Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Kręcili się po kanałach chyba więcej niż godzinę. Potemmotorówka wjechała do portu. W ciemnościachwielkie cielska. okrętów majaczyły niewyraźnie, wyławiane na chwilę z mroku blaskiem umieszczonego na przedzie łodzi reflektora. Ciemność i morzetworzyły jedną całość nigdy nie było wiadomo, czypołyskujące światełko jestprawdziwe, czy też stanowi unoszące się na drżącej powierzchni wody odbicie. Niewidoczna fala podrzuciła nagle motorówkę. Wypłynęli nawielką, otwartąprzestrzeń. Wszystkieświatła uciekły gdzieśdaleko. Dziób łodzi wrzynał się głęboko w morze, a za niątworzyły się dwie białe, niezmiernie długie, rozbiegającesięsmugi. Potem na nowo wpłynęli między światła. Byliznowu nanieruchomej, jakby ołowianejwodzie kanału. Nad nimi czarnąścianą wznosił się wysoki brzeg, a jeszczewyżej zawieszonenad wodą koła aut niby stopy lekkomyślnie pochylonychchłopców oraz trójkątne szczytydomów na tle podeszłegoblaskiem nieba. Przed opuszczeniem motorówki dziewczyna, która udzielałaim objaśnień, obchodziła uczestnikówwycieczki isprzedawałafotografie miasta. Każdy z wychodzących wciskał jej w rękępieniądze, a ona dziękowała, usiłując odezwać się do każdegowjego języku. Mercedesa znaleźli nabrzegu nad kanałem, tam gdziegoOtton zaparkowałprzed obiadem. Uliczka była ciemna i wąska,Otton klął,usiłując wydostaćsię spomiędzy upchniętych ciasnoaut. W końcujednak wydobyli się na szeroką ulicę Rokin. Naprawo minęliplac, na którym stał biały pomnik. "To napamiątkę ukończenia wojny" powiedziała matka. W głębiplacu za pomnikiemneonowynapis na frontonie kamienicygłosił: "Hotel Krasnapolsky". "To musi byćpolski hotel powiedział Marcin. Szkoda,że w nim nie mieszkamy, potrafiłbym się sam rozmówić. " Ale nie mieszkaliu Krasnapolskiego. Ich hotel był jednymz najelegantszych w Amsterdamie. Po powrocie matka i postękujący niechętnie Otton przebrali się i zaraz wyszli. Marcin został sam. Próbował się rozerwać oglądaniem telewizji,ale szybko się tym znudził. Leżąc nawielkim, nieprawdopodobnie miękkim łóżku marzył długo, póki nie zasnął. Przyśniła mu sięszkoła. Anka Szawelska była we śnie Anną Frank. Potemobudziły go pocałunki matki. 96 r Po powrocie do Dusseldorfu, gdzie pod miastem posiadalipiękny dom, Marcin musiał się wziąć solidnie do nauki niemieckiego. Szło mu toszybciej, niż mógł przypuszczać, możedlatego, że wokół siebie słyszałwyłącznie ludzi mówiącychtymjęzykiem, i tylko z matką rozmawiał po polsku. Matkaw domu odpoczywała. Przezpierwsze dni dużo spałai całe ranki spędzała w łóżku. A potem zaczęła dużo chodzić. Jeździłatakże nagimnastykę i na jazdę konną. Gdy pogodazrobiła się ładna, zaczęłapopołudniami zabierać Marcina nawycieczki. Sama prowadziła auto. Lubiła wyjechaćna autostradęi pędzić z wielką szybkością,przeganiając inne wozy. Zwykle dojeżdżali do miejscowości, gdzie było coś ciekawegodo zobaczenia jakieś pamiątkihistoryczne czy nowoczesnykościół potem jedli obiad wrestauracji i wracali z pierwszym mrokiem, znowupędząc ile siły w motorze. Każdegodnia na drzewach było więcej liści, potemzjawiły się kwiaty. Trawniki