Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Z bocznego pokoju otwarły się drzwi i weszła Józefa. Jak tylko zobaczyła swego kuzyna, zbladła i wyciągając ręce zawołała: — Alfonso, mój drogi Alfonso! Chodź w me objęcia, mój drogi kuzynie! Ponieważ nie spieszył się uczynić zadość jej życzeniu, pobiegła sama ku niemu i poczęła go przyciskać i całować zapalczywie jego usta. Chciał się obronić, ale ponieważ mu się to nie udało, rozgniewał się i rzekł rozkazująco: — Puść mnie! Jak możesz mnie tak głośno nazywać swoim kuzynem, może ktoś usłyszeć, co za nieostrożność! — O, ja jestem taka szczęśliwa, że cię znowu widzę — zawołała z uniesieniem. — To ci jednak nie daje prawa gryźć mych warg twoim jednym jedynym zębem. To pomogło. Puściła go i obrzucając ostrym spojrzeniem, odwróciła się od niego z dumą mówiąc: — Będziesz mnie jeszcze musiał przeprosić za tę obrazę! — Chyba nie dzisiaj! — zaśmiał się. — Ale jutro! Poczekaj! Nie pozwolę się bezkarnie obrażać, kiedy moje serce jest tak pełne miłości do ciebie. — Niech się i przepełni, tylko pozostaw mnie w spokoju i oszczędź mi tych głupich miłostek. Kortejo gdzie klucze od mego mieszkania? — Tam wiszą — rzekł ponuro. Alfonso spojrzał nań ze zdziwieniem. — Cóż tobie? — zapytał. — Nic. — Myślę, że może sekretarz swemu panu podać klucze. Twarz Korteja spąsowiała, z trudem odrzekł: — Bratanek może być tak grzeczny wyręczyć stryja i sam sobie klucze wziąć. Alfonso zaśmiał się. — Proszę cię — zawołał — nie graj komedii, nie myślę być ani aktorem, ani widzem. — Dotychczas byłeś tylko statystą, nie jest jednak wykluczone, że i tej roli zrzec się musisz. Weź swe klucze i idź się przebrać, potem przyślesz służącego po mnie. Wypowiedział te słowa tak stanowczym głosem, że młodemu szałapucie zabrakło słów. Gdy wyszedł Kortejo zwrócił się do córki: — Józefo, zrobiliśmy głupstwo! — Jakie? — Że spaliliśmy ten drugi testament. Oczy jej zabłysły triumfem, jednak nie dała nic po sobie poznać i zapytała: — A to dlaczego? — Bo gdyby testament był u nas, mielibyśmy go w ręku. — Czy go nie mamy i bez tego? — Naturalnie, że nie. Kortejo począł dalej pracować, a Józefa wyszła do swego pokoju, otworzyła szufladkę komody i wyciągnęła wczorajszy testament. — O jak dobrze zrobiłam, — mówiła sama do siebie — że wczoraj wrzuciłam do pieca tylko kopertę. Teraz Alfonso jest w moich rękach, nie wywinie mi się. Alfonso, przebrawszy się, wezwał do siebie sekretarza, który natychmiast rozpoczął niewinną pogawędkę. — No, jak ci się powodziło, Alfonso, wyglądasz rzeczywiście na zmordowanego. — Niech to diabeł porwie, nie szło mi szczególnie, przeciwnie, paskudnie, poniżej wszelkiej krytyki, ale o tym opowiem ci później. Teraz chciałbym się dowiedzieć, co tu się stało podczas mej nieobecności, więc opowiadaj stryju! Kortejo skinął głową i zapytał: — Otrzymałeś mój list? — Tak. — A kurierzy wysłani do ciebie spotkali cię? — Co za kurierzy? — Wysłałem do ciebie, z polecenia don Ferdynanda dwóch kurierów, byś niezwłocznie przybył. — Aź dwóch! A cóż to był za powód? — Myślę, że dosyć ważny. — Czy choroba hrabiego? — Nie, tylko twój pojedynek. — Do stu piorunów. Ten z hrabią Embarez? — Tak jest. Embarez napisał do hrabiego i dał mu trzy dni do namysłu, po owym czasie chciał podać informację do wszystkich gazet. — Niech go diabeł porwie. Chciałbym zobaczyć twarz hrabiego po przeczytaniu listu. — Ja widziałem, ale nie był to przyjemny widok, mogę cię zapewnić. — Cóż zrobił? — Wysłał gońców po ciebie, a sam udał się do Embareza, by… — By prosić w moim imieniu o przedłużenie terminu — przerwał Alfonso. — Co!? Ani mu to do głowy nie przyszło — odrzekł Kortejo. — Don Ferdynand był człowiekiem honoru, a nie tchórzem. Swe nieskalane nazwisko cenił wysoko. Poszedł do Embareza, by bić się za ciebie. — Do diabła. Więc ta sprawa została załatwiona. — Naturalnie. — Muszę przyznać, że była to paradna myśl ze strony poczciwego hrabiego, dać się w zastępstwie moim przeszyć szablą! Myślę, że umarł na skutek ran, nieprawdaż? — Takie jest powszechne mniemanie. — Czyli, że umarł z innego powodu? — Z zupełnie innego. — A! Zaciekawiasz mnie. Twój list wspominał coś o tym. Więc na co umarł? Kortejo wyciągnął list swego brata z kieszeni, ten sam który pokazał Józefie i dał go bratankowi. — Przeczytaj ten list — odrzekł