Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Tylko Edith siedziała nieporuszona, patrzyła w ogień, a jej oczy błyszczały jasno, na młodych wargach błąkał się nieśmiały uśmiech. 153 - Zoke, idź, zbuduj stos pogrzebowy! - rzekła Marie z determinacją. - Nie ma czasu do stracenia. Weź te suche gałęzie, które były naszymi łóżkami. - Ogień, który z nich powstanie, osuszy wilgotne drewno z plaży. Niech w niebo wzniesie się wielki słup dymu, widoczny z lądu, niech wszyscy zobaczą, że zwyciężyliśmy siły ciemności. Ogień niszczy i oczyszcza - zróbmy tak z Eliza-beth i każdą następną, która umrze. Zoke przez resztę dnia budował potężny stos pogrzebowy z tyłu, za domem. Masywną budowlę z drewna naniesionego przez morze. Zmuszał swe słabe ciało do posłuszeństwa rozkazom pani. Męczyła go myśl o ostatecznej zdradzie i o zemście mistrza. Bał się kary, ale nie miał wyboru. Nim ukończył wysoką na osiem stóp drewnianą budowlę, zmierzch przeszedł w głęboką ciemność. Nad suchą warstwą ułożył mokre belki i obręcze, które przypływ przyniósł z jakiegoś rozbitego statku. Wiatr był świeży, lekki - powinien roznieść ogień po suchych gałęziach i mokre deski szybko się zajmą. Na górze zrobił platformę, żeby położyć tam ciało. Teraz stanęli wobec zadania umieszczenia zmarłej dziewczyny na miejscu wiecznego spoczynku. Szarpali się teraz ze sztywnym, wstrętnym ciałem, które nawet po śmierci zdawało się opierać z całej siły. Konstrukcja chwiała się niebezpiecznie, gdy ciągnęli i pchali Elizabeth z jednego poziomu na drugi, ostre ciernie i ich paznokcie drapały jej nagie ciało. Naraz westchnęła głośno, jakby powietrze dotąd uwięzione w płucach nagle się uwolniło. Zoke przerażony rozdziawił usta, ale koścista kobieta popędzała go z niewiarygodną determinacją. W końcu ciało znalazło się na swoim miejscu, leżało sztywno na marach z gałęzi, patrząc martwymi oczami w nisko wiszące niebo, jakby nawet ona, zmarła, czuła obecność siły, która nad nią czuwa. - Zapal ogień - krzyknęła Mańe, wiatr się wzmagał - i niech bogowie naszych ojców wezmą moją kochaną córkę do swej krainy! Płomień zatrzeszczał między suchymi gałęziami. Żółte 154 i czerwone jęzory skakały i rosły, syczały, gdy lizały mokre drewno, ale nic nie było w stanie ich zniechęcić. - Jasność ogarnęła nagich świadków, tonęli w złotej poświacie, ogrzewali drżące ciała, ale gdy gorąco się wzmogło, cofnęli się trochę. Budowlę skrył obłok dymu, ciało poruszyło się, jakby próbując uciec. Przewróciło się na bok, ledwo było je widać przez gęsty dym. Płomienie właśnie je dosięgły, lizały i czerniły niszczącymi jęzorami. Zoke opadł na kolana i opuścił głowę. Marie i Mary stały tuż za nim; Edith zaś kilka jardów dalej - mglista, samotna sylwetka pogrążona we własnych myślach. Słup ognia sięgnął mar, przepaliły się na wylot i przechylił się. Ciało ześliznęło się stopami w dół i spadło prosto w środek stosu. Rozszedł się mdlący, duszący zapach płonącego ciała. Elizabeth wyglądała, jak żywa; teraz widzieli jej twarz. Poczerniałe wargi poruszały się, oczy były otwarte - błyszczały i patrzyły - utkwione