Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Przesunął gogle na czoło, pozwalając, by wiatr smagał mu twarz i wyciskał z oczu strumienie łez, które spływały na boki po jego skroniach. Jechał brawurowo, brał zakręty prawie kładąc lśniącą maszynę na boku, tak że podnóżki tarły o nawierzchnię i wzniecały snopy iskier. – Niewielki zarobek, jak na całą noc pracy – powiedział sam do siebie. Wiatr porywał ze sobą słowa, ledwo zdążyły wydobyć się z jego ust. – Chryste, ale ten dreszcz emocji! Kiedy stało się jasne, że zarówno Sean, jak i Michael na wszelkie próby wtajemniczenia ich w zawiłą strukturę rodzinnego imperium reagują nikłym i kiepsko udawanym entuzjazmem lub wręcz jawną obojętnością, Shasa nie potrafił dojść do ładu z własnymi emocjami. Był zdumiony i całkowicie zbity z tropu. Nie mieściło mu się w głowie, jak ktokolwiek, tym bardziej wybitnie inteligentny młody człowiek, a konkretnie – jego własny syn, może oprzeć się fascynacji z imponującą i skomplikowaną machiną, która jest źródłem bogactwa i potęgi, stanowi ciągle wyzwanie i hojnie wynagradza zwycięzców. Uznał, że to jego wina. Nie zadbał we właściwym momencie, by synowie zaczęli utożsamiać się z firmą, niesłusznie założywszy, że jest to zrozumiałe samo przez się. Przeoczył pewne sprawy i teraz poniósł klęskę. Dla niego samego spółka stanowiła sens życia. Każdego dnia pierwszą myśl po przebudzeniu i ostatnią przed zaśnięciem poświęcał temu, jak pomnożyć jej majątek i zabezpieczyć jej egzystencję. Dlatego nie dawał za wygraną. Cierpliwie i gruntownie tłumaczył synom, w czym rzecz, ale czuł się jak ktoś, kto próbuje objaśnić ślepemu kolory. Wtedy w miejsce zdumienia pojawił się gniew. – Niech to diabli! – wybuchnął któregoś dnia, siedząc z Centaine na stoku, w jej ulubionym zakątku z widokiem na ocean. – Ich to w ogóle nie obchodzi! – Garry’ego też nie? – spytała spokojnie Centaine. – Och, Garry! – Shasa prychnął lekceważąco. – Gdziekolwiek się obrócę, potykam się o niego. Plącze się pod nogami jak szczeniak. – Zdaje się, że dostał od ciebie własne biuro na trzecim piętrze – zauważyła łagodnie. – Owszem, jedną starą, rozlatującą się szafkę – powiedział Shasa. – To miał być żart, ale widać ten gałgan potraktował to serio. Nie miałem sumienia... – Garrick większość rzeczy traktuje serio – stwierdziła Centaine – w przeciwieństwie do reszty twoich synów. To bardzo poważny chłopak. – Daj spokój, Garry? – Ucięłam sobie z nim niedawno dłuższą pogawędkę. Powinieneś zrobić to samo. Myślę, że parę rzeczy by cię zaskoczyło. Wiedziałeś, że był jednym z trzech najlepszych uczniów na swoim roku? – Oczywiście, że wiedziałem, ale przecież on dopiero od roku studiuje zarządzanie. Nie ma sensu przywiązywać do tego zbyt wielkiej wagi. – Czyżby? – spytała niewinnie Centaine. Shasa nieoczekiwanie zamilkł i pogrążył się w myślach. W następny piątek zajrzał do małej dziupli na końcu korytarza, która służyła Garry’emu, zatrudnionemu w Courtney Mining na okres wakacji, jako biuro. Na widok ojca Garry poderwał się służbiście z miejsca i poprawił okulary na nosie. – Cześć, prymusie! Co porabiasz? – zagadnął Shasa, obrzucając wzrokiem biurko zasłane formularzami. – Przeprowadzam kontrolę – Garry, kompletnie zaskoczony, próbował zebrać myśli. Niepokoiło go i