Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Największy zaś w Towarzystwie ruchliwiec, starzec młodzieńczy — Niemcewicz, który i w kościele by nie przymilkł a w spokoju nie wysiedział — przygasł tu niespodzianie, zblakł na 'różowych' zawsze policzkach i okrzepł w tym surowym gronie na dziekana niemal, sekretarzującego pośrodku stołu. Dość pospolity kędzierzawiec z małego miasteczka (jak go przedstawiają sztychy ówczesne), Żyd Stern w swej jarmułce, wyszlachetniał tu i stajem-niczał w wyrazie, jeśli nie na maga, to co najmniej na profesora hebraistyki. (Jako jej znawca występował istotnie w Towarzystwie ten mechanik). Jeden z ostatnich natomiast, upartych kontuszowców, a pierwszy w Polsce znawca sanskrytu i badacz początków Słowiańszczyzny, Skorochód Majewski, powstydził się jakby w tym gronie statecznym staromodnego stroju zawadiaki i, stropiony, skrył się w całym tłumie duchownych i świeckich profesorów przyszłego uniwersytetu. Nawet obleśne wejrzenie Lindego sili się tu na dostojność; a wichrowaty jeszcze śród tych starszych panów młodzieniec, ledwie przed rokiem na członka wybrany, Lelewel, udaje już zrównoważonego docenta. — Po lewej stronie stoi rektor przyszłego uniwersytetu, ksfiądz] kanonik Szweykowski, w przedwczesnej bądź co bądź todze i z takimże łańcuchem rektorskim na szyi. Koniec końców jesteśmy tu raczej na jakimś uroczystym publicum tego uniwersytetu, jaki miał powstać za półtora roku. Lecz że w tym właśnie czasie rozpoczął się ów cichy przełom w Towarzystwie, ku wybitnej przewadze nauk i umiejętności nad literaturą, więc może istotny nastrój jest tu — acz przedwcześnie — utrafiony. Tak czy owak główna postać ks[iędza] Kopczyńskiego wypadła na tym zbiorowym portrecie najlepiej. Tu, do pięknej biblioteki pijarskiej na ulicy Miodowej, do swej pierwszej przez lat sześć siedziby, udało się dziś gremialnie x gmachu na Kanoniach całe Towarzystwo z członkami r/adu na czele, by nc/cić jubilata w siedzibie jego zakonu i nie utrud/ać sł:uv:i. Tloc/no jn/ Inlo mi sali od najwybitniejszych przedstawicieli społeczeństwa; nie brakło też tu, w owych czasach wszędzie niezbędnych, i dam najznakomitszych. Tuż nad zgrzybiałą, szeroko rozlaną w fałdach i zmarszczkach sędziwą twarzą jubilata, co zda się jak ta spękana kora zmurszałego dębu, umieścił artysta w kontraście mocnym, nie krępując się i tym razem chronologią, przedziwnie młodzieńczą głowę Chopina — zasłuchanego tu z rozmarzeniem w wykład o gramatyce. Lecz oto na znak Staszica cisza zaległa na sali. I w kamień zasłuchali się wszyscy: do 'prawodawcy języka polskiego' przemawia 'książę wymowy' — Stanisław Potocki. Powstał starzec dla wysłuchania tej 'pochwały' i drżącymi ze wzruszenia rękami czepia się omackiem i wspiera ciężko na czym się da, rysując się niekształtną, czarną plamą rozwianego habitu pijara. W drugim doń kontraście stoi przed nim, jak smukła świeczka w kinkietowym błysku (choć nazbyt tu może kukiełkową postacią), Potocki, pełen koronkowej grandezzy dygnitarza dawnego stylu: w peruce, białych pończochach i mundurowym fraczku o bogatych haftach. Dłonie aż obie do starca otwiera, przemawiając doń tym razem w imieniu 'Rządu, Towarzystwa i Narodu' społem. Za chwilę wręczy mu medal zasługi: „Za gramatykę języka polskiego — wdzięczni ziomkowie". Oto minister kończy właśnie przemówienie swoje: — 'Niechże będzie ten medal najpóźniej szym wiekom dowodem jeszcze zaszczytnie)szym dla nas niż dla Kopczyńskiego, żeśmy za czasów naszych nie tylko posiadali tak znakomitego męża, ale żeśmy go kochać i s/anować umieli'. A że bez wierszy żadne posiedzenie publiczne Towarzystwa odbyć się i nr mogło, odczytano 'stosowny do okoliczności' wiersz Brodzińskiego. A U- wiersze wierszami! Każdy uważał je w chwilach uroczystych wciąż M i /c /a niezbędne, lecz nikt ich już nie słuchał. Trzeźwe, jak zawsze, p ^ "lenie powojenne, otrzeźwione tym bardziej klęską, odwróciło się gwał-i"-Miu-