Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Ugryzły ją w serce usta kamienne - twarde usta! Śpiesznie pobiegła do hotelu, w którym stanęła za poradą współtowarzyszek podróży do Warszawy. Hotel ten był tani i odległy; lokowali się w nim przeważnie drobni oficjaliści rolni i aktorzy małych towarzystw prowincjonalnych. Dano jej mały pokoik na trzecim piętrze, z oknem wychodzącym na dachy staromiejskie, czerwone i biegnące w pokrzywionych liniach. Był to tak brzydki widok, że przyszedłszy z Łazienek, z oczyma i duszą pełną zieleni i barw słonecznych, natychmiast spuściła roletę i zabrała się do częściowego rozpakowania kufra. Nie miała jeszcze czasu myśleć o ojcu. Miasto, które widziała po raz pierwszy, gwar, jaki ją otoczył zaraz na dworcu, zmęczenie podróżą i ostatnimi chwilami w Bukowcu, potem te gorączkowe starania o zaangażowanie się do teatru, próba, Łazienki, oczekiwanie wieczoru i tej wstępnej próby, wszystko to tak ją całą zajmowało, że prawie zapomniała o domu. Ubierała się długo i starannie, bo chciała wyglądać dobrze. Kiedy przybyła do ogródka, światła były już pozapalane i publiczność zaczynała się schodzić. Poszła śmiało za kulisy. Maszyniści ustawiali dekoracje; z towarzystwa nie było jeszcze nikogo. W garderobach gazy płonęły jasno. Krawiec szykował jaskrawe kostiumy, a fryzjer pogwizdując czesał jakąś perukę o długim, jasnym warkoczu. W damskiej garderobie jakaś stara kobieta szyła coś stojąc pod światłem gazu. Janka chodziła po kątach i oglądała wszystko, ośmielona tym, że nikt na nią nie zwracał najmniejszej uwagi. Ściany murów poza olbrzymimi płachtami dekoracji były brudne, poobijane z tynków i pokryte jakąś lepką wilgocią, przejmującą wstrętem. Brud panował na podłogach, przystawkach, meblach poobdzieranych i dekoracjach, które się jej wydały nędznymi łachmanami. Woń mastyksu, szminek i włosów przypiekanych, rozwłócząca się po scenie, sprawiała jej nudności. Oglądała zamki wspaniałe, komnaty królów operetkowych, krajobrazy olśniewające - i zobaczyła z bliska marną mazaninę, która mogła zadowolnić tylko grube zmysły i z daleka. W rekwizytorni ujrzała tekturowe korony, aksamitne płaszcze były tylko marnym welwetem, atłasy - kitajką, gronostaje - perkalem malowanym, złoto - papierem, zbroje - tekturą, miecze i sztylety - drzewem. Kłamstwo! kłamstwo! kłamstwo! Przyglądała się temu sztucznemu, kłamanemu przepychowi z pogardliwą wyższością. Oglądała to swoje przyszłe królestwo, jakby chcąc się przekonać, czym jest, co zawiera w sobie?... a że było blagą, szychem, kłamstwem, komedią - nie dziwiła się jakoś temu, widziała nad tym wszystkim rzecz wyższą nieskończenie - sztukę. Scena, jeszcze nie ustawiona, była słabo oświetloną. Przechodziła ją po kilka razy krokiem posuwistym jak heroina; to znowu lekkim, pełnym wdzięku i powiewności dziewczątek, albo prędkim, gorączkowym, takim, co to ze sobą niesie śmierć, przekleństwo, zniszczenie - i twarz jej odpowiednio się układała, oczy gorzały płomieniem Eumenid, burz, żądz, walki lub rozpalone nastrojem miłości, tęsknoty, niepokoju paliły się niby gwiazdy w noc wiosenną. Przeobrażała się bezwiednie, pod wpływem