Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Całość sprawiała więc bardzo surowe wrażenie. Łatwo było stwierdzić, gdzie znajdował się kiedyś ołtarz i ambona, ale nic z tego nie zostało. Przez okna nawiało śniegu, niewielkie kopczyki leżały na podłodze. Nigdzie natomiast nie było widać śladów po ławkach; kaplica musiała pochodzić z czasów, kiedy modlono się na zmianę na klęczkach i w pozycji stojącej. W podłogę wmurowano ogromne płyty nagrobne. Z pewnością spoczywali tu poprzedni właściciele dworu. Mikael przykucnął nad jedną z najbardziej imponujących płyt i odgarnął śnieg. Prawdopodobnie napisy były zatarte, trudne do odczytania, ale teraz, kiedy oczyścił płytę, śnieg wbił się w zagłębienia i dzięki temu wyryte litery wyraźnie odcinały się bielą Od ciemnej powierzchni płyty. Tekst był trudny. Mikael pomagał sobie, szepcząc za każdym razem, gdy udało mu się odczytać kolejną literę. Graf Huilfried von Steyerhorn.... Ach, to na pewno rycerz Wilfred - mruknął do siebie. - A co mamy tutaj? Łacina? Requiescat... vict... mort... Nie, to zbyt niewyraźne, nic z tego nie ruzumiem, zostawię to. Gnadige... Pewnie wielmożna Magda von Steierhorn, tak, tu jest wielkie M... A tu? Geboren Aschenfelder. Na pewno też wspaniały ród. Anno Domini MCDX. 1410, tak, to się zgadza, to ta słynna para. Bohater spod Grunwaldu i jego wierna żona. A więc przywieźli go aż tutaj. Musiał śmierdzieć, pomyślał bezbożnie, i zrobiło mu się niedobrze. Jeszcze wspanialszy nagrobek ujrzał bliżej chóru. I tę płytę również Mikael oczyścił ze śniegu. - Tu więc mamy przodka, który zginął nad Pejpusem - szepnął. Próbował odszyfrować napis, ale udało mu się odczytać tylko dwa, trzy słowa. Napis był za stary. Obejrzał jeszcze kilka płyt nagrobnych i doszedł do wniosku, że każdy przestano używać w XVI wieku, nie wiadomo z jakiej przyczyny. Może z powodu Reformacji? Przy drzwiach odwrócił się i głęboko skłonił. Nie z powodu świętości miejsca, z której dokładnie je odarto, lecz by oddać cześć tym, którzy tu spoczywali. W dość podniosłym nastroju wyszedł na światło dzienne. W powrotnej drodze ujrzał staruszka, rąbiącego drwa przed chatą. Mikael wiedział, że mieszkańcy, którzy pozostali w wiosce, starali się nie pokazywać, tego więc najwyraźniej wypędziła z domu ciekawość i potrzeba rozmowy. Mikael pozdrowił go przyjaźnie i podszedł bliżej. Staruszek popatrzył na niego spode łba, nic nie powiedział, ale i nie uciekł. Mikael nie znał tutejszego języka, spróbował więc po niemiecku: - Utrzymuje się ładna pogoda. - Tak, ale na pewno spadnie jeszeze śnieg. Mogli się więc porozumieć. - Byłem w kaplicy. Dlaczego nie jest już używana? Stary odwrócił wzrok. - Nie była wygodna. Kościół jest większy. - Tak, ale czy to nie była prywatna kaplica Steierhornów? Zdaje się, że opuszczono ją jakieś sto lat temu. - Musieli tak zrobić. Za wiele było hałasu. Mikael uśmiechnął się. - Jakiego hałasu? Staruszek znów zapatrzył się w niebo. - Tak, na pewno spadnie śnieg. Jasne było, że nie chce o tym mówić. Mikael zmienił więc temat. - Nie opuściliście wioski jak wszyscy inni? - Nie, a dokąd miałbym pójść? - Nie boicie się Rosjan? - Inflanty miały wielu panów, jeden nie gorszy od drugiego. - Wydaje się, że ludzie najbardziej obawiają się Rosjan, jeśli sądzić po opustoszałej wiosce. - O, teraz wyjechało niewielu. Ludzie i tak uciekają stąd cały czas. Tu nie jest dobrze mieszkać. Ale moja chata stoi daleko od głównej drogi i mnie to nie przeszkadza. Mikael przysiadł na pieńku, a staruszek przycupnął na stosie drew, spragniony rozmowy. - A co takiego złego jest na głównej drodze? - zapytał Mikael. Niemiecki staruszka nie był najlepszy, ale można go było zrozumieć. Zniżył głos. - Ja nigdy niczego nie słyszałem, ale inni słyszeli. Kondukt pogrzebowy. Zrobił dramatyczną pauzę. Mikael czuł, że stary chciał, by zadał pytanie: - Jaki kondukt pogrzebowy? - Dokładnie nie wiadomo. Może to być orszak pana Ingemunda po bitwie nad Pejpusem albo pana Wilfreda po Grunwaldzie. Albo innego dawniejszego przodka. Steierhornowie zawsze byli wielkimi wojownikami. I tacy dumni. Mówią, że można usłyszeć, jak wracają do domu po bitwie. W deszczowy letni wieczór słychać kroki wielu mężczyzn i koni, krzyki i jęki. A czasami z oddali dochodzą dźwięki żałobnych bębnów. Ale niczego nie można zobaczyć. Orszak podąża w stronę dworu. - Latem? Niewiele wiem o bitwie nad Pejpusem, tak dużo czasu upłynęło od tamtej pory, ale musiała rozegrać się chyba zimą? Powiadają, że walka toczyła się na skutym lodem jeziorze. Ale bitwa pod Grunwaldem odbyła się piętnastego lipca tysiąc czterysta dziesiątego roku, nauczył mnie tego mój przybrany ojciec. I chociaż to na pewno nieco nieprzyjemne, chyba nie ma się czego bać? Staruszek zerknął na niego z ukosa. - Zmarli nie są dobrzy. Trzeba uważać, żeby się do nich zanadto nie zbliżyć, jeśli pojawią się jako duchy. - Zmarli nie mogą uczynić żywym nic złego. - Nie mogą? Nie powodują widocznych ran, lecz mogą sprowadzić głębokie, żrące rany w duszy. Melancholię, młody człowieku. To poważna choroba. Dlatego ludzie stąd uciekają. - To znaczy, że Steierhornowie nie mają dość ludzi? - No, młody pan na dworze Steierhornów jest dobry. Ale ludzie nie mieszkają już w wiosce. Przenieśli się do brzozowego lasu. Odruchowo Mikael spojrzał w kterunku lasu na równinie, ale domy zasłaniały wszystko. Nie uznałby hrabiego yon Steierhorna za młodego, ale to było względne, zależało od własnego wieku. Uśmiechnął się w myśli, ale nie okazał rozbawienia. - Ale jeżeli armia duchów kieruje się w stronę dworu, to chyba tam także musieli ją słyszeć lub widzieć. - Nigdy. Mówią, że tam jest całkiem spokojnie. No tak, wydawało się, że Steierhornowie czują się całkiem bezpiecznie. Mikael podziękował za rozmowę i pożegnał się. Pragnął coś podarować staruszkowi, ale nic ze sobą nie miał