Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Mamelta odnalazła dłoń Jedwabia i zacisnęła na niej palce. - On... Czyja śnię? Jedwab odmownie potrząsnął głową. - Przemawiam w imieniu Paha Wielkiego, Echidny Boskiej, Scylli Parzącej, Molpe Cudownej, Tartarosa Mrocznego, Hieraxa Najwyższego, Thelxiepei Zamyślonej, Phaei Zawziętej oraz Sphigx Mocarnej. A także w imieniu wszystkich 300 pomniejszych bogów. - Zniżył głos. - Wybacza ci też Zewnętrzny, synu, gdyż przemawiam również w jego imieniu. - Czy on umrze? Jedwab przyłożył palec do ust, a Żuraw powiedział zdumiewająco łagodnym tonem: - Lemur zamierza go zgładzić. Mnie też. - I mnie. - Mamelta dotknęła czarnego materiału, którym Jedwab opatrzył jej głowę. - Mówili nam, że zmierzamy do cudownego świata wiecznego pokoju i wszelkiego dobrobytu, gdzie przez cały dzień trwa południe. Wiedzieliśmy, że nas okłamują. Gdy umrę, wrócę do domu. Do mej matki, do braci... do siedzącego na swym drążku na patio Chiąuita. Żuraw ponownie wyjął z walizki nożyczki i kiedy Lemur otworzył luk, przeciął czarny opatrunek na głowie Mamelty. Było to (w pojęciu Jedwabia), jakby do ładowni wszedł sam Zewnętrzny. Tam gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się ciemna stalowa płyta, pojawił się prostokąt płynnego blasku, półprzeźroczystego i migotliwego. Światło Długiego Słońca, l przenikające przez czyste wody jeziora Limna aż na głębokość \ siedemdziesięciu łokci, skrzyło się, było rozproszone, wypeł-Iniało otwór, który Lemur tak nieoczekiwanie otworzył, sprawiło, iż w pomieszczeniu zapanował boski brzask niebiańskie-!go błękitu. Przez kilka sekund Jedwab nie mógł wprost uwierzyć, ; iż owa eteryczna substancja jest zwykłą wodą. Przechylił się : nad lotnikiem, wyciągnął rękę (w której wciąż trzymał paciorki) i wsunął w wodę palce. - Uciekło trochę powietrza — odezwał się Żuraw. - Poczułeś to? Spoglądając w krystaliczną wodę, Jedwab potrząsnął głową. Przed lukiem przepłynęła ławica smukłych, srebrzystych ryb. - Odsuń się, paterę - zakomenderował Lamur, podnosząc lotnika. - Uważaj! - krzyknął Żuraw. - Nie podnoś go w taki sposób. - Boisz się, że zrobię mu jeszcze większą krzywdę, doktorze? To już i tak nie ma znaczenia. - Lemur wyprostował się i bez wysiłku uniósł lotnika nad głowę. -1 co, lolarze? Możesz coś jeszcze powiedzieć. Daję ci ostatnią szansę. 301 - Podziękuj kobiecie - szepnął lotnik. - Ludziom. Silnych skrzydeł! Lemur rzucił go w pałający blaskiem luk. Połyskliwa woda wzburzyła się, szeroką strugą prysnęła na Jedwabia, mocząc go i oślepiając na chwilę. Gdy znów odzyskał wzrok, przez moment widział jeszcze twarz lotnika wykrzywioną cierpieniem wytrzeszczone oczy i rozwarte usta, z których wypływały bąble przypominające szklane bańki. Po chwili lolar zniknął w odmętach. Lemur z ogłuszającym trzaskiem zamknął luk i zapiął zaciski. — Kiedy otworze ten, przez który tu weszliśmy, ciśnienie się wyrówna, opadnie do ciśnienia panującego w reszcie statku. Trzymajcie usta szeroko otwarte, gdyż mogą popękać wam w uszach bębenki. Tym razem poprowadził ich innym pomostem, potem szerszym