Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Boję się. Nie,chyba nieo to chodzi,ale wolałbym, żeby to był ktoś ukryty we mgle,ktoś beztwarzy. Wtedy chyba łatwiej go unieważnić w sobie. Przecież już przestałem oczekiwaćnajej późne powroty, zasypiamrazem z Majkąi czasem tylko budzęsię na głosklucza w zatrzasku, skrzypnięcie drzwi. Chociaż trzebaprzyznać,ona stara się zachowywać cicho. Ze względu nanas? Chyba chodzi jej o tych, którym wynajmujemy pokój. Za te swoje pieniądze powinni mieć ciszę w nocy. Nie,nie,pewno jestemniesprawiedliwy, możechodzi przede wszystkim o nas. Ona nie wie, że my wiemy, a w każdymrazie, żejawiem. Jużnie jest dlamnie tym, czymbyła dawniej. Zawsze starasię wstawać rano razemz nami i pilnujenaszego śniadania, bułki smaruje ikaże brać do szkoły. A dziśnie wstała i śniadaniezjedliśmy sami. Majkachciała jąobudzić, ale nie pozwoliłem. Wczoraj wieczoremczy raczejdziśw nocy przyszykowała nam coś do śniadania,więc tylko mleko trzeba było postawić na gaz. Czy to, że nie pozwoliłem Majce jej budzić, można uznaćza pozytywny wkład do dnia eksperymentu? Nie, nie,nicaconto. O eksperymencie zacząłemmyśleći mówićdopiero w czasie drogi do budy. Iodtąd się liczy. O rany,matematyk już przy tablicy. Coś pisze, wszyscynotują. Zgłupiałemczy jak? Nie zauważyłem, kiedy wchodził. Razem z innymi musiałem wstać, potem usiąśćitego też nie zauważyłem. Zeszyt też mi podrzucili. Zamyślić się nad czymś - to wyłączyć się. Nigdy chybadotąd nie zdarzyło mi się tak zamyślić, żeby się całkiemoderwać od tego, co dokoła. Stop,teraz trzeba sięwłączyć,natychmiastwłączyć. Wędruję przez podwórze. Częstonas puszczają terazwcześniej, coraz to któryś z belfrów zachoruje, zwalnia 37. się, a tak naprawdę pewno chce trochę odpocząć odcodziennej orki, urwać się na jakiś mały spacer do parku. Wagarują nie tylko uczniowie. Być może bez wagarówcoraz ciężej ludziom żyć. Jest wiosna,ptaki śpiewają,drzewa kwitną, więc jeśli ktoś z pedagogicznegoOlimpuzwagaruje - nietrzeba mieć mu za złe. Czy dlatego tak myślę, że to dzieńeksperymentuimam być programowo dobry dla innych? Nie. Innasprawaz domem. Ona wczorajwróciła bardzo późnoi właściwie mógłbym nie spieszyć się tak, połazić trochpo mieście. Niezaglądaliśmy sobie w oczy. Kiedy wychodziłem rankiem, ona spała, a teraz musilecieć dopracy. I moglibyśmy się całą dobęna okrągło nie oglądać. Nawet miałbymna to ochotę. Ukarać ją? Tak, ukarać. Ale nie zrobię tego, wracam prosto pobudzie do domu,jeszcze się zdążymy zobaczyć. Powie mi dwa albo trzyrazy"Andrzejku" i uzna,że wszystko jest fajno. Jestemślepy i głuchy, o niczym nie wiem. Kochany i kochającyAndrzejek. Żeby załatwić jako tako ten dzień dobroci, należałobysię ustawić gdzieśprzy skrzyżowaniu,obowiązkowo ruchliwymskrzyżowaniu. Czekać na ledwie człapiącąstaruszkęi z uprzejmym: ,,Ja pani pomogę" przeprowadzić ją przezjezdnię. I znówtrochę poczekać, żeby się trafiłna przykładfacetz białą laską, z kolei i jego cap pod ramię -przeprowadzić. Przez dwie godziny takiego dyżuru na ruchliwym skrzyżowaniu można