Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Problemem były panewki. Wainstock zamówił je w Anglii, podobnie jak opony o wielocalowej średnicy. – Właściwie powinien pan jeździć na oponach Kleber-Colombes – powiedział. – Chyba lepiej od innych pasują do pańskich samochodów. Gdyby były opony firmy Wainstock, nie używałbym innych. – Oni sami wpadli kiedyś na taki pomysł – powiedział Kleber. – Miałem propozycję z Kleber-Colombes, ale to nie były dobre gumy do rajdów. Poza tym firma decydowała, na czym jeździł zespół fabryczny. – Była okazja dla dobrej reklamy.Kleber uśmiechnął się do wspomnień. – Oni wpadli na pomysł, a Dunlop to wykorzystał. Były reklamy: Nawet Kleber jeździ na dunlopach SP. Niby nic, nie mogli się do tego przyczepić, ale to było skierowane przeciwko gumom Kleber-Colombes. – Świński numer, w gruncie rzeczy. – Raczej żart. To nie była poważna konkurencja dla Dunlopa. Kiedy nadeszły panewki, Wainstock przeniósł się z robotą do warsztatów w Angouleme. Gniazda zaworowe były zregenerowane, zawory wyglądały tak, jakby wyprodukowano je wczoraj. Były w dobrym stanie i nie wymagały wymiany. Kleber obejrzał to wszystko z podziwem. – Przyjadę tu jutro – powiedział. Kiedy wychodził z hali silnikowej, zobaczył na ścianie wielkie zdjęcie Katarzyny Lefevre w sukni z lejącej się srebrnej lamy. Stała na tle czarnej kotary i była tak podobna do Ewy, że gdyby nie widział aktorki w Paryżu, nie uwierzyłby, że są to dwie różne dziewczyny. Rano mógł wreszcie dłużej pospać i zjadł śniadanie, leżąc w łóżku. – Ten oszalały Marceli nareszcie dał ci trochę spokoju – powiedziała Matylda. – Jeszcze nie widziałam kogoś takiego jak on. – Mało ludzi może żyć tak, jak im się chce. Jemu się to udało. – Ale każdy chce po swojemu. Nie musi nas ganiać wokół tego samochodu. Nareszcie zjemy spokojnie obiad. – Może do niego pojadę – powiedział Kleber.Zamiast tego odbył przejażdżkę Cesarem po okolicznych dróżkach, jak z Ewą za pierw- szym razem, ale jechał wprost przed siebie i nie miał kłopotu z powrotem. Trochę miał dosyć starego samochodu. Po obiedzie Matylda postawiła butelkę na stole. – To jest coś, czego się napijemy po kieliszku. Siedzieli naprzeciw siebie i tak ich zastała Ewa, kiedy niespodziewanie weszła i zatrzy-mała się w drzwiach. Rzuciła się Kleberowi na szyję, potem ucałowała Matyldę. – Jestem – powiedziała rzeczowo. – Dajcie trzeci kieliszek. – A obiad? – Obiad też. – Jak przyjechałaś? – zapytał Kleber, kiedy Matylda ponownie nakrywała do stołu. – Mercedesem – odparła. – Możesz być spokojny o samochód. Nie przekraczałam setki. Kleber spojrzał przez okno. Wóz stał przy drzwiach i lśnił w słońcu. – Umyłam go w La Couronne – wyjaśniła. – Nie słyszałem silnika – powiedział Kleber.Rozjaśniła się, zadowolona z siebie. – No więc, to miała być niespodzianka. Rozpędziłam wóz do osiemdziesięciu, zgasiłam silnik i dotoczyłam się pod dom. – Boże! – przeraził się. – Przecież zablokowałaś kierownicę! – Kochanie – powiedziała z wyrzutem. – Dlaczego masz mnie za idiotkę? Nie przekręca-łam kluczyka, tylko wcisnęłam to coś, wiesz, to od startera. Blokada nie zaskoczyła. Bardzo uważam, możesz się nie bać o samochód. – Bałem się o ciebie – powiedział. – Cały czas, kiedy cię tu nie było. – Dlaczego? Spojrzał na Matyldę. Stała przy kuchni, odwrócona tyłem, ale musiała słyszeć każde słowo. – Bo cię kocham – powiedział, nie ściszając głosu.Bez słowa objęła go za szyję i przytuliła twarz do jego policzka. – Obiad! – powiedziała Matylda. – Nie rozczulajcie się przed obiadem. – Jestem po obiedzie, Matyldo – rzekł Kleber.Kiedy zostali sami, zapytała: – Naprawdę bałeś się o mnie? – Tak – powiedział. – Są rzeczy, których o tobie nie wiem. – Bałeś się, że nie wrócę? – Tak – powiedział znowu. – Więc teraz możesz się nie bać. Tamto już nie ma znaczenia, kiedyś ci opowiem, co to było. Ale jeszcze nie teraz. Dobrze? – Dobrze. Jeżeli to nie ma znaczenia, to możesz nie opowiadać. Jeżeli jest po wszystkim. Wstała od stołu i zaczęła zbierać naczynia. Matylda już odjechała do siebie na rowerze. Może chciała zostawić ich samych w domu, może miała dosyć przesiadywania tu całymi dniami. Po południu pojechali wolantem do „Cesara”. – Tu zgasiłaś silnik? – zapytał, kiedy po paruset metrach wjechali w łagodny łuk drogi. – Tak. Już więcej tego nie zrobię.Kleber milczał. Słychać było miarowy stuk kopyt Cesara. – Gniewasz się na mnie? – Nie, skąd? – zaprzeczył. – Tylko to jest dobre dla powieści. Taka sceneria. Wyobraź so-bie dom w kotlinie i drogę, którą się zjeżdża rozpędem. Samochód jak stara renówka, żółkną-ce liście klonów. – Może to dobre dla kina? – Nie. Tu chodzi o nastrój, o słowo, nie o obraz. – Próbowałeś pisać dla kina? Zaprzeczył ruchem głowy. – Podobno to ciężka praca. Czytałam w jakimś magazynie o scenarzyście. Wszyscy się wtrącają i co chwila trzeba coś przerabiać w scenariuszu. Kleber był myślami przy tamtej drodze, bo trwało chwilę, nim odpowiedział. – Są prace, które się lubi i których się nie lubi. Ciężko jest nie lubić swojej pracy. Tylko to jest ciężkie. – Tłuczenie kamieni uchodzi za ciężką pracę – powiedziała. – Czy są ludzie, którzy to lubią? – Być może? Mogą myśleć o pięknych rzeczach, tłukąc kamienie. – Albo nie myśleć wcale. – Właśnie – powiedział. – Zero i trzysta sześćdziesiąt to jeden punkt. – Co? – zapytała. W paru słowach wyjaśnił jej teorię skali na obwodzie koła. Pasowała dobrze do przyjem-ności tłuczenia kamieni. Słuchała, kiwając potwierdzająco głową