Dusseldorfu zakwitłybarwami. Chłopcywywracalikozły i chodzili na rękach, za co rzucano im pieniądze. W Dusseldorfie Marcin znalazł list od ciotki. Ale ten listsprawił mu zawód. Byłjakiś blady, nijaki. Poprzez sztywnezdania Marcin nie mógł odnaleźćciotki. To prawda, nigdynie pisywałado niego. Odkąd sięgnął pamięcią, zawszebylirazem. W liście ciotka powracała wciąż do pytań o jego zdrowie. Kilka tylko-zdań napisałao tym,co się zmieniło u najbliższychsąsiadów. Nie wpomniała ani słowem,co samarobi. A przecież Marcin,chociaż każdego dnia doznawał nowychwrażeń, odczuwał wielką potrzebę dowiedzenia się owszystkim, co się "tam" dzieje. Wjego pamięci pozostał wyraz twarzy ciotki tam,w urzędzie, gdy powiedział, żechce jechać z matką. Nagle zwróciłaku niemu głowę i spojrzała,a w jej szeroko otwartychoczach wydawało się Marcinowi zobaczył strach. Ale nicnie powiedziała. Nieprzyłączyła się do gwałtownych protestów Szawelskłego. Spuściła oczy i stałabez słowa, bez gestu. I jeśli teraz śniła się kiedykolwiekMarcinowi, to właśnie taka z opuszczoną głową, z przymkniętymi oczami. Marcinowi nieraz przychodziło do głowy, że wolałby, aby wtedykrzyknęła na niego. Ale tylkoSzawelski mówił podnieconym głosem, że to wstyd. Onanie powiedziałatego także i potem. Marcin zauważył, że kiedy opuszczali biuro, zbliżyła się dojego matki izapytała tonemcałkowicie spokojnym: "Proszę 1 Marcin. 97. mi powiedzieć, kiedy pani odjeżdża. Muszę wyprać jego rzeczy". "Och,niech się pani nie trudzi powiedziała matka. Kupimy mu wszystko nowe. Nie będzie potrzebował starychubrań. " A jednak,gdy wrócili do domu, Marcin widział, jakciotka wzięła się do prania i reperowania jego bielizny. Siedziała nadtym wieczorami, gdy już leżał w łóżku. Przez tedwa dni prawie wcaleze sobą nie mówili. Ciotka milczała,a on nie umiałpodjąć rozmowy. Wymieniali ze sobą tylkokonieczne uwagi. Ciotka była spokojna i łagodna, ani razusię nie uniosła. Na trzeci dzień po spotkaniu w urzędzie wojewódzkim matka przyjechała po Marcina. Ciotka spakowaławszystkie jego'rzeczy iwręczyła mu je przy pożegnaniu. "Jeślici nie będą potrzebne rzekła oddaj jakiemuś chłopcu,któremu się przydadzą. Bądź zdrów istaraj się być zawszedobry. " Objęła go, pocałowaław oba policzki, zrobiła palcemkrzyż na czole. Siadając doauta, słyszał, jak matka usiłowaławręczyć ciotce jakąś paczkę i potem wyrzucała jej, że niechce przyjąć "takiej małej pamiątki". "Niech pani to zrobidla Martina powtarzała naprawdę, dla Martina. Żebypani zawsze o nim pamiętała. " Ale ciotka zasłoniłasię podniesionymi dłońmi. Stanowczo potrząsała głową. "Nie zapomnę o nim" powiedziała. W Dusseldorfierozpakowując walizkę Marcin znalazł między bielizną pudełko "krówek" śmietankowych cukierków, które bardzo lubił iktóre ciotkazawsze na jego imieniny robiła dla niego. Nie miał pojęcia,kiedy zdążyła je zrobić wcale tego nie zauważył. Równocześnie z listem od ciotkiprzyszedł do Marcina listod klasy. Napisał go niewątpliwieTomek (żaden inny chłopakw klasie nie potrafiłby zrobić tylu błędów ortograficznych). List kończył się słowami: "Trzymaj się mocno i niezapominajo nas