Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
A drogi muszą przecież być w ruchu bez przerwy... Nie mogę stawać, kiedy jakiemuś leniuchowi znudzi się robota... Ale przychodzi Mydlarz - przewodniczący zadzwonił i mówca się poprawił - przepraszam, brat Mydlarz... I mówi nam, że jesteśmy potężni i że powinniśmy przejść do akcji bez pośredniej. Bzdury! Naturalnie możemy zatrzymać drogi i narobić bigosu na cały kraj... ale to samo potrafi byle łobuz z puszką nitrogliceryny. Do tego nie trzeba być technikiem... I skąd ta myśl, że my jesteśmy pępkiem świata? Nasza praca jest bardzo ważna, to prawda. Ale co robilibyśmy na przykład bez farmerów... albo hutników... czy dziesiątka innych jeszcze zawodów? Przerwał mu chudy człowiek o sterczących górnych zębach: - W kwestii formalnej, bracie przewodniczący, chcę o coś zapytać brata Harveya - po czym zwracając się do tego ostatniego ciągnął z chytrym błyskiem w oku: - Czy brat Harvey przemawia w imieniu związku, czy tylko we własnym? A może nie wierzy w ogóle w związek? A może - urwał i od stóp do głów przyjrzał się wyprostowanej postaci Harveya - może jest przypadkiem agentem, co? Harvey popatrzył na pytającego takim wzrokiem, jakby stąpnął na ropuchę. - Sikes - powiedział - gdybyś nie był takim mikrusem, wbiłbym ci twoje zęby w jadaczkę. Pomagałem zakładać ten związek. Strajkowałem w roku sześćdziesiątym. A gdzie ty wtedy byłeś? Z żółtymi? Przewodniczący zaczął gwałtownie dzwonić. - Dosyć tego! - powiedział. - Nikt, kto zna choć trochę historię naszego związku, nie wątpi w lojalność brata Harveya. Wracamy do porządku dziennego. - Odchrząknął i mówił dalej. - Zazwyczaj nie wpuszczamy obcych na trybunę; w dodatku niektórzy z was wyrazili się bardzo ujemnie o części inżynierów, którzy nami kierują w pracy. Ale jest jeden inżynier, którego chętnie słuchamy, ilekroć zdoła oderwać się od swoich ciężkich obowiązków. Może zresztą dlatego, że tak długi czas miał za paznokciami ten sam brud co i my. Krótko mówiąc, oddaje głos inżynierowi Van Kleeck... - Bratu Van Kleeck! - zawołał ktoś na sali. - Zgoda! A więc brat Van Kleeck, zastępca naczelnego inżyniera. - Dziękuję, bracie przewodniczący. - Gość szybko wszedł na trybunę i uśmiechnął się serdecznie do tłumu. Cały aż się rozpływał na widok ich uznania. - Dziękuję, bracia. Myślę, że nasz przewodniczący ma racje. Zawsze czułem się lepiej tu, w sali związkowej sektora Sacramento - czy w każdej innej sali związkowej - niż w klubie inżynierów. Te smarkate inżynierskie kadety wyłażą mi już bokiem. Może gdybym był skończył jakiś elegancki instytut techniczny, miałbym dobrze widziany sposób myślenia. Ale ja wyszedłem z samych dołów... A teraz, jeśli chodzi o wasze żądania, które Zarząd Transportu odrzucił bez żadnych wyjaśnień... Czy mogę mówić swobodnie? - A naturalnie! Nam można zaufać! - Może nie powinienem mówić o tych sprawach, ale to trudno! Bardzo was dobrze rozumiem. Drogi są wielkim osiągnięciem naszych czasów, a dzięki wam przecież są one w ruchu. Logicznie myśląc, wasze zdanie zawsze powinno być wysłuchane, a wasze życzenia spełnione. Więc można się było spodziewać, że nawet politycy będą mieli dość oleju w głowie, aby to zrozumieć. Czasami, gdy nie śpię w nocy, zastanawiam się, dlaczego my, technicy, nie przejmujemy tego wszystkiego i... - Żona dzwoni, panie inżynierze. - Dobrze. - Wygasił biurowy telekomunikator i chwycił słuchawkę telefonu na biurku. - Tak, moja droga, wiem, że obiecałem, ale... Masz zupełną rację, kochanie, ale Waszyngton domaga się stanowczo, żeby Blekinsopowi pokazać wszystko, co tylko zechce zobaczyć. A nie wiedziałem, że przyjeżdża dzisiaj... Nie, nie mogę go nikomu podrzucić... Żadnemu z podwładnych, to byłoby niegrzecznie. Mówiłem ci, że jest australijskim ministrem transportu... Tak, kochanie, wiem, że grzeczność zaczyna się w domu, ale drogi muszą być w ruchu. Taką już mam pracę. Wiedziałaś, wychodząc za mnie... A to właśnie należy do mojej pracy... Tak, to dobrze. Na śniadanie będę na pewno w domu. Wiesz co? Przygotuj śniadanie w koszyczku i urządzimy sobie piknik. Spotkamy się w Bakersfield... W zwykłym miejscu... Dobranoc, kochanie. Ucałuj małą ode mnie. Odłożył słuchawkę, a ładna, choć bardzo niezadowolona twarz żony znikła z ekranu. Do gabinetu weszła młoda dziewczyna. Gdy otwierała drzwi, przelotnie ukazały się słowa wypisane na ich zewnętrznej stronie: „Centrala Drogowa Diego-Reno, Biuro Głównego Inżyniera”. Spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem. - Ach, to ty, Dolores. Pamiętaj, nie wychodź za inżyniera, wyjdź za artystę. Mają więcej czasu dla domu. - Dobrze, szefie. Pan Blekinsop czeka, szefie. - Już? Nie spodziewałem się go tak prędko. Statek z Antypodów musiał wcześnie przylecieć. - Tak, szefie