korytarzem (tu minęli pogrążonych w rozmowie radców Leniwca i Wartego), a następnie przeszli przez drzwi, których strzegło dwóch żołnierzy. - Doktorze, jesteśmy w miejscu, którego szukałeś, choć sam dobrze nie wiedziałeś, czego szukasz - poinformował Lemur Żurawia. - W tej sterowni zobaczysz nasze prawdziwe, biologiczne jaźnie. Tam leżę ja. Wskazał krąg lśniących urządzeń i Żuraw spiesznie ruszył w ich stronę. Jedwab, utykając, podtrzymując Mameltę, również powoli udał się za doktorem. Biociało radcy Lemura spoczywało na nieskalanie białym materacu; równie nieskalanie białe prześcieradło spowijało jego postać aż po szyję. Oczy miał zamknięte, policzki wpadnięte. Piett lekko mu się unosiła i opadała, słychać było delikatny szmer oddechu. Spod czarnego syntetyku i siatki utkanej z wielobarwnych przewodów, które spowijały mu czoło aż do brwi, wysuwał si? kosmyk siwych włosów. Wężowe rurki wychodzące z tuzina maszyn i wypełnione płynami (bezbarwnymi, słomkowożółty-mi i ciemnokarmazynowymi) niknęły pod prześcieradłem. - Nie ma tu żadnych zdradzieckich biochemów - wyjaśnił Lemur. — Pielęgnują nas oddane nam bez reszty chemy. Strzegą też maszyn, które podtrzymują nasze życie. Obiecaliśmy 302 jjn nieśmiertelność i dotrzymaliśmy słowa. Mają nieograniczony dostęp do części zamiennych. Odpłacają nam tym, że przedłużają nasze, tak bardzo śmiertelne życie. Żuraw zaczął z uwagą studiować jedną z maszyn. - Wasz sprzęt podtrzymujący życie rzeczywiście robi wrażenie. Chciałbym mieć do takiego dostęp. - Przestały mi funkcjonować nerki i wątroba, a zatem ich funkcje muszą pełnić urządzenia mechaniczne. W piersi mam rozrusznik, który w razie potrzeby przejmuje całkowicie rolę serca. Proces oddychania również jest sztuczny. Żuraw zagryzł usta i potrząsnął głową. - Po raz pierwszy nie jest mi zimno - odezwała się Mamelta. - Co siedemdziesiąt sekund powietrze w tej sali jest całkowicie wymieniane. Przechodzi przez filtry, gdzie zostaje napromieniowane, by usunąć bakterie i wirusy; jego wilgotność utrzymywana jest niezmiennie na poziomie trzydziestu pięciu procent, a temperatura, idealna dla biociała, waha się tylko w zakresie jednej czwartej stopnia. - Nigdy bym nie przypuszczał, że będę ci współczuć - odezwał się Jedwab, spoglądając na nieruchomą postać radcy. - No i proszę. - Rzadko kiedy mam świadomość, że tu leżę. Ja jestem tutaj. - Lemur uderzył się w tors. Dźwięk przypominał uderzenie młota w kowadło, taki sam dźwięk Jedwab wcześniej usłyszał w ciemnościach. - Żywy, przytomny, o perfekcyjnym słuchu i wzroku. Brakuje mi jedynie dobrego trawienia. A czasami... - Lemur umilkł znacząco. - Czasami cierpliwości. Żuraw pochylił się i zanim radca zdołał go powstrzymać, uniósł leżącemu powiekę. - Ten człowiek jest martwy. - Absurd! - Lemur ruszył w stronę lekarza, lecz Jedwab kierowany nieświadomym odruchem zastąpił mu drogę. Radca, zapewne pod wpływem wpojonego mu w dzieciństwie szacunku dla augura, zatrzymał się jak wryty. - Popatrz - rzekł Żuraw. Wsunął w oczodół dwa palce i wyciągnął czarną drobinę przypominającą mieszankę ziemi i dziegciu