Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Na ekranie wyskakiwały nic nie znaczące rzędy cyfr, jakieś okręgi, punkty i inne figury geometryczne. Pojazd ponownie zaczął posuwać się do przodu. Renard westchnął i odprężył się. — Na razie tyle — odezwał się do pozostałych. — Powiedziała, że upłynie dzień albo dwa, zanim znajdziemy się w czyimkolwiek zasięgu, chyba że trafimy na kogoś, kto by leciał w naszą stronę. Przeszedł do kabiny pasażerskiej. — Przeklęty koński ogon! — wściekała się jedna z kobiet. — Czujesz się, jakbyś siedziała na kamieniu, a jest tak długi, że zamiatasz nim po podłodze! Druga roześmiała się. — Coś mi się zdaje, że miałyśmy szczęście — powiedziała radośnie. — Mogły wpaść mu do głowy jeszcze dziksze pomysły. Renard był zdezorientowany. Oprócz niewielkich różnic w karnacji i ogonie, wszystkie wyglądały tak samo. — Kto jest kim? — jęknął. Jedna z kobiet roześmiała się. — Ja jestem Wooley, Renardzie, a więc odpręż się. To jest Star... aaa.. to znaczy Vistaru. Te dwie tutaj, to Nikki Zinder i jej córka, Mavra — zachichotała, ale opanowała się szybko. Jemu się to nie udało. — Nikki Zinder... — mamrotał — Jej córka... Dziewczyna patrzyła na niego z niedowierzaniem. — Czy ty naprawdę jesteś moim ojcem? — zapytała. Z wolna pokręcił głową. — Nie, to był ktoś inny, ktoś, kto był człowiekiem. Odziedziczyłem jego pamięć i jego osobowość, ale teraz jestem kimś innym. Zdawało się, że to ją usatysfakcjonowało. Nikki, która zamarła usłyszawszy pytanie, najwyraźniej poczuła ulgę. Renard spojrzał na pozostałe, gorliwie szukając innego tematu. — A co z nimi? — zapytał, patrząc na siedem pozostałych dziewcząt. Wooley odpięła pas i podeszła do Renarda. Była od niego wyższa, jej ogon wyglądał jak ptasi pióropusz. — Wyjaśniłyśmy im, że na zawsze utraciły pamięć — powiedziała do niego szeptem. — Spowodowała to maszyna. Wszystko będzie z nimi w porządku. Odetchnął z ulgą. Ciało przypomniało mu, że istnieją inne potrzeby. — Spędzimy razem przynajmniej kilka dni w tej starej balii — przypomniał — a żywności mamy niewiele. Wzruszyła ramionami. — Przetrzymamy, jeśli będzie trzeba. Substancji organicznych w starym załadunku i obiciach wystarczy. Każda coś znajdzie dla siebie, jak myślę. Ty jesteś jedyny, który będzie miał prawdopodobnie więcej problemów. Zaśmiał się i spojrzał na swoje pasażerki. — Żyć z miłości, hę? — zaskrzeczał. * * * Do czasu, kiedy dwa i pół dnia później nawiązano kontakt, wszyscy przećwiczyli sposób postępowania oraz uzgodnili, co miało być powiedziane, a co powinno zostać tajemnicą. — Tu policja Kom — z radioodbiornika dobiegł surowy, męski głos. — Podajcie swoją tożsamość, numer i port przeznaczenia. Renard westchnął. — Tu statek uciekający z Nowych Pompejów, planetoidy, będącej własnością Nowej Harmonii — odpowiedział. — Nie jestem pilotem; na pokładzie nie ma żadnego pilota. To zdawało się odrobinę niepokoić policjanta. Nastąpiło gorączkowe przeszukiwanie policyjnych elektronicznych kartotek. — Uwaga, zrównamy się z wami i wejdziemy na pokład — zakomunikowano z policyjnego pojazdu. — Należy do was — odpowiedział Renard. — Najpierw jednakże, tak mi się wydaje, lepiej będzie ostrzec was przed paru rzeczami. Opowiedział im o przyjęciu Antora Treliga, o Obie, Świecie Studni, o wszystkim. Pominął jedynie te szczegóły, które