w stojących na dole. - Ona żyje! - zawodził Zoke. - Zmarła odżyła! Marie i Mary krzyczały, bo stary karzeł mówił prawdę. Mogłoby to być złudzeniem optycznym spowodowanym blaskiem płomieni, ale słyszały przecież jej krzyk, krzyk bólu i przerażenia, gdy ogień sięgnął jej ciała: - Matko, siostry, co mi uczyniłyście? Wtrąciłyście mnie w ogień piekła! Twarz poczerniała, świeca stopiła się cała, zmieniając się w małą kałużę. Wciąż wyprostowana, wysuszona, nadpalona, krzyczała z bólu, a wiatr podsycał ogień i niósł jej krzyk. Zoke leżał twarzą do ziemi i stękał. Marie próbowała zbliżyć się do stosu, ale gorąco zmusiło ją do cofnięcia się. - Moje dziecko, moje dziecko, wybacz nam, że ci to zrobiłyśmy! - Ona żyje - krzyknęła Mary histerycznie. - Ona nie zmarła, tylko spała, a my spaliłyśmy ją żywcem! Tylko Edith nie krzyczała, trzymała się z daleka od ognia, na granicy cienia, cicha postać, która w ciągu ostatniej godziny straciła dzieciństwo. Patrzyła ze spokoj- 155 na twarzą, na której nie widniał ani smutek, ani strach. Jej małe ciało stało wyprostowane, jakby ze wzgardą odtrąciła pokorę. Jedyna, która rozumiała i czekała. Wraz ze dniem nadszedł deszcz, syczał na żarzących się węglach i zaczął gasić resztki pogrzebowego ognia. Kupki popiołu rozwiewał wiatr, prochy Elizabeth porywały żywioły. Edith obserwowała zachowanie współtowarzyszy: Zo-ke spoglądał ukradkiem przez krzywe palce, Mary trzęsła się jak pies, który właśnie wyszedł z wody. A jej matka, karykatura pięknej niegdyś lady Ulver z wysiłkiem stanęła na nogi. Jej ciało było osłabione, ale duch wciąż silny i buntowniczy. Odrzuciła dumnie głowę i szeroko rozpostarła ramiona. - Słuchaj mnie - rzekła do szarego nieba. - To wyspa śmierci, dlatego niech wszyscy, którzy tu postawią stopę, będą przeklęci, jak i my jesteśmy. Niech nikt nie opuści tego miejsca żywy i niech cierpi męki, tak jak my będziemy je cierpieć wiecznie. Nad ich głowami rozległ się huk grzmotu, a ciemne niebo otworzyło się na chwilę, ukazując strzępiaste płomienie. Była to odpowiedź Ciemności na to, co usłyszała. Po chwili niebo znów zasłoniły chmury. Nawet Edith rzuciła się na ziemię i, ukrywszy twarz, drżała jak inni. Zoke znów poszedł na polowanie, mimo że i tak wiadomo było, że nic nie złapie. Nie chciał po prostu siedzieć z nimi w chacie, wiedziały o tym, ale były zadowolone, że nie muszą z nim przebywać. Ogień w palenisku ledwo się tlił. Nie można było wysuszyć tyle drewna, aby wystarczyło na duży ogień, przy którym można by się ogrzać. Marie zakaszlała, a kiedy odwróciła się do córek, ujrzały wyraźnie po raz pierwszy, że straciła nadzieję. Ich matka nie była w stanie ukrywać tego dłużej. - Nie miałam racji - wyszeptała. - Oddałam Elizabeth płomieniom, ale one nie były oczyszczające - to by- 156 ły płomienie piekła! Zabrały ją, tak jak zło zabrało Ma-rgaret. Wkrótce wszystkie się tam znajdziemy. - Umieramy, bo nie mamy co jeść - odparła Edith, a w jej głosie była taka brutalność, że wzdrygnęły się. - Nie ma żadnej innej przyczyny. Zmarnowałyśmy mięso, które mogło utrzymać nas przy życiu