Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Wal- czymy. W armii musi być żelazna dyscyplina. W przeciwnym razie przegramy. Nasza sytuacja jest trudna, nasze siły są na wyczerpaniu, otaczają nas szpiedzy. W tej sytuacji nieposłuszeństwo, próby zanego- wania rozkazu doprowadziłyby do przemienienia armii w stado, a wte- dy wszyscy stalibyśmy się ofiarami potworów. Jeśli ktoś się z mną nie zgadza, niech wystąpi i powie to otwarcie. Nikogo nie ukarzę. Kania zrozumiał, że musi się odezwać. Że Zołotucha i żołnierze tego od niego oczekują. A on nie może sklecić dwóch słów. Jaki z nie- go w takim razie autorytet? Westchnął i powiedział: - Rozumiemy z tą dyscypliną - powiedział, robiąc krok naprzód i stając na baczność. - Wiemy, że jesteśmy winni, bo oddaliśmy ciało feldjegra potworom. Ukarzcie nas. My to zrozumiemy. Ale i wy nas zrozumcie. Jesteśmy na pierwszej linii, każdego dnia giną nasi towa- rzysze. Papugę zabili wczoraj, nie w czasie boju. Ale my stoimy do końca. A feldjeger obraził Szundaraja. Nie można obrażać dowód- ców. Ani żołnierzy. Zgadzamy się iść na śmierć, ale się nie zgadzamy, żeby wycierać o nas nogi. Komisarz Brandy aż podskoczył. - Feldjeger Zioło był uczciwym człowiekiem! Mogę się za niego bić. - A ja za Szundaraja - powiedział Zołotucha, zanim Kania zdą- żył się odezwać. - Spokój! - zawołał wąsacz. - Pojedynki są odwołane do zakoń- czenia walk o naszą wspaniałą stolicę. Teraz liczy się każdy człowiek, każdy żołnierz. Po naszym zwycięstwie sam zostanę sekundantem, Kania. Zapamiętaj moje imię: komisarz drugiej klasy, hrabia Szejn. Nie ukrywam się. Zdjął maskę domino. Pod nią była zmęczona twarz o jasnych oczach otoczonych ciemnymi kręgami. - Jestem dowódcą frontowego zwiadu. Nie musisz mi się przed- stawiać, sierżancie. Wiem o tobie, Kania, wszystko, znam twoje sta- nowisko i twoją przeszłość, która nie istnieje. Jeśli chcesz, możesz przyjść na egzekucję swojego dowódcy roty. Jego śmierć będzie lek- ka, chociaż przestępstwo było ciężkie. Jeśli zechcesz przyspieszyć je- go śmierć, zgłoś się. - Kiedy pójdzie na śmierć? - spytał Zołotucha. - Za dwa tysiące spokojnych uderzeń serca - odparł hrabia Szejn i szarpnął za prawy wąs. Oficerowie poszli do siebie. Nad polem bitwy było cicho. - Pójdziesz? - spytał felczer roty Arkaszka. _ Pójdę - odrzekł Kania. - Trzeba się pożegnać. - I ja pójdę - powiedział Zołotucha. Pozostali nie poszli, nie dlatego że nie chcieli, ale ustalili, że trze- ba zostać w rocie - wprawdzie była przerwa w walkach, lecz zdarza- ło się już, że przeciwnik atakował nie w czasie boju. Puścili tylko Ka- nię i Zołotuchę. Nie trzeba było daleko iść, ale i tak się spieszyli - na froncie eg- zekucje przeprowadza się szybko, żeby nie zdążyli się o niej dowie- dzieć wrogowie, a tym bardziej przyjaciele przestępcy. Bywało, że od- bijano skazańca i wtedy oddziały specjalne musiały bić się ze swoimi, używać gazu usypiającego lub miotaczy płomieni. Niegdyś krążyła opowieść o buncie całego pułku, który chciał uwolnić swojego do- wódcę i walczył trzy dni w okrążeniu. Podobno dowództwo frontu, nie mogąc poradzić sobie z buntownikami, ogłosiło tymczasowe za- wieszenie broni, poprosiło o wsparcie wspólnego wroga i dopiero przy jego pomocy wybito powstańców. Od tamtej pory egzekucje urządzało się zaraz po dokonaniu przestępstwa, bez sądu, nieopodal linii frontu. Ponieważ Kania i Zołotucha zostali dopuszczeni na egzekucję specjalnie, z rozkazu wysokich oficerów ze sztabu generalnego, wy- dano im rowery - pod kwit i zastaw. Kania oddał w zastaw swoją cza- rę, a Zołotucha, który wierzył w Boga, krzyżyk na złotym łańcuszku. Jechali ścieżką prowadzącą na tyły. Ścieżka od razu schodziła do rowu i biegła jego dnem, wzdłuż błotnistego strumienia, do którego wpadały pomyje i ścieki z latryn i pralni. Pięćset metrów dalej prze- mieniła się w szeroką strategiczną drogę, po której mogły jeździć wo- zy. Obok drogi stał drewniany słup, do niego przybito potężny arkusz blachy z namalowanym strasznym obrazem." potwór w masce trzyma w ręku niemowlę i pożera je, wbijając kły w brzuszek. Niemowlę wrzeszczy przerażone. ZABIJ LUDOJADA! - wzywał napis nad rysunkiem. Kania już nieraz przejeżdżał pod tym plakatem, pamiętał go, jak był nowy i wyraźny, teraz zauważył, że farba zblakła i zaczęła odpadać. - To zwierzęta - powiedział Zołotucha. - Ile razy patrzę, tyle ra- zy przeżywam szok