Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

I wtedy na jej twarzy pojawiło się zrozumienie. Skinęła mi głową i wyszeptała kilka niewyraźnych słów podziękowania. Usłyszałem, że podejmuje piskliwą piosenkę. Puściłem ją, a ona jak przestraszone zwierzę wróciła biegiem do grupy, śpiewając najgłośniej, jak potrafiła. Odwróciłem się do Thrance'a. Roześmiał się, a w oczach ' pojawił mu się dziwny, diaboliczny błysk. Tym samym nieznośnym, zgrzytliwym głosem zaśpiewał: - Pozwól, że pokażę ci Kavnallę, pozwól że pokażę ci Kavnallę! - Co ty mówisz, co ty mówisz? - zapytałem go śpiewnie, ile miałem sił w płucach, w podobnym rytmie. To było absurdalne, że rozmawialiśmy w ten sposób. Cała grupa zatrzymała się i również wpatrywała w ciemny otwór jaskini. Wydawało mi się, że niektórzy przestali się wydzierać. - Śpiewajcie! - wrzasnąłem. - Nie przestawajcie ani na chwilę! Śpiewajcie! Thrance złapał mnie za ramię i nachylił się. - Możemy wejść do środka, ty i ja. Tylko zerkniemy! Tylko zerkniemy! Dlaczego demon kusił mnie w ten sposób? - Jak można tak ryzykować? - zaśpiewałem. - Powinniśmy iść dalej! - Tylko zerkniemy, tylko zerkniemy. - Thrance skinął na mnie. Jego oczy były jak płonące węgle. - Śpiewaj dalej, a nic się nie stanie. Śpiewaj, Poilarze, śpiewaj, śpiewaj, śpiewaj! To było szaleństwo. Zaczął ciężkim krokiem posuwać się w stron? jaskini, a ja podążyłem za nim wydeptanym traktem, bezradny jak niewolnik. Pozostali wskazywali na nas palcami i gapili się, ale nie zrobili nic, żeby nas powstrzymać. Myślę, że byli zbyt zdezorientowani i otumanieni bliskością potężnego umysłu Kavnalli. Tylko Traiben odłączył się od grupy i potruch-tał w naszą stronę, ale nie po to, żeby mi przeszkodzić. Biegł do nas, prosząc śpiewnie: - Weźcie mnie też, weźcie mnie też! Oczywiście. Jego głód wiedzy był nienasycony. I tak wbrew rozsądkowi weszliśmy do jaskini, prosto w paszczę wroga. Nie przestaliśmy śpiewać ani na chwilę. Może straciliśmy rozum, ale przynajmniej zostało nam trochę zdrowego rozsądku. Gardło miałem zdarte i obolałe, ale nadal szczekałem, wrzeszczałem i wyłem z całych sił, podobnie jak Thrance i Traiben. We trzech robiliśmy potworny harmider. Myślałem, że ściany jaskini się zawalą pod wpływem naszych wrzasków. Wewnątrz dominowało niesamowite szare światło. Wydobywało się z ciemnych, lśniących, cętkowanych żywych mat pokrywających powierzchnię skały. Kiedy wzrok przyzwyczaił się nam do mroku, zobaczyliśmy, że jaskinia jest głęboka i ogromna i że ta świecąca roślina oświetla nawet najdalsze zakamarki. Weszliśmy do środka. Z mat unosiły się od czasu do czasu chmury ciemnych zarodników, a z szorstkiej powierzchni wydzielał się gęsty czarny sok, jakby roślina krwawiła. - Patrzcie, patrzcie, patrzcie, patrzcie! - zaśpiewał Thrancc coraz wyżej. Pośrodku jaskini pełzały we wszystkie strony czarne stworzenia o woskowatej skórze. Były długie i niskie. Poruszały się na wydłużonych kończynach. Trzymając głowy nisko przy ziemi, pożerały kleistą substancję wydzielana przez maty. Miały wąskie ogony o nieprawdopodobnej długości, przypominające raczej liny. Thrance podszedł do jednego z tych stworzeń i uniósł mu głowę. - Patrzcie, patrzcie, patrzcie, patrzcie! Byłem tak zdumiony, że prawie zapomniałem o śpiewaniu. Stwór miał niemal ludzką twarz! Zobaczyłem usta, nos, podbródek, oczy. Chrząknął i próbował się wyrwać, ale Thrance przytrzymał go na tyle długo, bym uświadomił sobie, że to jest ludzka twarz. Zrozumiałem, że mam przed sobą Przekształconego, że to, co czołga się przede mną w śliskiej mazi, zostało kiedyś zwabione przez zew Kavnalli. Zadrżałem na myśl, że tylu mieszkańców naszej wioski spotkał podobny los na Ścianie. - Śpiewaj! - przypomniał mi Traiben. - Śpiewaj, Poilarze! Bo zginiesz! Byłem odrętwiały ze zdumienia i przerażenia. - Co to jest? Kim oni są? Znasz ich? Thrance zaśmiał się melodyjnie. - To był Bragdar, to Stit, a to Halimar - zaśpiewał. Wskazał na tego, który niedaleko mnie tarzał się w paskudztwie pokrywającym dno jaskini. - A to Gortain. Pamiętałem to imię. - Gortain, który był kochankiem Lilim? - Gortain, który był kochankiem Lilim. Znowu zadrżałem i omal się nie rozpłakałem, gdy stanęła mi przed oczami słodka Lilim, z którą po raz pierwszy robiłem Zmiany, i która opowiedziała mi o swoim kochanku Gortainie. Poprosiła mnie: “Jeśli go spotkasz, prześlij mu ode mnie słowa miłości. Nigdy go nie zapomnę”. Gortain Lilim pełzał teraz u moich stóp, czarna woskowata istota, zmieniona nie do rozpoznania i powiązana długim ogonem z nie znanym potworem czającym się w głębi jaskini. Nie mogłem się powstrzymać. Ukląkłem i zaśpiewałem mu imię Lilim, ponieważ złożyłem jej obietnice. Miałem nadzieje, że stwór tego nie zrozumie. Myliłem się jednak, gdyż jego oczy się rozszerzyły i zobaczyłem w nich taki ból, że chętnie wyrwałbym z piersi serce, gdyby to mogło mu pomóc. Zapłakał bez łez. To był straszny widok