onieśmielało nagłe zainteresowanie ojca jego pracą, a jednocześnie pragnął za wszelką cenę to zainteresowanie podtrzymać i uzyskać aprobatę. – Czy wiesz, że w zeszłym miesiącu na same materiały biurowe wydaliśmy ponad sto funtów? – Tak strasznie chciał zrobić na ojcu wrażenie, że z przejęcia zaczął się znów jąkać, ostatnio zdarzało mu się to tylko w chwilach wyjątkowego podekscytowania. Shasa wsunął się do mikroskopijnego pokoiku. Ledwo starczało w nim miejsca dla nich obu. – Weź głęboki oddech, prymusie. Staraj się mówić wolno. Opowiedz mi o wszystkim. Do obowiązków Garry’ego należało między innymi zaopatrywanie całego biura w papier. Na półkach piętrzyły się ryzy papieru maszynowego i pudełka z kopertami. – Według moich wyliczeń możemy bez problemu zredukować koszty do osiemdziesięciu funtów miesięcznie. W ten sposób oszczędzamy dwadzieścia. – Pokaż – Shasa przycupnął na brzegu biurka i zagłębił się w analizie problemu. Robił to z takim namaszczeniem, jakby chodziło o rozbudowę nowej kopalni. – Masz rację – potwierdził wreszcie po zapoznaniu się z danymi przedstawionymi przez Garry’ego. – Upoważniam cię do wdrożenia nowego systemu kontroli wydatków w firmie. – Shasa wstał. – Dobra robota – dodał. Garry rozpromienił się ze szczęścia. Shasa odwrócił się w stronę drzwi, żeby ukryć uśmieszek rozbawienia. Przystanął jednak i spojrzał na syna ponownie. – Byłbym zapomniał. Lecę jutro do Walvis Bay. Spotykam się w terenie z architektami i inżynierami, żeby omówić kwestię rozbudowy fabryki konserw. Może masz ochotę wybrać się ze mną? Straciwszy zaufanie do własnego głosu, Garry ograniczył się w odpowiedzi do energicznego skinienia głową. Shasa pozwolił Garry’emu usiąść za sterami. Garry miał licencję pilota od dwóch miesięcy, ale wciąż jeszcze brakowało mu kilku godzin w powietrzu, by uzyskać uprawnienia do pilotażu maszyn dwusilnikowych. O rok starszy Sean zdobył licencję za pierwszym podejściem, gdy tylko osiągnął pełnoletniość. Latał dokładnie tak samo, jak strzelał czy jeździł konno – efektownie, ale zbyt beztrosko. Należał do tych pilotów, którzy mają wrodzony talent i dużo szczęścia – zdają się na własną intuicję i boską opatrzność. Garry wręcz przeciwnie – był pilotem metodycznym, skrupulatnym, zdyscyplinowanym i w rezultacie, co Shasa musiał niechętnie przyznać, dużo lepszym od Seana. Sporządził plan lotu z taką pieczołowitością, jakby to był konspekt jego pracy doktorskiej. Przed startem tak długo sprawdzał wszystkie wskaźniki, że Shasa dosłownie wił się na siedzeniu obok i tylko nadludzkim wysiłkiem woli udało mu się powstrzymać i nie krzyknąć: „Garry, na litość boską, ruszajmy wreszcie!” Powierzenie samolotu Garry’emu było dowodem wielkiego zaufania ze strony Shasy. W razie jakichkolwiek problemów zamierzał natychmiast przejąć stery, ale szybko się przekonał, że dotychczasowa cierpliwość i powściągliwość opłaciły się z nawiązką. W oczach Garry’ego dostrzegł iskierki niekłamanej radości, kiedy chłopak pruł w górę piękną maszyną i przez warstwę srebrzystych obłoków wyprowadzał ją na błękitne, afrykańskie niebo, gdzie połączyło ich obu rzadkie uczucie całkowitej, wzajemnej harmonii. Kiedy znaleźli się w Walvis Bay, obecność Garry’ego była dla Shasy czymś, tak naturalnym, że niemal przestał ją zauważać