Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Widziałam, jak się zachowywał, kiedy był z moją matką. Odnosił się do niej zupełnie inaczej niż teraz do Celeste. W stosunku do obecnej żony nie zauważyłam ani śladu tamtej obsesyjnej miłości. Wręcz odwrotnie - dostrzegałam nawet pewną dozę krytycyzmu. Jeśli chodzi o nią, to nietrudno było zgadnąć, że jest w nim zakochana po uszy. Spróbowałam ocenić go tak, jak kobiety zazwyczaj oceniają mężczyzn. Miałam do Benedykta tyle urazy i odgrodziłam się od niego taką ścianą uprzedzeń i niechęci, że nie potrafiłam zdobyć się na obiektywny osąd. Moja mama go kochała. Intuicyjnie czułam, że darzyła go większą miłością niż mego szlachetnego ojca... ale oczywiście nie miałam okazji osobiście się przekonać, jakie łączyły ich uczucia. Benedykt był dystyngowanym mężczyzną, chociaż typem urody bynajmniej nie przypominał Adonisa czy Apollina. Był wysoki i miał imponujący wygląd. Rysy twarzy, niezbyt regularne, dowodziły stanowczości i silnego charakteru. Posiadał spory majątek i był postacią znaną w liczących się kręgach społeczeństwa. Stopniowo zaczynałam dochodzić do przekonania, że znaczenie i bogactwo to nieodzowne atrybuty prawdziwie atrakcyjnego mężczyzny. Benedykt z pewnością miał obie te cechy nawet w nadmiarze. Odnosiłam wrażenie, że nie stanowią z Celeste dobranej pary. Między nimi istniało jakieś napięcie. Coś mi się wydaje - powiedziałam sobie w duchu - że poślubił ją dlatego, że dobrze się prezentuje na salonach i będzie okraszać swą elegancją jego wieczorny stół. Stanowi istotny atut w politycznej karierze. Wziął ją sobie za żonę i bez wielkich starań zyskał rodzinę: Belindę, mnie, a nawet Lucie. Byłoby ciekawie uważniej przyjrzeć się ich pożyciu i zgłębić, na czym polega problem. Gardziłam sobą za taką postawę, ale nie mogłam zdusić w sobie uczucia pewnej satysfakcji. Przecież to on zrujnował moje życie, z jakiej racji jego droga ma się słać różami? Morwenna Cartwright zaprosiła mnie do swego domu, który znajdował się w niedużej odległości od rezydencji Benedykta. Powitała mnie serdecznie. Lubiłam matkę Pedreka. Miała w sobie dużo ciepła i łagodności, a w dodatku w przeszłości była serdeczną przyjaciółką mojej mamy. Swego czasu przeżywały wspólnie wiele różnych przygód. - Ogromnie się cieszę, że znów cię widzę, Rebeko - powiedziała, witając mnie. - To wspaniale, że przyjechałaś do Londynu, aczkolwiek muszę przyznać, że twój debiut spędza mi sen z powiek. To ja mam się nim zająć. - Bardzo jestem rada, że to właśnie ty się podjęłaś tego zadania. Roześmiała się. W jej głosie wyczułam nutę powątpiewania. - Helena znacznie lepiej nadaje się do tego celu jako żona wybitnego polityka i posła. Ona wprowadzała w świat twoją mamę i mnie, wiesz o tym. - Tak, wiem. Mama często o tym wspominała. Z matką Pedreka znacznie łatwiej rozmawiało mi się o mamie niż nawet z babcią. Kiedy ją wspominałyśmy, żadna z nas nie usiłowała ukryć swego wzruszenia, podczas gdy z babcią było inaczej: obie czyniłyśmy nadludzkie wysiłki, by nie okazać bólu. - Jakże ja się bałam. Wprost umierałam z przerażenia, nie tyle z powodu samej prezentacji... ta trwała kilka sekund: jedynie krótki dyg i zdwojona uwaga, by nie nadepnąć na tren i nie potknąć się u stóp Jej Królewskiej Mości. Możesz sobie wyobrazić, jaka by zapanowała konsternacja. Było to jednak mało prawdopodobne. Przerażała mnie myśl o występie na londyńskich salonach. Chodziło głównie o te wszystkie bale i zabawy; okropnie się lękałam, że nie będę miała powodzenia. Umierałam z lęku. Twoja mama nie przejmowała się tak jak ja. Ale ona wtedy nie musiała... Słyszałam tę opowieść już wiele razy. Rozmawianie o tym z Morwenną teraz nie wywoływało jakoś bolesnego skurczu w mym sercu. Miałam wrażenie, jakby mama siedziała z nami w saloniku Cartwrightów i to dawało mi przyjemne uczucie bezpieczeństwa i spokoju. - Helena trochę się starzeje, chociaż jest nadal pełna werwy, a Martin, jak zwykle, żyje głównie polityką, w której odgrywa ważną rolę. Ona nam oczywiście pomoże, nie podejmuje się jednak wziąć tego zadania wyłącznie na swoje barki. - A co ja mam robić? - Najpierw będziesz musiała uczęszczać przez jakiś czas na lekcje tańca i śpiewu. Jej Królewska Mość bardzo się tym interesuje. - Słyszałam, że odsunęła się od ludzi. - To prawda, wiedzie życie samotnicy od kilku lat... od śmierci księcia, ale konwenanse są nadal przestrzegane. - Mama często opowiadała mi o madame Dupr~e, która w rzeczywistości nazywała się panna Dappry i która podobno wyciskała z was siódme poty. - I o mojej legendarnej niezdarności. Byłam najbardziej niepojętną uczennicą, jaką kiedykolwiek miała. - Mama nie oceniała tego w ten sposób; mówiła, że twoje niepowodzenia wynikały z niewłaściwego nastawienia. - Była mądrą kobietą. Po chwili milczenia odezwała się Morwenna: - Z łatwością dasz sobie radę. Ważne jest, by się zbytnio nie przejmować. Mnie zawsze prześladowała świadomość, że moi rodzice liczą na to, iż zrobię "dobrą partię" - co jest, nie ukrywajmy, głównym celem całej tej imprezy - i bałam się, że ich zawiodę