Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Słyszał jej płacz, wykrzykiwała po francusku jakieś słowa. - Długo była im potrzebna - powiedział z podziwem łachma- niarz i zsunął się na dół. - Nie wiem czemu, ale chyba się im wy- daje, że krzykiem coś zmienią. Czekają nas trudne chwile. Całą noc będzie krzyczała. Wybraliśmy złe miejsce na nocleg. Zawsze śpię z drugiej strony, żeby nie słyszeć tych wrzasków. Przecież nie mają najmniejszego znaczenia. Jan patrzył na podrygujące w oknie, nierealne ciało dziewczy- ny. Przesunął się o kilkadziesiąt metrów w bok, chwytając kru- chych korzeni. Teraz widział lepiej. Dziewczyna nie szarpała się mocno, nie miała sił, płakała. Była naga. Podszedł jeszcze bliżej i włączył monitor. Jego lekko szarawa mgiełka ukazywała sczernia- łą dróżkę gdzieś daleko; ale włączył go po to, by ta właśnie srebrzy- sta szarość monitora uniosła się, wychyliła zza krawędzi skarpy i powiększyła maksymalnie do rozmiarów niewielkiej chmurki. Opuszczał mgiełkę monitora i unosił wyżej; dziewczyna wciąż jej nie dostrzegała. Jan rozjaśni! monitor maksymalnie - płacz umilkł. Jeszcze przez chwilę monitor jaśniał nad krawędzią, potem Jan zmniejszył go do rozmiarów piąstki i opuścił za krawędź skar- py; z monitora dolatywał słaby szmer oddalonego o setki kilome- trów deszczu padającego na asfalt. Jan wychylił głowę. Z każdego okna mogły go śledzić drapieżne oczy. Skulony, spoglądał ku dziewczynie, a ona, cicha, wypatrywała jego. Nie mógł jej napisać nic na kolanie, nie mógł nic powiedzieć, a nawet gdyby mógł - też nie znalazłby odpowiedniego słowa. Wrócił do miejsca, gdzie umościli sobie barłogi. - Jak to zrobisz? - zapytał łachmaniarz, żując garść zgniłych li- ści. Podsunął Janowi. - Weź, jedz, to nie jest smaczne, ale jem to od dawna i ciągle żyję! Jan odmówił. - Masz jakiś pomysł, jak to zrobić? Radzę podpalić podłogi w centralnych kamienicach. Nie teraz. Oni zasypiają dopiero, gdy jest zupełnie ciemno. Jak gdyby budziło ich i trzymało przy życiu światło. Potem jest cicho. Wtedy to zrobisz. - Najpierw muszę dostać się do niej. - Po co? Ona już ci się na nic nie przyda. Cały czas nie rozu- miem: dlaczego cię interesuje, co dzieje się z innymi ludźmi? Przecież ja ciebie zupełnie nie obchodzę. Gdybym ci nie zapłacił, nawet byś ze mną nie rozmawiał. Teraz, gdy ci zapłaciłem, to inna sprawa. Jan milczał. - Wolałbym, żeby to się stało w dzień - ciągnął łachmaniarz. - Byłoby o wiele lepiej widać. Ale może ogień rozjaśni ciemność i też będzie ciekawie? Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, zrealizuję moje ósme marzenie. Mam ci opowiedzieć, co mi się dotąd udało? -Nie. - Dokonałem tego w najtrudniejszych warunkach. Wprost nie mogę uwierzyć, że widziałem to wszystko. Opowiedzieć ci? -Nie. - Nie wiem, na ile tobie udało się zrealizować to, czego oczeki- wałeś od życia. Wydaje mi się, że kiepsko ci idzie, prawda? Dlate- go tu jesteś, dlatego nie wiesz, co dalej i jak to się zakończy. Nie wiem, jak można żyć w taki chaotyczny sposób - mówił brudny człowiek w łachmanach, leżący pośród kałuż oleistej mazi. - Ja, popatrz, nie miałem pojęcia, że jest to miasto, a jednak chciałem się w nim znaleźć, chciałem je zobaczyć, a potem zniszczyć. Gdy- bym komuś powiedział o swoich planach kilka lat temu, wzięliby mnie za fantastę, może nawet za szaleńca? A jednak! Uczy mnie to jednego: zawsze musisz konsekwentnie realizować to, co sobie założyłeś, nie odpuszczać, a na pewno będziesz zadowolony i two- je życie pobiegnie właściwie. - Nigdy nie próbowałeś się dowiedzieć, kim jesteś? Nie zasta- nawiałeś się, kim są twoi rodzice? - Rodzice! Słyszałem już o tym problemie, ale nie interesuje mnie. Kim jestem? Jestem tym, kogo widzisz teraz, i tym, co zre- alizuję. Miałbym jak inni chwalić się, że moje życie jest ciągiem przypadków? A kim ty jesteś? Dlaczego znalazłeś się tutaj? Może po prostu byłeś potrzebny komuś, aby on zrealizował swoje cele? Jak, powiedzmy, te kanały dla mnie? Gdyby nie moje potrzeby, ich w ogóle mogłoby nie być. Kto będzie pamiętał, że były, gdy do- konam już tego? Albo te ludzkie świnie w mieście. Komu służą? Stać ich na to, by wystawiać ludzi w oknach; zdobyli się na coś ta- kiego, tyle tylko znaczy ich istnienie. Przyznaję, gdy pierwszy raz zobaczyłem te okna, byłem pod wrażeniem. Pomyślałem, że ktoś, kto wpadł na ten pomysł i go zrealizował, musi być bardzo zdolny i konsekwentny, ja nigdy nie wymyśliłem czegoś takiego. Potem przekonałem się, że to przypadek. Ci prości mordercy nie są w stanie zdobyć się na nic więcej. Zrobili to tylko, aby znęcać się nad innymi, a że akurat nie ma tu drzew, słupów, nie ma drzwi i klatek, w których można by trzymać więźniów, skorzystali z okien. Wbijają gwoździe, do tego trochę sznurka i już więzień nie może się ruszyć. Poza tym łatwo ich sprawdzić, policzyć, moż- na też popatrzyć, jak cierpią - nic więcej. Nie, te okna nie są czymś nadzwyczajnym, chociaż przyznaję po raz kolejny: w pierw- szej chwili mi zaimponowały. - O ile nie znajdziesz się w którymś z nich - powiedział Jan. - Ja? Dlaczego? Widzisz jakiś powód? Przecież mam zupełnie inne plany. Bredzisz, człowieku zagubiony. To raczej miejsce dla kogoś takiego jak ty. Jeżeli znajdziesz się tam, nie będzie to mia- ło żadnego znaczenia. Jeżeli ja miałbym tam zostać uwięziony, z pewnością to miasto by ocalało. Poza tym - Paryż! Wyobrażasz sobie, że mógłbym nie pojechać do Paryża? Potem - ocean! Nie pojmuję, jak możesz tak żyć, że nie wiesz, co stanie się za chwilę. Cóż stało się takiego, że jesteś tutaj, a nie w zupełnie innym miej- scu? Jak skończy się twoja wędrówka? Co ciebie jeszcze czeka? Nikt tego nie wie, to jest chaos i bezsens, człowieku! Właściwie obiecywałem sobie, że nie będę tracił czasu na takie rozmowy z ludźmi, których los nie ma żadnego porządku. Czy jest ktoś, kto wie, jak skończysz? Kogo to interesuje? Czego dowiedzieć się można, patrząc na ciebie? I teraz pomyśl o mnie: przybyłem, by to zburzyć, a przedtem dokonałem innych bardzo ciekawych rze- czy. Chcesz posłuchać? -Nie