Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Stenografem był syn proboszcza naszego soboru, Leonid Kriestowozdwiżeński, wielce uzdolniony młody człowiek, któremu niejeden wróży wybitne sukcesy na niwie literackiej, ale protokół sporządził jak najbardziej sumiennie, bez żadnych upiększeń, tyle że czasem, zapaliwszy się, włączał tu i ówdzie uwagi, upodabniające nieco ten oficjalny dokument do sztuki teatralnej. Ale niech już tak zostanie. Od siebie dodamy tylko, że przez cały czas swego wystąpienia siostra Pelagia mówiła bardzo cicho, toteż w ostatnich rzędach nie wszyscy dobrze słyszeli. Zaczniemy więc od tego miejsca, kiedy świadek, wygłosiwszy słowa przysięgi, przeszedł do właściwych zeznań. Lisicyna: Panowie sędziowie i przysięgli, Bubiencow nie popełnił zabójstw, o które jest oskarżony. W sali szum i krzyki. Zauważalne poruszenie wśród przysięgłych. Przewodniczący: Interesujące oświadczenie. W takim razie kto? Lisicyna: Bubiencow to oczywiście niegodziwiec, władyka wszystko to bardzo trafnie opisał, ale on nie jest zabójcą. I Wonifatjewów, i Arkadiusza Siergiejewicza, i Nainę Gieorgijewnę z pokojówką zabił ten oto człowiek. On i mnie dwa razy chciał zabić, ale Pan Bóg strzegł. Pokazuje podsądnego Zbawienego. Ten chce coś krzyknąć, ale nie może z przyczyny uszkodzonego gardła. Głośny szum w sali. Przewodniczący (dzwoniąc): Na jakiej podstawie świadek składa takie oświadczenie? Lisicyna: Może najpierw wyjaśnię, dlaczego Bubiencow nie jest zabójcą. No, choćby z tymi głowami... Wciąż nie dawało mi spokoju, dlaczego Naina Gieorgijewna robi pod adresem Bubiencowa ciągłe aluzje, a nawet mu wręcz grozi, a on nie przejawia żadnego niepokoju i swoim lekceważeniem jeszcze bardziej ją rozpala. Po co mu było tak igrać z ogniem? Przecież wystarczyło jej powiedzieć słowo i byłaby jak jedwab. Niezrozumiałe. Z drugiej strony nikogo innego prócz Bubiencowa księżniczka by w takiej sprawie nie kryła, a i z całego jej zachowania wynikało, że wie coś szczególnego. A dziś, kiedy władyka zwrócił na to naszą uwagę, dowiódłszy bezzasadności podejrzeń pod adresem Murada Dżurajewa, przypomniałam sobie nagle słowa Nainy Gieorgijewny, wypowiedziane ostatniego wieczoru, kiedy po eksperymencie śledczym Bubiencow zbierał się do wyjścia. „Ten sam płaszcz. Ta sama czapka. Jakże ona jaśniała w świetle księżyca...” Nikt z obecnych nie pojął tych słów, a zresztą wszyscy przywykli do tego, że księżniczka lubi wyrażać się zagadkowo. Ale teraz jakby mi zasłona z oczu spadła. Kiedy panna Naina to powiedziała, Bubiencow już szedł ku drzwiom i ona widziała go od tyłu. Rozumiecie? Przewodniczący: Nic nie rozumiem. Ale proszę mówić dalej. Lisicyna: No jakże! Teraz bardzo dobrze widzę, jak to wszystko było. Nocą, kiedy zabito Wonifatjewów, ona spacerowała po parku. Może miała nadzieję, że wyjdzie Bubiencow, który wtedy już do niej ostygnął, bo zaczął liczyć na to, że załapie się na spadek po Tatiszczewej bez udziału panny Nainy. A może po prostu nie mogła spać, ogarnięta zrozumiałym niepokojem. I nagle widzi wśród drzew Bubiencowa, a dokładniej – jego sylwetkę: płaszcz, znajomą czapkę. Prawdopodobnie widzi z daleka, bo inaczej niewątpliwie by go zawołała. Bubiencow zachowuje się tak tajemniczo, że panna postanawia nie zdradzać swojej obecności, tylko go śledzić. Nie wiem, czy zabójca zdążył do tego czasu wrzucić ciała do rzeki, ale to, jak zakopuje odrąbane głowy, Tielianowa niewątpliwie widziała. Jako dziewczyna wrażliwa i skłonna do fantazji uznała z pewnością tę nieprawdopodobną scenę za jakiś tajemniczy rytuał. Albo zdrętwiała ze strachu – co nawet naturalne w podobnych okolicznościach. Właśnie w takim stanie – strachu i odrętwienia – zastałam ją trzy dni później, kiedy przyjechałam do Drozdowki. Panna Naina starannie strzegła tajemnicy zakopanych głów i w tym celu musiała nawet uśmiercić białe buldogi, tak drogie sercu jej babci, ale w stosunku do Bubiencowa księżniczka trwała w zupełnym pomieszaniu. Kiedy jednak Włodzimierz Lwowicz pojawił się znowu i opowiedział o rozpoczętym śledztwie przeciw krwiożerczym poganom, Naina Gieorgijewna wyobraziła sobie, że teraz rozumie plan ukochanego: plan potwornie zuchwały i porywająco nieludzki. To wtedy właśnie powiedziała o Demonie. Wydało jej się zapewne, że szatańskie igranie losami ludzkimi to sztuka o wiele bardziej upajająca niż teatr czy malarstwo. Nie ona pierwsza uległa takiej pokusie. Przewodniczący: Wszystko to bardzo prawdopodobne. Ale na jakiej podstawie świadek sądzi, że zbrodniarzem jest właśnie Zbawieny? Lisicyna: Sam opowiedział, że wypytywał Sytnikowa o przyjezdnego kupca. I tylko ze słów Zbawienego wiadomo nam, że rozmowa ta odbyła się na prośbę Bubiencowa. W dodatku, chociaż Bubiencow siedzi po uszy w długach, trzydzieści pięć tysięcy to nie jest suma, która wybawiłaby go z kłopotu. U nas w mieście mówi się, że długi Bubiencowa idą w setki tysięcy. Czy chciałoby mu się ubabrać dla sumy tak, wedle jego pojęć, nieznacznej? Co innego Zbawieny. Dla niego trzydzieści tysięcy to majątek. A poza wzbogaceniem miał też inny cel: pomóc swemu protektorowi w karierze i awansować razem z nim. Tak więc głowy odrzynał nie tylko dla zatarcia śladów, ale jeszcze z dalekosiężnym zamiarem, który się w pełni powiódł. Być może to właśnie Zbawieny podsunął Bubiencowowi pomysł wykorzystania bezgłowych trupów w sprawie Zytiaków. (Poruszenie na sali). Tichon Jeriemiejewicz to człowiek wyjątkowo przewidujący. Dokonując przestępstwa, za każdym razem podejmował środki ostrożności. Kiedy poszedł zabić Wonifatjewów, wziął płaszcz i czapkę swojego zwierzchnika. A nuż ktoś zobaczy? I zobaczył! Murada Dżurajewa w noc morderstwa Poggia na pewno spił także Zbawieny. Nic dla niego nie znaczyło zostawić go na godzinę, gdy Czerkies pił w kolejnym szynku. Przewodniczący: „Nic nie znaczyło” to nie dowód