Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Z otwartych wrót obłąkanego grodu odezwał się okrzyk odpowiedzi. Grupka ludzi czekała, aż zjawił się majestatyczny, czarny lew, kroczący ich szlakiem. Gdy się do nich zbliżył, Tarzan zanurzył palce w czarnej grzywie i ruszył w kierunku lasu. Poza nimi, w mieście, rozległy się przerażające wrzaski wariatów, ryki lwów i chrapliwy pisk papug. Gdy wkroczyli w styksowe mroki lasu, dziewczyna znów drgnęła i mimo woli przytuliła się do człowieka-małpy. Teraz Tarzan zdał sobie sprawę z jej stanu. Sam nie znający trwogi, zrozumiał instynktownie, jak musiała być przerażona. Poddając się niespodziewanemu uczuciu tkliwości, poszukał jej ręki i ująwszy w swą dłoń, szedł dalej, omackiem szukając drogi w ciemnościach. Dwukrotnie zbliżały się do nich lwy leśne, ale odstraszyło ich warczenie Numy z pułapki. Często musieli się zatrzymywać, gdyż Smith-Oldwick był wyczerpany do najwyższego stopnia i nad ranem Tarzan musiał zanieść go na strome wzniesienie podnóża doliny. ROZDZIAŁ XXIV TOMKI* Dzień ich zaskoczył, gdy zeszli w wąwóz. Jakkolwiek byli zmęczeni, prócz Tarzana oczywista, rozumieli, że za wszelką cenę muszą się trzymać na nogach, dopóki nie znajdą miejsca, po którym mogliby się wdrapać po stromej ścianie wąwozu i wydostać się na płaskowzgórze. Tarzan i Otobu pewni byli, że Xujańczycy nie będą ich ścigali poza wąwóz, ale na próżno poszukiwali miejsca na niedostępnych skałach po obu stronach wąwozu, które pozwoliłoby na wdrapanie się po ścianie. Tarzan znalazłby możliwość dla siebie, nikt jednak z pozostałych nie dokazałby tego, ani też Tarzan, jakkolwiek silny i zręczny, nie zdołałby wnieść ich na górę. Pół dnia dźwigał i podtrzymywał Smith-Oldwicka, a teraz ze zmartwieniem zauważył, że dziewczyna słabnie. Zdawał sobie sprawę z tego, co przeszła i jak ciężkie niebezpieczeństwa, trudy i zmęczenie musiały się odbić na jej siłach. Widział, jak dzielnie starała się trzymać, często jednak potykała się i chwiała, brnąc przez piasek i żwir wąwozu. Nie mógł powstrzymać podziwu dla hartu i odwagi, z jakimi bez słowa skargi posuwała się naprzód. Anglik musiał również zauważyć jej wyczerpanie, gdy minęło południe, zatrzymał się nagle i usiadł na psiaku. - Na nic się to nie zda - zwrócił się do Tarzana - nie mogę iść dalej. Panna Kirchner traci siły z minuty na minutę. Tu musimy się rozstać. - Nie - rzekła dziewczyna - nie uczynimy tego. Tyleśmy razem przeszli, pewność naszego ocalenia tak jest jeszcze odległa, że cokolwiek ma się stać, zostańmy razem, chyba że - tu spojrzała na Tarzana - pan, który tyle dla nas zrobił i który nie ma żadnych dla nas obowiązków, zechce odejść bez nas. Co do mnie, pragnę, aby pan tak uczynił. Musi być dla pana oczywiste, jak jest dla mnie, że nie może pan ocalić nas. Bo chociaż wyrwał nas pan z rak prześladowców, nawet pańska olbrzymia siła i wytrzymałość nie przeprowadzi żadnego z nas poprzez pustynię, która odgradza nas od najbliższej żyznej krainy. Na jej poważne spojrzenie odpowiedział człowiek-małpa uśmiechem. - Pani jeszcze nie umarła, ani nie umarł porucznik, ani Otobu, ani ja sam. Jest się albo żywym, albo umarłym, dopóki zaś nie umarliśmy, musimy myśleć o dalszym życiu. Że tu siedzimy i odpoczywamy, to nie żadna wskazówka, że tu mamy umrzeć. Nie mogę was obojga zanieść do kraju Wamabo, który jest najbliższym miejscem, gdzie moglibyśmy znaleźć żywność i wodę, nie trzeba jednak tracić nadziei. Dotychczas dawaliśmy sobie radę. Pozostawiamy rzeczy ich biegowi. Teraz wypocznijmy, bo pani i porucznik potrzebujecie odpoczynku, a gdy poczujecie się silniejsi, pójdziemy dalej. - A Xujańczycy? - zapytała. - Czy nie przyjdą tu za nami? - Tak - odrzekł - prawdopodobnie przyjdą. Ale po co mamy się troszczyć o nich, zanim nadejdą? - Chciałabym posiadać pański spokój filozoficzny, obawiam się jednak, że przechodzi to moje siły. - Nie jest pani urodzona i wychowana w puszczy przez dzikie zwierzęta i pośród dzikich zwierząt, inaczej posiadałaby pani, tak jak ja, wiarę w przyszłość. Posunęli się w cień ściany wąwozu pod wystającą skałę i legli w gorącym piasku. Numa chodził niespokojnie tam i na powrót, rozciągnął się na chwilę u boku Tarzana, powstał, ruszył w dół wąwozu i znikł za najbliższym zakrętem