Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Zajmowali jednak stanowisko zdecydowanie antykomunistyczne. W czasie dyskusji angielscy goście w pewnym momencie zaczęli polskim gospodarzom wypominać niedobrą przeszłość polityczną: dyktaturę Piłsudskiego, politykę Becka, zajęcie Zaolzia i inne grzechy. W końcu padło pod adresem Mikołajczyka pytanie: jak on, przywódca demokratycznego stronnictwa, może tolerować obecność we władzach gen. Sosnkowskiego i Raczkiewicza, przedstawicieli przedwojennej junty wojskowej. Z niepokojem spojrzałem na Mikołajczyka. Wiedziałem, że jego stosunek do Naczelnego Wodza jest wręcz nienawistny a wobec Prezydenta co najmniej niechętny. Tymczasem ku całkowitemu zaskoczeniu obecnych przy stole Polaków Mikołajczyk odpowiedział: - Nie potrzebujecie uczyć mnie demokracji, bo przez całe życie byłem w opozycji wobec dyktatury. Konstytucji zmienić w Londynie nie możemy. Zmieni ją naród polski po uwolnieniu. Sosnkowski jest patriotą i ustąpiłby na pewno, gdyby rzeczywiście tylko jego osoba stała na przeszkodzie porozumieniu z Rosją. Stalin żąda ustąpienia Sosnkowskiego i Raczkiewicza, niczego w zamian nie obiecując. Żądanie ustąpienia głowy państwa godzi w naszą suwerenność. Na temat osoby Prezydenta nie będziemy w ogóle wdawać się z nikim w żadne dyskusje. Nie wszystkie rozmowy "naocznego świadka" z polskiego ruchu oporu zasługiwały na odnotowanie, ale w sumie dawały pewien ogólny pogląd. Powtarzało się stale retoryczne pytanie, z którego przebijała bezsilność: "What can we do for you?" - "co możemy dla was zrobić?". Katolicki arcybiskup Westminsteru Bernard Griffin ograniczył się do wysłuchania wszystkiego, co miałem mu do powiedzenia i oprócz porcji konwencjonalnych frazesów zakończył audiencję zapewnieniem, że będzie się za Polskę modlił. Arcybiskup Canterbury, głowa Kościła Anglikańskiego, mający zresztą opinię sympatyka Labour Party, usiłował okazać swą przyjaźń dla Polski w sposób bardziej konkretny. Jego pytanie: "What can we do for you?" - nie miało charakteru retorycznego. Arcybiskup chciał wiedzieć, czy może mi w jakikolwiek sposób dopomóc w zabiegach na terenie Londynu. Po chwili namysłu zapytałem: czy mógłbym poprosić o interwencję w sprawie ogłoszenia na łamach "Timesa" listu jeńca brytyjskiego przebywającego w Warszawie. Chodziło o własnoręczne pismo Ronalda Jeffreya, przedstawiające na tle niemieckich prześladowań osiągnięcia polskiego ruchu oporu, jego walkę i wewnętrzną jedność. List był dobrze napisany, a jako świadectwo Anglika żyjącego w Warszawie mógł być bardziej przekonywający dla angielskiej opinii aniżeli artykuł, choćby najlepszy, podpisany przez Polaka. Jak wspomniałem, list ten Jeffrey napisał na moją prośbę przed wyjazdem z Warszawy. Nie pamiętam już, czy zostałem z nim skontaktowany przez Muira, czy kogoś innego. Idąc za radą gen. Pełczyńskiego świadectwo Jeffreya przywiozłem w mikrofilmach w swojej poczcie i oddałem je w Ministerstwie Informacji. Niestety nie udało się go dotychczas nigdzie zamieścić. Arcybiskup kazał sobie list Jeffreya zaraz przysłać. Po kilku dniach napisał, że "Times" zgodził się go zamieścić, ale na przeszkodzie stanęła wojenna cenzura. Obawiano się, że ogłoszenie listu nawet bez nazwiska może być niebezpieczne dla ukrywających się w Warszawie jeńców. Arcybiskup podpisał się na liście do mnie tylko imieniem i nazwiskiem: William Tempel bez żadnych tytułów