Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Panowa³ taki spokój, ¿e cierpnie mi skóra na myœl, ¿e trzeba wszystkich zbudziæ. Damia Pharr ziewnê³a, a¿ jej chrupnê³o w szczêce. - Mnie te¿ siê przyda trochê S i S, Jay! - Nie R i R? - Wypróbuj S i S. Jest ró¿nica. Zobaczysz. Po formalnym odgwizdaniu na pok³adzie okrêtu fla- gowego pu³kownik odszuka³ ¿onê, która niespokojnie wypatrywa³a go przy œluzie. Zdziwi³a siê, bo wygl¹da³ jak- by uby³o mu lat. - Nie wierzê w³asnym oczom, Jay - powiedzia³a, ob- darzaj¹c go krótkim, ale namiêtnym poca³unkiem na oczach uœmiechniêtego oficera i marynarzy. - Dwa tygodnie temu wygl¹da³eœ okropnie... - Urwa³a, nie chc¹c wdawaæ siê w szczegó³y dotycz¹ce potajemnego kontaktu. Poci¹gnê- ³a go w dó³ zejœcia. - Zreszt¹ nie tylko ty. Czeœæ, Pete, te¿ wygl¹dasz na wypoczêtego i gotowego do akcji. Jak to zrobi³eœ? - Dobrego pu³ku nic nie za³amie, wiesz - odpar³ Pete Loftus, szczerz¹c zêby. Ziewn¹³ i uœmiechn¹³ siê wstydli- wie, poniewczasie zas³aniaj¹c usta. - Wszyscy Nieregularni z Montany s¹ w doskona³ej formie, Pamelo - poinformowa³ Jay Gruen zdumion¹ ma³- ¿onkê - dobry d³ugi sen jest niezrównanym lekarstwem. Trochê S i S tobie te¿ nie zaszkodzi. Opowiem ci o wszyst- kim w drodze do jaskini genera³a. I opowiedzia³. Nikt z za³ogi „Mandalay" nie by³ zdzi- wiony, gdy w nastêpnych rozkazach Naczelnego Dowódz- twa znalaz³a siê wzmianka o S i S, inaczej Remedium „Mandalay". Damia Fharr zosta³a awansowana na pu³kow- nika i uczci³a tê okazjê M i M-ami, gdy „Mandalay" do³¹- czy³ do Si³ Ekspedycyjnych Syndykatu. Ale to zupe³nie inna historia. Stado gêsi Burza czasowa przesunê³a siê i ta zmiana wystarczy³a, ¿eby zbudziæ Chloe, dostrojon¹ do fenomenu zaburzeñ. Rozespana, na wpó³ przytomnie wyci¹gnê³a rêkê, ¿eby zapaliæ œwiat³o. Nie bardzo wiedzia³a, po co siêga, póki palce nie zamknê³y siê na smuk³ym metalowym cylindrze. Musia³a skupiæ myœli, ¿eby sobie przypomnieæ, jak siê zapala ten rodzaj promienia. Ustawi³a go pod takim k¹- tem, ¿eby os'wietla³ jej lewy nadgarstek, gdy palcem szu- ka³a cyfrowego prze³¹cznika. Ekran poinformowa³ j¹, ¿e s'redni czas trwania ostatniej zmiany wynosi³ cztery dni, czternaœcie godzin, trzydzieœci dwie minuty i dziesiêæ se- kund. Czas w spo³eczeñstwie Issara by³ nadzwyczaj skom- plikowany. W swoim ojczystym osiemnastym stuleciu Chloe przywyk³a do okreœlania pory dnia wed³ug pozycji s³oñca. Ale s³oñce nie by³o ju¿ wiarygodnym zegarem. Z kamiennej pó³ki nad materacem Chloe zdjê³a notes i cudowne pióro, którego nigdy nie trzeba by³o zanurzaæ w atramencie. Doda³a czas, który up³yn¹³, do schludnej kolumny cyfr reprezentuj¹cych d³ugos'æ burz czasowych i przerw pomiêdzy nimi. Niestety, zapiski sumiennie pro- wadzone od trzech lat nie chcia³y ujawniæ swojego sekre- tu. Chloe westchnê³a. Gdyby tylko mog³a dostrzec zwi¹- zek miêdzy burz¹ czasow¹ a przerw¹, panowa³aby nad swoim istnieniem tak, jak nad jaskini¹ i wszystkimi, któ- rzy w niej mieszkali. - Bodaj ciê piek³o poch³onê³o, Issaro - powiedzia³a, ironicznie s'wiadoma, ¿e prawdopodobnie tak w³aœnie siê sta³o, gdy burza czasowa zaskoczy³a go daleko od jaskini. Chloe nie zamierza³a go traciæ, nie przed rozwik³aniem tajemnicy rytmu zmian. Jeœli faktycznie by³ jakiœ rytm, jak stale zapewnia³. - Bêdzie, co ma byæ - doda³a filozoficz- nie. Kiedyœ, w przysz³oœci - w swojej przysz³oœci - zapew- ne spotka inn¹ osobê ze skomputeryzowanego spo³eczeñ- stwa Issara i z jej pomoc¹ pozna tajemnicê liczb. Zgasi³a œwiat³o. Urz¹dzenie by³o nadzwyczaj u¿ytecz- ne, mniej niebezpieczne ni¿ œwiece czy iskry z krzemienia i hubki, i jaœniejsze od zwyczajnej latarni. Rozs¹dne u¿y- wanie mia³o przed³u¿yæ jego funkcjonowanie. Pewnego dnia, gdy zapiski ods³oni¹ przed ni¹ swój sekret, dowie siê, kiedy nast¹pi kolejny kontakt ze œwiatem, który stwo- rzy³ niedu¿e rêczne œwiat³o. Zi¹b burzy czasowej przemin¹³ i Chloe zrobi³o siê cie- p³o pod warstwami ko³der, które wola³a od l¿ejszych koców i termicznych okryæ u¿ywanych przez innych. Najwczeœ- niejszym dniom ¿ycia w jaskini towarzyszy³y siarczyste mrozy; ludzie kulili siê razem pod wszelkimi dostêpnymi okryciami, ¿eby nie zamarzn¹æ