Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

.. - Na pierwszy rzut oka, sądząc z wyglądu zwłok, to gdzieś między dwunastą a drugą w nocy. Dokładniej napiszę ci w raporcie. Na wczoraj, powiadasz? To chyba naprawdę już powinienem pójść. O siódmej trzydzieści rano Gareth Morgan wysiadł na Threadneedle Street z limuzyny prowadzonej przez Hansona, okazał dyżurującemu policjantowi legitymację i z kluczem w ręku pomaszerował przez marmurowy hali prosto do dyrektorskiej windy. Buchanan, siedzący przy stoliku wartownika, obserwował go uważnie. Zawsze przywiązywał wielką wagę do pierwszego wrażenia, jakie sprawiał na nim świadek. Zerwał się i podszedł do Morgana w momencie, kiedy ten wkładał klucz do kasetki. - Komisarz Buchanan. To ja prowadzę to śledztwo - przedstawił się. Morgan zostawił klucz w kasetce i spojrzał wściekle na stojącego przed nim wysokiego mężczyznę. Buchanan patrzył gdzieś w dal nad jego głową. - Tak? To może pan mi powie, po co zrywaliście mnie o tej godzinie? Sierżant Warden wydukał tylko, że "zdarzyła się tragedia". Jaka tragedia? A przy okazji, czy nie można by zastąpić tego mundurowego policjanta przed budynkiem jakimś cywilem? Policjant na warcie - to nie jest dobra reklama dla firmy ochroniarskiej; zechce pan łaskawie wziąć to pod uwagę. Twarz Morgana pozostała surowa, ale to przemówienie najwyraźniej rozładowało jego wściekłość. Buchanan skinął głową, poprosił go, aby chwilę zaczekał, i polecił swoim ludziom zmienić wartę na bardziej anonimową. - Czy to jest winda tylko dla dyrekcji? - spytał, wróciwszy do czekającego Morgana. 115 - Tak. Klucz mają tylko dwie osoby: ja i prezes. - Obrócił wreszcie tkwiący w kasetce klucz: drzwi otworzyły się, weszli do windy. - Nie odpowiedział pan na moje pytanie - przypomniał Morgan, kiedy winda pomknęła na osiemnaste piętro. Ale Buchanan nie spieszył się z odpowiedzią. - Tą windą, jak widzę, można zjechać poniżej parteru? - Tak, do podziemnego garażu. Często spieszymy się, na przykład na lotnisko. Jesteśmy instytucją międzynarodową. - Wiem o tym, panie Morgan. Ale zauważyłem też, że na zewnątrz, nad drzwiami, nie ma światełek pokazujących położenie windy. A więc jeśli ktoś przybywa do budynku albo opuszcza go tą drogą, wartownik na parterze nie wie o tym? - Tak, na jego monitorach nie ma garażu - odparł krótko Morgan. - Ale może mi pan wreszcie powie, kogo dotyczy ta tak zwana tragedia? - O, dla kogoś, kogo ona dotyczy, to jest tragedia w pełnym tego słowa znaczeniu. - Winda stanęła, otworzyły się drzwi. - Poczekajmy z tym. Może w pańskim gabinecie porozmawiamy spokojniej. Przed drzwiami pokoju Doyle'a czekał Warden. Buchanan dał mu znak, aby szedł za nim. Morgan zauważył to dopiero przy drzwiach swojego biura. Warden, z kamienną twarzą, stał obok komisarza. - Zdawało mi się, że powiedział pan: "porozmawiamy spokojniej"? - To mój asystent, sierżant Warden; będzie uczestniczył w przesłuchaniu... Weszli do pokoju i stanęli w milczeniu. Morgan zdjął swój ciepły czarny płaszcz, przejrzał się w lustrze i okrążył biurko, by usadowić się za nim. Gestem ręki wskazał krzesła policjantom; Buchanan zwrócił uwagę na jego masywne dłonie z krótko przyciętymi paznokciami. Ten człowiek musiał odznaczać się dużą siłą fizyczną. - Siadajcie, panowie. I powiedzcie