Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Podsłuchałeś rozmowę i przekazałeś informację Kennikinowi. Odwrócił do połowy głowę. - A skąd wiesz, że to nie Kennikin słuchał? - Patrz na drogę - rzuciłem ostro. - No dobrze, Stewart, nie ma sensu bawić się w szermierkę słowną. Przyznaję się do wszystkiego. Miałeś rację od samego początku, ale nic ci z tego nie przyjdzie. Na zawsze zostaniesz w Islandii. - Zakaszlał. - Co mnie zdradziło? - Calvados. - Calvados! - powtórzył, nic nie rozumiejąc. - Co, u diabła, masz na myśli? - Wiedziałeś, że Kennikin pija calvados. Poza mną nikt więcej nie miał o tym najmniejszego pojęcia. - Rozumiem! I dlatego pytałeś Taggarta o upodobania alkoholowe Ken-nikina. Zastanawiałem się, o co ci chodziło. 187 Przygarbił się i ciągnął dalej w zamyśleniu: - Wszystko przez te drobiazgi. Bierzesz pod uwagę każdą ewentualność, szkolisz się całymi latami, zdobywasz nową tożsamość, nową osobowość i myślisz, że jesteś bezpieczny. A tu raptem wyskakuje jakiś drobiazg, jak ta butelka calvadosu, którą widziałeś, jak facet opróżnia całe wieki temu. Ale to przecież było za mało, żeby mieć pewność? - W każdym razie to sprawiło, że zacząłem się zastanawiać. Oczywiście, było jeszcze coś: Lindholm, który znalazł się poręcznie w odpowiednim czasie i miejscu, chociaż to mogłem uznać jeszcze za zbieg okoliczności. Zacząłem cię na dobre podejrzewać dopiero wtedy, gdy przysłałeś za mną Philipsa do Asbyrgi. Popełniłeś fatalny błąd. Powinieneś był przysłać Kennikina. - Nie miałem go wtedy pod ręką. - Mlasnął językiem. - Powinienem był sam pojechać. Roześmiałem się cicho. - Wtedy trafiłbyś tam, gdzie Philips. Podziękuj za to opatrzności. Wyjrzałem przez przednią szybę na drogę i pochyliłem się do przodu, by sprawdzić, czy ręce i nogi trzyma tam, gdzie powinien i nie próbuje uśpić mojej czujności, wciągając mnie w rozmowę. - Myślę, że istniał kiedyś naprawdę człowiek o nazwisku Slade - zacząłem. - Był taki chłopak - odparł. - Znaleźliśmy go w czasie wojny w Finlandii, miał wtedy piętnaście lat. Rodzice byli obywatelami Wielkiej Brytanii i oboje zginęli w czasie nalotu bombowego naszych szturmowików. Wzięliśmy go pod swoją opiekę, a potem dokonaliśmy zamiany - na mnie. - Podobnie jak w przypadku Gordona Lonsdale'a - zauważyłem. - Dziwi mnie, jak zdołałeś wyjść cało z inspekcji przeprowadzonej po aferze z Lons-dalem. - Sam się dziwię - stwierdził ponuro. - Co stało się z młodym Slade'em? - Może trafił na Syberię. Chociaż nie sądzę... W pełni podzielałem jego wątpliwości. Po gruntownym wyciągnięciu z niego, co się tylko dało, młody Slade Numer Jeden znalazł się najpewniej w jakimś nieznanym miejscu metr pod ziemią. - Jak się naprawdę nazywasz? Jakie jest twoje rosyjskie nazwisko? Zaśmiał się. - Zupełnie zapomniałem. Byłem Slade'em przez większość mego życia, tak długo, że moje poprzednie wcielenie w Rosji wydaje mi się tylko snem. - Daj spokój, nikt nie zapomina swojego nazwiska. - Ja sam siebie uważam za Slade'a. I chciałbym, abyśmy przy tym pozostali. Zauważyłem, że trzyma rękę w okolicach przycisku schowka w desce rozdzielczej. 188 - Zajmij się lepiej jazdą - poleciłem sucho. - Tam w schowku możesz znaleźć jedynie szybką łagodną śmierć. Nie spiesząc się zbytnio, cofnął rękę, kładąc ją tam, gdzie spoczywać powinna, czyli na kierownicy. Widać było, że otrząsnął się już z pierwszego strachu i zaczyna odzyskiwać pewność siebie, musiałem więc teraz szczególnie na niego uważać. W godzinę po wyjechaniu z Reykjaviku dotarliśmy do bocznej drogi prowadzącej do jeziora Thingvallavatn i domu Kennikina. Obserwując Sla-de'a, zorientowałem się, że zamierza ją minąć. - Tylko bez numerów! Dobrze znasz drogę. Pospiesznie przyhamował i skręcił w prawo. Jechaliśmy teraz jeszcze gorszą drogą, trzęsąc się i podskakując na wybojach. Pamiętałem tę trasę z niedawnej jazdy z Kennikinem i jak obliczałem, cel naszej podróży powinien znajdować się jakieś osiem kilometrów od zakrętu. Pochylony do przodu rzucałem okiem to na licznik, to na mijany krajobraz, starając się wyłowić w nim jakiś znajomy element, a jednocześnie nie spuszczałem czujnego spojrzenia ze Slade'a. Musiałem zadowolić się parą oczu, chociaż przydałoby mi się jeszcze jedno. W pewnym momencie w oddali wypatrzyłem dom Kennikina, a w każdym razie wydawało mi się, że to ten sam; poprzednim razem widziałem go jedynie w ciemnościach. Przyłożyłem Slade'owi broń do szyi i poleciłem: - Przejedź obok domu. Nie przyspieszaj i nie zwalniaj, utrzymuj po prostu stałą prędkość, aż każę ci się zatrzymać. Kiedy minęliśmy podjazd wiodący do budynku, spojrzałem kątem oka w tamtą stronę. Dom stał w odległości około czterystu metrów od drogi i miałem już prawie pewność, że jestem we właściwym miejscu; ostatnie wątpliwości pierzchły, kiedy dostrzegłem przed sobą rozciągające się z lewej strony rozlewisko lawy - tutaj właśnie miało miejsce moje ostatnie spotkanie z Jackiem Case'em. Klepnąłem Slade'a po ramieniu. - Niedługo po lewej stronie zobaczysz płaski teren, skąd czerpie się lawę do budowy nawierzchni. Tam się zatrzymaj. Walnąłem nogą w drzwi samochodu i głośno zakląłem, udając, że się przypadkowo uderzyłem. Zależało mi na stworzeniu hałasu, by zagłuszyć odgłos opróżniania pistoletu z magazynku i kuli tkwiącej w lufie; tym samym stawałem się nie uzbrojony, a o tym Slade nie powinien wiedzieć. Zamierzałem sprawdzić na nim twardość kolby pistoletu, co przy naładowanej broni mogło skończyć się dla mnie samopostrzałem w brzuch. Zjechał z drogi i jeszcze zanim koła samochodu na dobre zamarły w bezruchu, rąbnąłem go z rozmachu w podstawę karku. Opadł z jękiem do przodu, osuwając się nogami na hamulec i pedał gazu. Przez krótką niebezpieczną chwilę samochód skakał i szarpał, lecz wkrótce silnik zamarł i stanęliśmy w miejscu