Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

— Przechodziłem ulicą, przypadkiem mimo mieszkania WPana, gdy jego żona. zaledwie mi z twarzy znajoma. — — Pewnie dla tego żeście się Wmość tylko po nocy widywali — rozjuszony zawołał Maleparta. — Proszę cię milcz, bo tą pięścią po raz drugi, pysk ci zaprę — zawołał Górski w gniewie podnosząc rękę: — twoja żona wybiegła w rozpaczy, wołając księdza do umierającej matki, po którego ty posiać nie chciałeś. Zaklęła mnie, abym go zwołał i obłąkana prawie, jęła przedemną płakać nad tem że ani go czem opłacić, ani w razie śmierci, pogrzebu sprawić nie będzie mogła. Nic płonnie lękała się Wmościnego skąpstwa, boś grosza nie dał na pogrzeb tej której ogromne miałeś w ręku dobra, a moim kosztem uczyniony, udawałeś jakobyś sam sprawił. Na ówczas dałem twej żonie worek pieniędzy i tę spinkę. Nie mogła mi jej oddać, bo mnie odtąd nie widziała, a napis świadczy, że oddać mi ją chciała. — O! wyborna bajeczka! — zawołał Maleparta: — ale niedość jej! Sami na siebie piszecie wyrok. Napróżno byście się starali okazać, żeście dali pieniądze i spinkę przez litość. Pierwszej nieznajomej kobiecie, nie daje się pieniędzy i kosztowności. Znaliście ją, mieliście z nią stosunki. Inaczej, odezwałażby się do was? — Znałem ją dziewczyną — odpowiedział Deputat — nie chcę kłamać, znałem ją, alem raz tylko w życiu z nią mówił. — Plećcie te androny komu chcecie — odparł wzgardliwie Maleparta. — Ja im nie wierzę i uważani Was za uwodziciela, a niesłusznie i zuchwale obelżony od was, chociaż wczoraj jeszcze przepraszałem, dziś domagam się satysfakcyi: wyzywam was na rękę. — Mości panie — odrzekł Deputat — spodziewam się że niewątpicie, iżbym wyszedł i bił się z każdym równym. — Jestem szlachcic jak ty. — Aleś infamis i łotr. Maleparta porwał się ku Deputatowi, którego zasłonili otaczający. — Kijem po grzbiecie kiedy chcesz rozprawie się z tobą — rzekł rozjątrzony Górski. — A ja, wedle prawa odwiecznego, jak psu ci w łeb na ulicy strzelę — zawołał Mecenas cisnąc się do niego przez otaczających. — Puście niech go rozedrę — krzyczał Górski i pienił się od gniewu. Zaczęto naradzać się i szeptać. Maleparta urągliwie warcząc coś niewyraźnego stał w miejscu. Przyjaciele P. Górskiego dowodzili mu tym czasem, że jakimkolwiek był ten człowiek, niegodziło się, dawszy mu w policzek, odmówić szlachcicowi wyzwania na rękę. — Mamże się bić z tym łotrem? — wołał Deputat. — Ja, z nim? — Potrzeba tego koniecznie. Dał się nareszcie przekonać Górski i z pogardą odchodząc, rzekł do stojącego Maleparty. — Przyślę kogo o oznajmienie godzi- ny. Bądź spokojny: chciałeś krwi, będzie krew. — Chcę jej i niechaj będzie — odparł Maleparta. — Ale słuchajcie panowie, dodał, mogę być ja pociągniony potem o napaść, lub Deputat. Każdy z nas zrobi wprzód zeznanie, że sam dobrowolnie śmierć sobie zadał. — O tem wszystkiem w miejscu i czasie pomówi się — rzekł Pękosławski. — Czekajcie nas u siebie. — Niecierpliwie — odchodząc zawołał Maleparta. Na tem się rozstali. Ku wieczorowi wedle obietnicy, nadeszli dwaj wysłannicy Deputata, do kwatery Mecenasa, który ich przyjął z krwią najzimniejszą. Postanowiono, spotkać się w dniu następnym, na gościńcu do Zamościa wiodącym z rana o wschodzie słońca; szablą bić się miano, gdyż Maleparta strzelać nie umiał i na ówczas więcej daleko na szable niż na pistolety odbywały się spotkania, każdy z przeciwni- ków, miał wprzód uczynić zeznanie, jakie doradził Maleparta i takowe zostawić u siebie w domu. Pan Stanisław brał z sobą świadków, a Mecenas, przywieść ich nieobiecywał, spuszczając się na tamtych, bo wyrachował, że nikt mu nie zechce nawet za świadka posłużyć. Po tych preliminaryach, Maleparta zajął się noc całą porządkowaniem papierów, pisaniem, i dopiero nad rankiem, kazawszy się dependentowi obudzić skoro świt, położył się na twardy tapczan. Ale napróżno chciał usnąć — tyle od niejakiego czasu doznanych wzruszeń, zmrużyć mu oka nie dawały. Blada twarz P. Szczuki stała przed jego oczyma, jak ją widział w trumnie. Kondukt pogrzebowy chodził nieustannie po jego głowie, a śpiew rozlegał się w uszach. Niespokojny, zły, zerwał się z tapczana nie czekając chwili wyznaczonej i poszedł dobierać szabli. Wybrał ją długą, sprężystą i prawie prostą, doświadczona już była, bo w pierwszych czasachswego zawodu, bił się nią razy kilka. Potem usiadł za stół dla napisania deklaracyi, którą sam proponował, ale i w tej chwili fałszywy, na przypadek swej śmierci, zostawił na papierze zeznanie nie że dobrowolne popełnił samobójstwo, ale ze ginął wyzwany od P. Stanisława Górskiego, tym sposobem przygotowywał zemstę na po śmierci nawet. Zaświtało — Maleparta zbudził ludzi, pozamykał drzwi, przypasał kord i wyszedł. Po części z potrzeby, po części z ciekawości i niecierpliwości, skierował się mimo kwatery P. Stanisława, koło której przechodząc spojrzał; ale u wrót otwartych, żadnego ruchu niepostrzegł. Minąwszy więc je, szedł dalej i w krótce stanął na umówionym placu, pod dwoma dębami, niedaleko wielkiej drogi.Świeży ranek wiosenny, chłodny, mglisty ale wesoły, młodością tchnący, obwijał ziemię, okrytą rosą perlistą. Ptaszęta świegotały żwawo, tak jak tylko na wiosnę świegotać umieją, chmury rzadkie unosiły się po nad widnokrągiem do koła, środek jego byt czysty; na wschodzie jaśniał brzask poranka i księżyc z drugiej strony świecił blado zachodząc. Od miasta ukazali się jadący konno samoczwart, Mecenas poznał Deputata, on wskazywał palcem na dęby, widać także postrzegł oczekującego, bo puścił się czwałem. — W chwilę przeciwnicy stali przeciw sobie. Z Panem Górskim, był nieodstępny Pękosławski i dwóch jeszcze nieznajomych szlachty. Kozak trzymał konie opodal. Niepozdrowili się, ani słowem do siebie nie przemówili spotykający. Stanisław zrzucił płaszcz i spróbowawszy kilku szabel, wybrał jedną z nich. Świadkowie opodal, ale tak aby wszystko widzieć mogli, stanęli