Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Lecz miłość sadów, własną zaszczepionych dłonią, Co mnie karmią w jesieni, co mnie w lecie chronią, I młode latorośle rozsadzone w rzędy, I słodkiemi warzywy rozpłodzone grzędy, Od tej psotliwej trzody chronić mi się radzą. – Jakież od niej zapory obronę ci dadzą? Chociaż płatwą opatrzysz wysoką zagrodę, Przejdzie po wierzchu kozieł, przejdzie koźlę młode. Płochy szkodnik oszuka czujnych straży oczy, I bez szwanku z wysoka na twój zagon wskoczy; Miękką skaleczy miazgę, z liści głąb obierze, A choć woła gospodarz, i biegną pasterze, On krnąbrnie potrząsając i rogiem, i brodą, Nie da młodym dzieciom popędzić za trzodą. Więc, w gaju podal domu, nad brzegiem strumyka, Wznieś dla tej trzody szopę – chatę dla strażnika. Tam, gdzie miękką kotewką giętka kwitnie łoza, Drżą listki na topolach, prątki spuszcza brzoza, Młode pączki na wierzbie niechaj skubie z wiosny, W lecie listki z leszczyny, w zimie kolce sosny; Tak wolna od srogości mrozów i upału, Co dzień hojnie pod prasę dostarczy nabiału. – Jednak uzbrój kosturem pasterza za stadem, Bo wilk łatwo je wietrzy i chodzi za śladem, I wilczyca w sąsiedztwo liczny płód podniesie, I wybierze koźlęta zbłąkane po lesie. – Niech stróż wypatrzy pilnie, niech ucha nadstawia, Gdzie się srogi ród w gnieździe do mordu zaprawia, Gdzie się o łup spierają młode krwawożerce, A matce tym widokiem srogie cieszą serce; Gdy na nowe rozboje odbieży tajników, Niech on wytępia przyszłych trzody rozbójników. 36 Ale czas już opuścić ród zwierząt spokojny, Czas o tobie rumaku zrodzony do wojny, Co się sam chętnie mieszasz w rycerskie zaciągi, I dzielisz bohaterów sławę i posągi. Czy skalistego Dniestrru sine pijesz wody, I w dzikich stepach wiatry wyzywasz w zawody, Czyli Natolskie źrebce na przeciwnym brzegu, Do stambulskich haremów chcesz prześcigać w biegu, Bijesz nurty kopytem i w żądzy zapale Przecinasz silną piersią odmęty i fale, Albo za głosem surmy z Daków stanowiska, Drży w tobie każda żyła, nozdrze ogniem pryska, Pragniesz jeźdźca, by w pędzie pod kopyta twoje Zmiatał mieczem buńczuki, miecze i zawoje; Staw się przed mojem okiem w tej świetnej urodzie, Niecierpliwy wędzidła i wspaniały w chodzie; Staw się z karkiem łabędzim i grzywą rozwianą, Żujący czyste złoto, z bielszą nad śnieg pianą, Jakim cię w bojach znali Polski najezdnicy, Gdyś się rzucił z Czarneckim w szumny nurt Pilicy, Lub gdyś porząc kopytem Cymmeryjskie tonie, Pławił miecze sojuszne ku Danów obronie; Lub na jakim Sobieski, z odsiecznemi roty, Wpadł z błyskiem na hardego Wezyra namioty, Potopił dumne dzicze, – aż wyparty z łoża Ister nowe koryto pruć musiał do morza; A gdy lud wybawiony w hołdach się wyścigał, On się pysznił zwycięzcą i czuł kogo dźwigał. Takim był rumak polski w kraju i za krajem; Tak wsławiał jeźdźca Polski, on go wsławiał wzajem, Gdy niegdyś po Tauryckich stepach płosząc dzicze, Krymskim hordom odbijał jeńców i zdobycze, Lub na rozkaz Cezara, pośród mordów zgrozy, Jednym skokiem przesadził Kantabrów wąwozy. Bo chociaż go pod temi ujrzały znamiony, Krzyżowce u Grunwaldu, u Elby Teutony, Ni jemu, ni rycerzom poczytam za chwałę, Roztrącać spasłych Fryzów szyki ociężałe, Krew szlachetną z plemieniem mieszać niewolniczem, Co powolne ciężarom, wiek trawi pod biczem, Rozmnaża ród na sławy potęgę nieczuły, Zdolny zastąpić cielce i leniwe muły. – Tu, chociaż ostrą broną z brył zamiata pola, Nie tyle go spodliła praca i niewola, By nie tęsknił do wrzawy w bitwach i obozach, Lub nie pragnął zaprzęgu w tryumfalnych wozach. Badacze przyrodzenia, których myśl poznała Wpływy ciał nieśmiertelnych na śmiertelne ciała, Powiedzcie! jakiej gwiazdy władza niepojęta, 37 Jednym tu krzepi ogniem ludzi i zwierzęta? Skąd dzielność, męstwo, żądza do chwały jednaka, Ożywia tu rolnika i jego rumaka? Patrzcie; ledwie uchyli z twardych zgrzebi szyję, Już się otrząsa z pyłu, grunt kopytem ryje: Niechże mu niedorostek do gonitw ochoczy, Bez kiełzna i strzemienia na gładki grzbiet wskoczy, Już z nim hasa po polach, już przesadza płoty. Zważajcie; kiedy słońce ściąga promień złoty, Szklniąca rosa na trawie po łąkach i smugach, Przymila paszę bydłu strudzonemu w pługach, Już hoża młódź wyjeżdża rozciągłym szeregiem; Tętni ziemia pod kopyt wiatrolotnym biegiem, Już koczuje w pomroku pośród pól i błoni, Odzywają się hasła, i parskanie koni, Stoją na okół czaty, płomień w cieniu błyska; Tak tu pasterz rycerzem, obozem pastwiska