Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Carruthers odsunął zastanę z koralików i wszedł do klubu nocnego. Przez chwilę stal nieruchomo u wejścia, jak zawsze smukły i elegancki w nienagannie skrojonym smokingu, i chłodnym, ironicznym wzrokiem przesunął wzgardliwie po ciasno stłoczonych stolikach, obskurnym, pseudo-hiszpańskim wystroju i obdartej klienteli A więc to miał być sztab najgroźniejszego gangu handlarzy narkotyków w Europie! Za plugawą fasadą tego pospolitego klubu, jakich w końcu wiele w Soho, krył się potężny umysł, kontrolujący najbardziej potężne szajki zachodniego świata. Niewiarygodne - a jednak. Cala ta fantastyczna przygoda była niewiarygodna. Usiadł przy stoliku tuż obok drzwi, aby mieć dobry widok na sale. Gdy podszedł do niego kelner, zamówił smażone scampi, sałatę i butelkę chianti; niski, brudnawy Cypryjczyk przyjął zamówienie bez słowa. Czy wiedzieli, że tu jest? - zastanawiał się Carruthers. A jeśli tak, to kiedy się pokażą? Na drugim końcu sali wznosiła się mata scena, wyposażona jedynie w trzcinowy parawan i krzesło. Nagle światła przygasły, a pianista podjął wolną, zmysłową melodię. Zza parawanu ukazała się dziewczyna, piękna blondynka, nie całkiem już młoda, o pięknych, pełnych piersiach. Jej wdzięk i arogancja mogły, zdaniem Carruthersa, znamionować krew rosyjską. Podeszła zmysłowo do krzesła i zaczęta bardzo powoli rozpinać swą wieczorową suknię. Gdy ta opadła na ziemię, ukazały się skąpe majteczki i czarny biustonosz. Siedząc tyłem do publiczności, podniosła ręce, aby rozpiąć stanik. Od zatłoczonych stolików natychmiast podniosły się ochryple okrzyki: - Dawaj, Rosie! Dawaj, Rosie! Dawaj! Panna Calthrop przerwała lekturę. Panowała cisza, większość słuchaczy wyglądała na oszołomionych. Wreszcie Bryce zawołał: - No, dalejże, Celio! Nie przerywaj teraz, kiedy robi się ciekawie! Czy Rosie rzuci się na Martina Carruthersa i zgwałci go? Od lat się o to prosił. Czy też próżno się łudzę nadzieją? - Nie ma potrzeby czytać dalej - powiedziała panna Calthrop. - Mamy tu wystarczający dowód. Sylvia Kedge obróciła się ku Dalglieshowl. - Pan Seton nigdy nie nazwałby żadnej postaci Rosie. Tak miała na imię jego matka. Kiedyś powiedział mi, że nigdy nie wykorzysta go w żadnej ze swoich książek. I nigdy tego nie zrobił. - Zwłaszcza nie nazwałby tak prostytutki z Soho - wpadła jej w słowo panna Calthrop. - Często mówił mi o swojej matce. Uwielbiał ją, po prostu uwielbiał. Prawie pękło mu serce, gdy zmarła i jego ojciec ponownie się ożenił. Głos panny Calthrop pulsował całą tęsknotą niespełnionego macierzyństwa. Nagle Oliver Latham powiedział: - Proszę mi to pokazać. Celia podała mu maszynopis i wszyscy wyczekująco patrzyli, jak Latham go ogląda. Wreszcie zwrócił go bez słowa. - No i co? - zapytała panna Calthrop. - Nic. Po prostu chciałem się przyjrzeć. Znam pismo odręczne Setona, lecz nie maszynowe. Ale mówicie, że tego nie napisał. - Jestem pewna, że nie - odparta panna Kedge. - Aczkolwiek nie wiem dokładnie, dlaczego. Po prostu nie wygląda to na jego pracę. Ale zostało napisane na jego maszynie. - A styl? - zapytał Dalgliesh. Zebrani zamilkli. - Nie można powiedzieć, żeby to było typowe dla Setona - odezwał się wreszcie Bryce. - W końcu facet umiał pisać, kiedy zechciał. A to brzmi dość sztucznie, prawda? Ma się wrażenie, że specjalnie starał się pisać źle. Do tej pory Elizabeth Marley milczała, siedząc samotnie w kącie jak naburmuszone dziecko, które wbrew swej woli zostało zmuszone do uczestniczenia w nudnych rozmowach dorosłych. Teraz rzuciła niecierpliwie: - Jeśli to jest fałszerstwo, to tak oczywiste, że chyba mieliśmy je odkryć. Justin ma rację, styl jest podrabiany. I to chyba za duży zbieg okoliczności, że ten, kto to zrobił, trafił na jedyne imię, które musiało wzbudzić podejrzenia. Czemu akurat Rosie? Jakby mnie kto pytał, to jest to sprytna zagrywka Maurice’a Setona, a wyście się na nią nabrali. Przeczytacie o tym, kiedy ukaże się jego nowa książka. Wiecie, jak uwielbia eksperymenty. - Rzeczywiście, właśnie taki dziecinny pomysł mógłby przyjść Maurice’owi do głowy - powiedział Latham. - Nie jestem pewien, czy mam ochotę być mimowolnym uczestnikiem jego głupawych doświadczeń. Proponuję, żebyśmy dali temu spokój. W swoim czasie się odnajdzie. - To prawda, że Maurice zawsze był dziwny i tajemniczy -Zgodziła się panna Calthrop. - Zwłaszcza gdy chodziło o jego pracę. I jeszcze jedno. W przeszłości podpowiadałam mu to i owo; czasem nawet korzystał z moich wskazówek. Ale nigdy mi później o tym nie wspominał. Oczywiście, nie oczekiwałam oficjalnych podziękowań; na ogół jestem bardzo zadowolona, mogąc pomóc koledze po piórze, ale przyznacie, że człowiek czuje się speszony, gdy w opublikowanej książce znajduje kilka swoich pomysłów, a od Maurice’a nie słyszy nawet „dziękuję”. - Pewnie zdążył już wówczas zapomnieć, że nie sam je wymyślił - zauważył Latham z pobłażliwą pogardą. - On nigdy niczego nie zapominał, Oliverze. Maurice miał bardzo jasny umysł i bardzo metodycznie pracował