umożliwiły dotarcie do Świata Studni. Policjanci nie uwierzyli oczywiście. Tak czy siak jednak zarejestrowali informacje i zrównali statki, zacumowali, po czym uzbrojeni weszli na pokład. Jeden rzut oka na pasażerów i od razu mniej było powodów, by wątpić. Policjanci Kom byli osobliwą grupą nieokiełznanych, swobodnych, uwielbiających wolność, niespokojnych duchów. Rekrutowano ich, po starannej selekcji, w wieku dojrzałym, zwykle po tym, jak dopuściwszy się jakiegoś obrzydliwego występku, zostali przyłapani na gorącym uczynku. W zamian za dobrowolną obietnicę bezwarunkowej lojalności zawieszano im wyrok. Mieli pilnować pozostałych, chronić Kom i jego granice przed innymi, dokładnie takimi samymi jak oni. Zazwyczaj wiedzieli, na czym można sobie poparzyć palce. Nagranie rozmowy, zakodowane i zapieczętowane, przesyłano wprost do jedenastoosobowego Prezydium Rady, które podejmowało decyzje, gdy Rada w pełnym składzie nie mogła się spotkać albo gdy nie powinna się była spotykać. Troje członków Rady weszło na pokład statku jeszcze przed upływem czternastu godzin. Byli ze świata Kom, to prawda, jednakże każdy z nich miał silną osobowość. Zwłaszcza jedna osoba z tej grupy, kobieta, najwyraźniej wkraczająca w wiek dojrzały, wyróżniała się szczególnie królewską postawą. — Jakieś dwadzieścia dwa lata temu — powiedziała Alaina, członkini Rady — jeszcze przed moim ostatnim odmłodzeniem wynajęłam Mavrę Chang, by jako mój agent uczestniczyła w przyjęciu Antora Treliga. Oczywiście od tamtej pory słuch o niej zaginął, ale ponieważ Nowe Pompeje zniknęły razem z drogim Antorem, więc byłam usatysfakcjonowana. — Rozejrzała się po osobliwej grupce obcych przybyszów. — A teraz widzę, że mimo wszystko jej się udało. Wszyscy mieli łzy w oczach, nawet Bozog leciutko drżał. Jedynie Ghiskind, jak zwykle, zachowywał kamienny spokój. — Kiedy usłyszałam raport policyjny, nie uwierzyłam, ale oto jesteście, nawet Nikki Zinder! — odwróciła się do Vistaru. — I ty, Star Tonge, to przyjemna niespodzianka. Jeden z twoich synów jest nieocenionym Głównym Doradcą. — Dzieci — mruknęła Wooley pod nosem. — Interesujące byłoby znowu zobaczyć dzieci. — A teraz musimy zadecydować, co robić — oświadczyła Alaina. — Wiele wam zawdzięczamy. Renard klepnął się po głowie. — Lekarstwo na gąbkę! — wypalił. Uciekinierzy wyglądali na wystraszonych, a on pokiwał głową. — Obie, to znaczy komputer, przekazał go Mavrze. Zapisała go w dzienniku pokładowym. Alaina skinęła na policjanta. — Sprawdź to — rozkazała — i zabezpiecz. — Sprawiała wrażenie, jakby coś zaprzątało jej uwagę, jakby przed nią otwierał się nowy widok. — Jeśli okaże się, że to działa — ciągnęła — to syndykat zbankrutuje. Zmiany będą rewolucyjne. — Będzie działać — zapewnił ją Agitarianin. — Mavra powiedziała, że będzie. Ponury grymas zeszpecił zwykle kamienną twarz członkini Rady. — Mavra Chang. Tak. Jakie to smutne. Jesteście pewni, że nie możemy po nią wrócić? — Badania wykazały, że poważna część systemu zasilania została zniszczona — wtrącił się policjant. — Ekran plazmowy słabnie. Jeśli ktokolwiek tam pozostał, na pewno zginął do tej pory. Pochyliła głowę. — Tak myślałam. Jednak jej imię pozostanie w naszej pamięci. Będzie sławiona pośród naszych największych. Nie zapomnimy jej. — Nikt z nas jej nie zapomni — szczerze dorzucił Renard