Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Poniewczasie Abernathy zdał sobie spra- wę, że to całe zainteresowanie tłumu zostało spowodowane ich nagłym pojawieniem się tutaj, bo przecież pojawili się jak- Scotty - główny inżynier na pokładzie okrętu kosmicznego Enterprise z amerykańskiego serialu telewizyjnego science fiction Star Irek. Trekersi - entuzjaści serialu telewizyjnego Star Trek, będący często członkami fanklubów, którzy w wolnych chwilach przebie- rają się w stroje swoich ulubionych bohaterów z filmu. by znikąd, jakby... właśnie, jakby za sprawą magii - taki to zresztą miało dokładnie przebieg, lecz teraz nie było to aż takie ważne. Byli na Ziemi, w starym świecie ich króla, a magii się tutaj nie praktykowało. Właściwie to nawet nie była tolero- wana. Prawie nikt w nią właściwie nie wierzył. Tłum sądził, że ci dwaj stanowią część festiwalu, podobnie jak żonglerzy czy klauni na szczudłach. Ich magia była teraz iluzją. Służyła jedynie do zabawy. - Musimy się natychmiast wyplątać z tej sytuacji! - szep- nął ukradkiem Abernathy z niepokojem w głosie. - Ci ludzie sądzą, że odgrywamy jakieś przedstawienie! - Podniósł się z trudem na nogi, spoglądając na dolną połowę swej ludzkiej postaci i nie mogąc wyjść ze zdumienia, że oto znowu ma swój dawny kształt, odzyskany w sposób zupełnie cudowny i nie- wiarygodny. Głos uwiązł mu w gardle. - Musimy to wszyst- ko omówić, Questorze! Na osobności! Czarodziej zgodził się z nim pełnym stanowczości skinie- niem głowy i podniósł się razem z nim. Obaj mieli na sobie ubrania z Landover i zupełnie nie pasowali do tego miejsca, chyba żeby poważnie potraktować role narzucone im przez tłum. Czarodziej szybko zdecydował, że lepiej będzie utwier- dzić zebranych w ich przekonaniu, niż próbować im zaprze- czać i cokolwiek wyjaśniać. Tak samo jak Abernathy był za- kłopotany tym, co się stało, i tak samo jak tamtemu zależało mu, żeby usiąść w jakimś spokojnym miejscu i spróbować za- stanowić się nad tym wszystkim. - Uwaga! Panie i panowie! Proszę o chwilę uwagi. - Zwrócił się do tłumu głosem najbardziej apodyktycznym, na jaki było go stać. Uniósł ramiona, aby skupić na sobie całą ich uwagę. Natychmiast ucichli. - Mój kolega i ja potrzebujemy kilku chwil, aby się przygotować do odegrania następnego aktu. Zechcijcie zatem zająć się przez jakiś czas swoimi spra- wami; rozejrzyjcie się po innych atrakcjach festiwalu, a my zo- baczymy się z wami za, powiedzmy, godzinę. Może nawet niecałą - dodał, z trudem łapiąc oddech. - Dziękujemy, bar- dzo państwu dziękujemy. Opuścił ręce i odwrócił się. Tłum się nie poruszył. Nikt nie zamierzał jeszcze odchodzić, niektórzy nawet nie wierzyli, że mają traktować tę propozyq'ę poważnie. To mogła być dalsza część sztuki. Z innego świata w tajemniczy sposób przybyło tutaj do nich dwóch obcych - to musiało intrygować. Co też wydarzy się dalej? Nikt nie chciał tego przegapić. Słychać było szuranie butów, lecz poza tym żadnego wyraźniejszego po- ruszenia. - To na nic! - rzucił Abernathy, rozdrażniony, zdezorien- towany i przytłoczony obrotem wydarzeń. - Niech to szlag trafi, czarodzieju! Wyciągnij nas z tego! Questor Thews westchnął, niezbyt pewien, jak ma tego dokonać, po czym z wyrazem determinacji na twarzy, wziął Abernathy'ego za ramię i poprowadził prosto przez tłum. - Przepraszam. Dziękujemy bardzo, to bardzo miłe, prze- praszam. - Tłum się rozstąpił, uprzejmy, choć nieco rozcza- rowany. Questor Thews i Abernathy wydostali się nie zacze- piani przez nikogo i ruszyli szybkim krokiem przez festiwa- lową murawę w kierunku kompleksu budynków i straganów z jedzeniem. - Dokąd idziemy? - zapytał Abernathy, nie mając odwa- gi obejrzeć się za siebie, aby sprawdzić, czy nikt nie podąża ich śladem. - Tam, dokąd się da, jak przypuszczam - odpowiedział Questor, wzruszając ramionami. -1 tak nie wiemy, co się gdzie znajduje. Weszli na chodnik, minęli mężczyznę malującego twarze, jegomościa puszczającego wirujące bąki, kilka wozów, z których sprzedawano napoje i jedzenie, aż weszli na skwe- rek porośnięty trawą. Na jego brzegu znajdowała się przepa- stna budowla ze szkła i metalu, z której wydobywała się wy- jątkowo okropnie brzmiąca muzyka. - Co to za hałas? - zapytał Questor, kręcąc z przerażenia głową. - Rock and roli - odpowiedział obojętnym tonem Aber- nathy. - Słuchałem tego często w czasie ostatniego pobytu tutaj. - Odżyły w nim wspomnienia, lecz odsunął je na bok. Obrócił się i chwycił Questora za ramię tak, aby patrzył mu prosto w twarz