zaliczyć co niecodobrychuczynków i korzystnie się ustawić jako eksperymentujący. Ale wracam do domu,podarujęjej swój wcześniejszypowrót, niech uważa, że wszystko jest maksymalnie okey. Majka biega po podwórzu, nic dobrego z tego niewyjdzie. Ale zamiast jej powiedzieć coś do słuchu, uśmiechnąłem się jak głupi ipowiedziałem "dzień dobry"tejwścieklej babie,która zawsze naskakuje na Majkę, a i namnie też. Nigdy jej nie mówię "dzieńdobry",więc kiedyusłyszała, kompletnie ją zatkało i coś zamamrotata. A możepomyślała, że się z niej nabijami ten uśmiech 38 łącznie z "dzieńdobry" tojakaśszczególnie obelżywai przewrotna impreza. Czy towiadomo, co taka wściekłababa możesobie pomyśleć, kiedyją ktoś grzecznie potraktuje? I przez podwórze przeszedłem taki trochę uśmiechnięty. Podobnouśmiech korzystnie wpływa na zdrowie. I uśmiechniętego, i tych, którzy go widzą. Już drzwi. Dzwonek. Cichy, krótki, żebyjej niedenerwować. Drzwi się otwierają. - Jesteś,Andrzejku? -Tak, mamo. - Wcześniej was puścili. -Dwie lekcje dziś odpadły. - Strach, jak ludzie chorują. I ja sięniedobrze czuję. Głowamnie boli. Już mam na końcu języka: "To weź proszek", alewolę zmilczeć. Nie należy jej niczym drażnić, niech swójból głowy uzna za wyrównanie nocy i zgubionego ranka. Możebędzie jej z tym lżej. - Czy coś ci zrobić,mamo? -Gdybyś, Andrzejku, mógł, to skocz dosklepu, kup"Palmę",paczkę makaronu i dwakilogramy cukru. - Załatwię. Stoi i patrzy na mnie, jakbyszukała w myśli czegoś,co mógłbym jeszcze przy okazji przynieść. Rzeczywiściewygląda mamie, jaszczesię nie zdążyła umalować. Jestbardzo blada, oczy ma podbite. Dużo pracuje. Spółdzielnia,potem te kursy maturalnei nadokładkęjeszcze tamten. Uśmiecham się do niej,chociaż wcale niemam na toochoty. - Pieniądze weź,Andrzejku, z szafy. -W porządku. , Schody. Na podwórzu uśmiecham siędosąsiadek, które stoją i rajcują tuż obok klatki schodowej. - Dzień dobry. - Dzień dobry, Andrzejku. 39. A kiedy je minąłem, słyszę: "Miły z niego chłopyś? "Chłopyś? Kto dziś tak mówi? Tylko takie babunie, któresię przypadkiem zaplątały do miasta. Ale musiałem zyskaćłaskę w ich oczach, kiedy mnie ustawiły jako "chłopysia". To już leci na konto eksperymentu. W sklepie kolejka, stoję i ja, ktoś siękłóci przy samejladzie, żeby go przepuścić. Mówi, żeinwalida. - Ładny inwalida - niesie się jazgot kobiet. - Chłopjak dąb. - Poszkodowany jestem - mruczy tamten - i nalfżymi się załatwienie bezkolejności. -Pokaż pan zaświadczenie. - W domu zostało. -Malowany inwalida. Bez nabierania ludzi! Do kolejki! - Kiedy mam uprawnienie. -Mowy nie ma. Stawaj pan, jak inni. Przy ladzie coraz gorętsza dyskusja. Przed Andrzejawsuwa się ukradkiem jakaś chuderlawa paniusia. Jużchciałby ją zdemaskować, powiedzieć:"Pani tu nie stała",gdy przypomniał sobie o eksperymencie i rezygnuje z interwencji. - Taka jestem zmęczona - szepce tamta w stronęAndrzeja, jakby się usprawiedliwiając. -Nic nie widziałem - mruczy. A potem objuczony sprawunkani wędrujedodomu. Majka dopada go zadyszana. - Jestem najlepsza w skakancena całym podwórku