Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Ewa musi o tym wiedzieć, nie ma dwu zdań! I to jest moja opinia. — Czekajcie — zawołała zdesperowana Ania — aż panna Kornelia weźmie was obu w obroty! — O, panna Kornelia niechybnie nas zamęczy — przyznał kapitan. — Wy, kobiety, jesteście najmilszymi krytykami, macie tylko o odrobinę za mało logiki. Pani jest wysoko wykształconą osobą, panna Kornelia zaś nie może się tym poszczycić, ale w takich razach podobne jesteście do siebie jak dwie krople wody. Nie wiem, czy z tego powodu jesteście gorsze. Wiem natomiast, że logika zasadniczo jest w nauce bardzo trudna, a w życiu bezlitosna. No, a teraz zaparzę herbatę. Będziemy sobie popijali i rozmawiali o przyjemniejszych rzeczach, aby trochę uspokoić nasze nerwy. Pogawędka z kapitanem i jego herbata przyczyniły się do złagodzenia nastroju Ani; nie dokuczała tak bardzo Gilber—towi podczas drogi powrotnej, jak miała szczery zamiar to zrobić. Wcale nie dotykała tej palącej kwestii i szczebiotała wesoło o wszystkich innych sprawach. Gilbert wyczuł, że chociaż z trudem, to jednak mu przebaczono. — Moim zdaniem, kapitan jakoś źle wygląda. Ogromnie postarzał się ostatniej zimy — ze smutkiem stwierdziła Ania. — Boję się, że już wkrótce pójdzie szukać swej zaginionej Małgosi. Nie mogę wprost o tym myśleć. — Cztery Wiatry bardzo dużo stracą, gdy kapitan wyruszy w swoją wielką podróż — przyświadczył Gilbert. Następnego wieczoru poszedł do domu nad strumykiem. Ania, czekając z najwyższym zdenerwowaniem na jego powrót, nie mogła usiedzieć na miejscu. — Cóż Ewa powiedziała? — spytała, jak tylko ukazał się we drzwiach. — Bardzo mało, mam wrażenie, że była zupełnie oszołomiona. — A czy zgadza się na operację? — Chce rozważyć całą sprawę i w najkrótszym czasie zadecydować. Gilbert rzucił się na krzesło obok kominka. Znać było po nim wielkie zmęczenie. Niełatwą było dla niego rzeczą rozmówić się z Ewą, a trudno było także zapomnieć przerażenie, jakie odmalowało się w jej oczach, kiedy wreszcie zrozumiała, o co chodzi. Teraz, kiedy kości zostały rzucone, zrodziły się w nim pewne wątpliwości co do jego wszechwiedzy. Ania spojrzała nań z żalem, potem usiadła obok niego na dywaniku i na jego ramionach oparła swą lśniącą, czerwoną główkę. — Gilbercie, przyznaję, że byłam nieznośna w tej całej historii. Już nie zrobię tego więcej. Nazwij mię, proszę, rudą wiewiórką i przebacz. Gilbert wywnioskował z tego, że bez względu na wynik, nigdy nie spotka się z wyrzutem „a nie mówiłam?”; to go jednak niezupełnie pocieszyło. Obowiązek w teorii jest jedną rzeczą, a w praktyce drugą, zwłaszcza gdy ten, co się nań powołuje, widzi przed sobą przerażone oczy kobiety. Ania instynktownie unikała Ewy przez trzy następne dni. Trzeciego wieczora Ewa zjawiła się w małym domku i powiedziała Gilbertowi o swym postanowieniu: chce zabrać Ryszarda do Montrealu, aby mu tam zrobiono operację. Była bardzo blada i zdawało się, że przybrała dawną maskę nieprzystępności. Oczy jednak nie miały więcej tego wyrazu, który tak prześladował Gilberta: były zimne i błyszczące. Przystąpiła natychmiast do omówienia szczegółów suchym i obojętnym tonem. Trzeba było zrobić plan i dużo rzeczy przemyśleć. Otrzymawszy żądane informacje, Ewa pożegnała się i poszła do domu. Ania chciała ją trochę podprowadzić. — Lepiej nie — powiedziała krótko Ewa. — Droga rozmokła po deszczu. Dobranoc! — Czy straciłam przyjaciółkę? — westchnęła Ania. — Jak operacja się uda i Ryszard odzyska zdrowie, Ewa zasklepi się w sobie jak w fortecy i nikt z nas więcej nie odszuka w niej serdecznego ciepła. — Może od niego wówczas odejdzie? — zauważył Gilbert. — Ewa nigdy by tego nie zrobiła, Gilbercie. Ona ma bardzo wysokie poczucie obowiązku. Pamiętam, opowiadała mi pewnego razu, jak jej babka West zawsze mówiła, że skoro już wzięła na siebie jakiś obowiązek, to winna przy nim wytrwać bez względu na skutki, jakie by to mogło pociągnąć. To jedna z jej kardynalnych zasad. Zdaje mi się zresztą, że teraz bardzo niemodnych. — Nie bądź taka zgorzkniała, Aniu. Wiesz dobrze, że to wcale nie jest takie przestarzałe i że zupełnie takie samo pojęcie o tych sprawach masz ty sama — i słusznie. Unikanie odpowiedzialności — to przekleństwo nowoczesnego życia, to tajemnica niepokoju i niezadowolenia prześladującego świat dzisiejszy. — Tak mówi kaznodzieja — szydziła Ania. Ale mimo szyderstwa czuła, że on ma rację, i w duszy bardzo bolała nad biedną Ewą. W tydzień później panna Kornelia niczym lawina spadła na mały domek