mi wreszcie, co się stało. - Z prawdziwym żalem muszę pana poinformować, że dziś nad ranem wasz główny księgowy, Ted Doylc, został znaleziony martwy na chodniku pod otwartym oknem swojego biura. Buchanan usiadł wygodnie na wskazanym mu krześle, założył nogę na nogę. Nadal patrzył na Morgana nieco sennym wzrokiem, ale było to złudzenie: w istocie obserwował czujnie wszystkie jego reakcje. Dyrektor generalny rozłożył szeroko ręce. - To rzeczywiście straszna wiadomość. Doyle pracował u nas od dziesięciu lat. Ale... co to właściwie znaczy: został znaleziony martwy na chodniku? Atak serca? - Nie zgadł pan. Może nie dość jasno się wyraziłem. On spadł z wysokości osiemnastu pięter - przypuszczalnie z okna swojego gabinetu. 16 - Sądzą panowie, że pośliznął się i wypadł za okno? - Bardzo mało prawdopodobne. Zna pan przecież tamten pokój. Trzeba się zdrowo nawspinać, żeby wyjść na zewnętrzny parapet, też zresztą bardzo szeroki. Wypaść trudno, nawet po pijanemu. A propos, czy on pił? Warden z trudem zachowywał bezbarwny wyraz twarzy. Taka zabawa w kotka i myszkę była specjalnością Buchanana; wyciągał w ten sposób informacje od ludzi jak najwytrawniejszy adwokat. Morgan otworzył stojące na biurku pudełko, wybrał cygaro, przyciął je i zapalił. - Pić nie pił, o ile wiem - odezwał się wreszcie. - Wszystko to jest bardzo niepokojące. - Rzeczywiście, wygląda pan na zdenerwowanego - przytaknął skwapliwie Buchanan i na chwilę zamilkł. Morgan spojrzał nań ostro: natychmiast wyczuł nutę ironii. Warden zaczął podejrzewać, że jego szef trafił na trudnego przeciwnika. - Ale - kontynuował Buchanan - powiedział pan tak dziwnie: "pić nie pił". Czy to znaczy, że pan Doyle miał inne nałogi? - Każdy coś tam ma. Myślę, że pan też. - Morgan wskazał na swoje cygaro. - Ja na przykład palę. Co do Doyle'a: czy pan sugeruje, że to było samobójstwo? Buchanan wcisnął ręce w kieszenie spodni. - Ja? Dlaczego pan tak myśli? - To logiczne. Skoro nie wierzy pan, że to mógł być wypadek, to alternatywą jest samobójstwo. - Czy Doyle miał jakieś nałogi? - powtórzył Buchanan. - No, cóż... - Morgan zawahał się, pyknął parę razy z cygara, aby zyskać na czasie. - Niechętnie o tym mówię, ale mam powody podejrzewać, że grał. Lubił koniki... znaczy wyścigi. - Jak pan się o tym dowiedział? Bo chyba księgowy sam by się nie pochwalił taką namiętnością... - Wpadłem na to dopiero miesiąc temu. Pracowałem tu w sobotę i potrzebowałem paru liczb. Zadzwoniłem do niego do domu. Sprawiał wrażenie zniecierpliwionego, zirytowanego. A w tle słyszałem telewizor: sprawozdanie z wyścigów konnych. - To trochę za mało, żeby od razu wyciągać takie wnioski. Tylu jest ludzi, którzy kochają wyścigi, oglądają każdą transmisję telewizyjną, a nigdy w życiu nie zagrali... - Tak, ale dokładnie to samo powtórzyło się w dwie inne soboty. Przyznaję, że za trzecim razem zadzwoniłem w sobotę już tylko po to, żeby go sprawdzić. Poza tym on zawsze odmawiał pracy w soboty, kiedy musieliśmy coś pilnie zrobić. W niedzielę - tak, chętnie - ale w sobotę nigdy. 117 - To też jeszcze nie przesądza sprawy, panie Morgan... - A jednak jestem prawie pewien, zwłaszcza po tym, co się stało wczoraj wieczorem. Wie pan, główny księgowy nie będzie się chwalił, że jest hazardzistą. Sam pan to przed chwilą powiedział