przypominania sobie sztuk i ról, że zapomniała o wszystkim, nie zważając na posługaczy, chodzących obok niej. Czuła się w tej chwili pochłonięta świętym ogniem sztuki; ten dreszcz, taki znany wszystkim prawdziwym artystom, przenikał ją na wskroś... Skupiła się w tej jednej szczęśliwości dusz wyższych, jaką daje zatopienie się w ekstazie, w kontemplacji idei lub wrażeń... - Tak samo mój Oleś robił... tak samo - powiedział ktoś cicho w kulisie, od strony kobiecych garderób. Janka zatrzymała się zmieszana i podeszła bliżej. Stała tam jakaś kobieta, średniego wieku i wzrostu, o suchej twarzy i surowym spojrzeniu. - Pani się zaangażowała do nas? - zapytała ostrym, energicznym głosem stara i okrągłe, sowie oczy wlepiła przenikliwie w Jankę. - Jeszcze niezupełnie... Mam mieć teraz próbę z dyrektorem muzyki. Prawda, pan Cabiński mówił nawet, że przed przedstawieniem!... - zawołała przypominając sobie. - Aha! z tym opojem... Janka spojrzała na nią zdziwiona ostrym dźwiękiem jej głosu. - Chcesz pani koniecznie być u nas? - W teatrze?... tak!... Umyślnie przyjechałam. - Skąd? - zapytała krótko stara. - Z domu - odpowiedziała Janka, ale już ciszej i z pewnym wahaniem. - A.... pani świeża zupełnie!... no, no!... to ciekawe!... - Dlaczego?... że ktoś, co kocha teatr, chce się dostać do niego?... - I!... tak każda mówi, a ucieka z domu albo przed czymś... albo dla czegoś... Janka usłyszała w jej głosie akcent złości jakiejś, więc się nic nie odezwała na to, ale rozważywszy coś szybko, zapytała: - Nie wie pani, czy dyrektor orkiestry prędko przyjdzie?... - Nie wiem! - odburknęła gniewnie stara i odeszła. Janka została znowu sama; cofnęła się nieco w kulisę, bo na scenie rozciągano olbrzymie, woskowane płótno. Patrzyła się na to bezmyślnie, gdy stara znowu się pokazała i przemówiła łagodniej: - Poradzę coś pani.... Trzeba dyrektora mieć za sobą. - Żebym to wiedziała, jak zrobić?... - Masz pani pieniądze? - Mam, ale... - Jeśli pani usłuchasz, to poradzę. - Ależ wszelką radę przyjmę z wdzięcznością; nie mam przecież nikogo, nie wiem, jak się obrócić i do kogo... Pomóż mi pani, proszę o to serdecznie!... - Trzeba go trochę podpoić, to próba dobrze pójdzie. Janka spojrzała zdziwiona; zupełnie nie zrozumiała, co to znaczy. Stara uśmiechnęła się z politowaniem. - Nie rozumiesz pani, widzę?... ale jak kto nawet takich rzeczy nie rozumie, w jaki sposób się wciskać, to nie powinien być w teatrze!... - Mówiłam przecież z dyrektorem. Obiecał mi... więc cóż więcej zrobić?... - Cha! cha! - śmiała się cicho. - Cha! cha!... to krowienta czysta!... Po chwili szepnęła: - Chodźmy do garderoby.... objaśnię panią trochę... Pociągnęła ją za sobą, a potem wziąwszy się do opinania sukni na manekinie, rzekła: - Musimy się poznajomić. - Orłowska - powiedziała Janka. - Pseudonim czy nazwisko? - zapytała przytrzymując jej rękę. - Nazwisko - odpowiedziała myśląc, czy może nie lepiej byłoby użyć jakiego pseudonimu. - Ja się nazywam Sowińska. Mogę pani być pomocną we wszystkim. Jestem tylko teatralną krawcową, ale robi się i to, i owo, co potrzeba. Córka moja ma magazyn strojów, jeśli będzie pani czego potrzebować, proszę do nas..