Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Rozczarowana i zmęczona szarzyzną dworskiego życia, zajęła się aktywnie sportami - skokami do wody, rzutem oszczepem do tarczy i jazdą konną. Niespodziewanie stała się również osobą religijną. Zapewne również z nudów. W komputerowym archiwum Midi odkryła bogaty zasób informacji dotyczących tysięcy różnych odmian wierzeń istniejących na Ziemi. To za ich pomocą sprawowano rządy dusz na długo przed Epoką Wielkiej Ekspansji, ale tu, na Agreasy, istniała tylko jedna oficjalna religia, nosząca w interlingwie nazwę dziewiesizm. W zasadzie wszyscy Agreasjanie czcili Dziewiesa zdobywcę podprzestrzeni i pogromcę komet, ale tylko formalnie. Tutejsi ludzie, w zależności od intelektu i wykształcenia, bardzo różnie odnosili się do teologicznej koncepcji dziewiesizmu i do moralnego kodeksu wiernych. Midi, podchodząc do sprawy w swoisty sposób, postanowiła dotrzeć do jądra problemu. Korzystając ze swej pozycji społecznej, zaprzyjaźniła się z arcykapłanem świątyni Dziewiesa ojcem Fiodorem i godzinami rozmawiała z nim, konfrontując wiedzę zachowaną przez kapłanów z wiadomościami, które udało się jej wychwycić z komputerowych archiwów. Obraz otaczającego świata rysował się przed jej oczyma z coraz większą wyrazistością. Czasem cieszył ją, ale marzenie pozostawało bez zmian: mąż z innego świata i gwiezdne podróże. Nie znała dotąd nikogo, z kim mogłaby dzielić marzenia. Teraz uznała, że ze starszym ochroniarzem następcy tronu Jolka - a Kerk musiał przełknąć tę swego rodzaju zniewagę może mówić szczerze, ponieważ nie wyglądał na plotkarza! Najważniejsze jej martenie dotyczyło nawet nie męża, ale prawdziwej, wspaniałej, gorącej miłości. I doczekała się. Takiego uczucia Midi nie poznała nigdy w swym długim, dwudziestotrzyletnim życiu. I była już pewna, że nie istnieje na świecie nic piękniejszego. Tego szalenie długiego, zdaniem Kerka, dziewczęcego monologu poważny Pyrrusanin musiał wysłuchać z uwagą, szacunkiem i pokorą. Zresztą połowę słów, które składały się na sympatyczny szczebiot, z czystym sumieniem puszczał mimo uszu, ponieważ miał pewność, że Jason i Meta słuchają z maksymalnym zaangażowaniem wszystkiego, co dociera do nich za pośrednictwem ukrytych w jego mundurze mikrofonów. A na finiszu tej romantycznej randki, już pod rozgwieżdżonym niebem Agreasy, Kerk zobowiązał się, że przekaże swemu "patronowi" (też coś, ale dobrze, że nie "władcy") dokładne miejsce i czas spotkania. Świątynia Dziewiesa o północy, przy wejściu. I oczywiście bez towarzystwa. Towarzystwo, jakżeby inaczej, było, ale kulturalnie i fachowo trzymało się w odpowiedniej odległości. Wykryto również "towarzystwo" z drugiej strony, które następnie zostało humanitarnie wyłączone, co do sztuki, za pomocą chemicznej neutralizacji - bez uszkodzeń i z możliwością powrotu do normalnego życia. Jason minął wspaniały portyk z kolumn wyrzeźbionych w białym marmurze, złowrogo zielonkawych w świetle trzech jasnych księżyców, i od razu zobaczył w uchylonych wysokich drzwiach świątyni toczoną figurę Midi. Zobaczył i zatrzymał się niezdecydowany. Młoda księżniczka skinęła mu leciutko głową i tak samo niemal niezauważalnie wskazała głową wnętrze. Jason wszedł do świątyni Dziewiesa i zastygł w bezruchu. To ci świątynia! Prawdziwe muzeum astronautyki, słowo honoru! Modlono się tu do wizerunków starych rakiet i astronautów w grubych niezgrabnych skafandrach, tu czczono bogów ciekłego paliwa i bogów astronawigacji. Tu otoczono kultem zapomnianą umiejętność zwijania przestrzeni i wykorzystywania energii pól grawitacyjnych. Na ołtarzu zaś znajdował się niezwykłego kształtu, pomalowany w wesolutkie pasy silnik gwiazdolotu piętnastego czy szesnastego pokolenia, ale wyraźnie udoskonalony przez jakąś złotą rączkę z ludu. Jasona od razu zainteresowała ta niezwykła konstrukcja i rozmowa z Midi zaczęła się właśnie od niej. Arcykapłan cicho odszedł, nawet się nie przywitawszy. Jason widział tę wysoko postawioną personę, zajmującą szczególne miejsce, tylko z daleka. Jego imię, nawiasem mówiąc, było dla miejscowej ludności nie do wymówienia. Jason wiedział już, że w języku tego świata nie ma nawet litery "f". W rysach twarzy i oczach człowieka owiniętego od stóp do głów w różowo - kremowy ubiór nieokreślonego kroju było coś dziwnie znajomego. Ale odszedł i Jason przestał myśleć o wszelkich dziwnych zagadkach i podejrzeniach. Czy to mało jest podobnych do siebie ludzi w Galaktyce! A kapłan został najwidoczniej poinformowany wcześniej o poufnym charakterze spotkania królewny z przybyszem z innej planety, dlatego zachowywał się tak dziwnie. Jason, nie odczuwając już skrępowania z powodu obecności sługi bożego, obszedł dokoła silnik, nawet pociągnął kilka razy za elementy o nieznanym przeznaczeniu. - To jest to, co skrywała okrotkawi - wyjaśniła Midi. - Ojciec usiłował wykorzystać silnik do napędzania innych statków, ale jego inżynierowie nie poradzili sobie z tym zadaniem i w końcu silnik wylądował w świątyni Dziewiesa. Freiks lepiej od innych poznał budowę gwiazdolotu "Baran". - Podczas wymawiania ostatniego słowa Midi zabawnie błysnęła oczami, jak uczennica używając nieprzyzwoitego słowa. - Twierdził, że silnik nie ma żadnych specjalnych cech, zwykłe drobiazgi. Najważniejszym wynalazkiem odległych przodków jego matki jest złote poszycie, właśnie okrntkawi. Rozumiesz? - Rozumiem. A kim jest Dziewies? - Dziewies to najwyższy i najważniejszy z bogów. - Nie, pytam oto, kim był w życiu, może jakimś starym astronautą? Natrafiłaś na to imię w archiwach komputerowych? - Nie, ale sądzę, że raczej był twórcą całej tej techniki. Wielkim konstruktorem. - No, teraz zaczyna się poważna rozmowa! Powiedz mi, proszę, co to za bóg Diboran? - zapytał Jason, przemieszczając się wzdłuż ścian i przypatrując dziwacznemu ikonostasowi. - Bóg ciekłego paliwa. Chwaląc go, ludzie zanurzają się w strumieniu Diboran i stają się potężni jak międzygwiezdny krążownik