Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Bobywaniec przyjął swoją kochankę i resztę delegacji leżąc w skarpetkach na kanapie i celując z nagana w zegar z kukułką. Na wstępie uspokoił ich, że broń jest nie nabita, ale rychło okazało się to kłamstwem. Wystarczyło bowiem, by wysłuchał opinii o leśniczym Kedaju - że choć był na służbie państwowej, to miał zrozumienie dla ludu pracującego i nawet złodziejom i kłusownikom szedł na rękę -kiedy wypalił z nagana prosto w wahadełko zegara. Zerwał się z tapczanu i wrzasnął: "I kto tu przychodzi wstawiać się za tym polskim panem? Klecha, burżuj i kurwa! Pojedzie ten Kedaj na białe niedźwiedzie, a wy z nim!" Jak major Bobywaniec obiecał, tak i zrobił: wszyscy następnym transportem pojechali na wschód. I tak ślad zaginął po księdzu Paralacie, hurtowniku Langnerze i Marcysi, która zbyt dosłownie potraktowała hasła, że Armia Czerwona przyniosła ludowi na swych bagnetach wolność. Wszyscy trafili do łagrów Kazachstanu. - I see. Terrible... To nie mogli oni wziąć adwokata? - pyta teraz zaskoczony John. Nie bardzo chce mu się pomieścić w głowie, że można kogoś niewinnie skazać na wywózkę; na obóz. Kaźmierz patrzy na Marynię, jakby u niej szukał poratowania: jak wytłumaczyć bratu, że przybywa on z innego świata? Bierze go pod łokieć i prowadzi do drugiej izby. Wisi tam stary oleodruk przedstawiający Świętą Rodzinę. - Patrzaj, Jaśku - Kaźmierz wskazuje postacie, popstrzone przez muchy, przydymione przez czas - dla tych, co żyli pod Hitlerem i Stalinem Pan Bóg to był jedyny adwokat. Jak on ciebie nie wybronił, tak ty bezlitośnie ofiarą historii stawał sia. Jaśko przybliża twarz do obrazu, bada go wzrokiem, a potem rozjaśnia się cały jakimś wewnętrznym światłem. - Ten sam - mówi w zachwyceniu. - Yes. Ten sam, przed którym składałem przysięgę. - On razem z naszą kobyłą tu przyjechawszy - potwierdza Marynia. I przed nim teraz możemy uklęknąć, żeb' podziękować panu Bogu, że my znów razem w jednym domu. - Kaźmierz postanawia chytrze wykorzystać wzruszenie brata. - To nie mój dom. - On taki sam mój, jak i twój. Jaśko kręci głową przecząco, chce coś wytłumaczyć bratu, że on swój dom ma w Chicago, ale ten nie daje mu dojść do słowa: jeśli swój zamysł ma doprowadzić do szczęśliwego finału, musi Jaśko uwierzyć, że jest wśród samych swoich. Nalewa kolejny kieliszek, unosi go w górę, w stronę obrazu, jakby całą Świętą Rodzinę brał na świadka, że teraz wreszcie zostanie powiedziane to, co powiedziane być musiało. - Przysięgał ty naszemu tatowi, że jak już groźbę od ciebie los odwróci, na swoje ty się przykołdybiesz, żeb' kości nasze nie szukały sia po świecie. - Z satysfakcją obserwuje, że te uroczyste słowa robią wrażenie na przybyszu. Oczy Jaśka jakby zwilgotniały, a głowa potakuje śpiewnym zdaniom inwokacji. - Nu tak, i wrócił ty i tak prosto powiedziawszy, od dzisiaj dom ten jest także samo mój, jak i twój. I twoje jest siedlisko, na którym on stoi, twoja też ziemia, co moim potem nasiąknąwszy... Trzyma kieliszek i czeka, że Jaśko swoim go trąci i w ten sposób uzna wspólnotę ich korzeni i losu. John przez chwilę szuka słów, które wiózł ze sobą przez ocean i które wyjaśnić miały rodzinie, że do szczęścia nie trzeba mu wcale tego, co mu przed chwilą ofiarował jego brat, lecz czegoś zupełnie innego, co w garści można zmieścić. - I see... Thank you... Ale posłuchaj, Kaźmierz, co ja powiem -z trudem stara się przełamać sztywność dawno nie używanego języka. -To nie jest mój dom, boja się w nim nie rodził,ja w nim nie płakał ani się nie śmiał, you understand? Ta ziemia też nie moja, bom boso po niej nie latał, anim ziarna w nią nie kładł, ani ojców w niej nie pochował. Mam ja roków fifty and eight i za odpocznieniem się oglądam. Przyjechał ja żegnać się z wami. A ziemię, sure, chcę ja od ciebie wziąć, ale tę ziemię z naszych Kruszewników, żeby mój grób w Chicago nią posypali. Przerywa, widząc porozumiewawcze spojrzenie, jakie Kaźmierz wymienił z żoną. Czyżby nie wiedzieli, o czym mówi? - Pisałeś, Kaźmierz, żeś przywiózł na te poniemieckie tereny worek tej ziemi, co ją tato co wiosna swoimi krokami odmierzał, czy mu aby kto kusoczka nie odkroił. O tamtą ziemię mi idzie, you understand? - Aj, człowiecze, taż tej ziemi ledwie że półmorgowy spłachetek był, a gąb w chacie do żywienia jedenaście. Przez tamtą ziemię musiał ty o "schifkartę" się starać i do Ameryki uciekać. - Nie przez ziemię, a przez Kargula! - twardo ucina Jaśko i teraz już nikt nie może mieć wątpliwości, że przybysz niczego przez te lata nie zapomniał. Minęły rządy, przewaliła się wojna jak potop, miliony ludzi zmieniło miejsce zamieszkania, a on wciąż niósł przez ten czas w pamięci tamtą sprawę. Kiedy z ust Jaśka padło nazwisko - "Kargul" -jakby ktoś podpalił lont. Teraz wszyscy obecni czują, że iskra nieuchronnie zbliża się do beczki z prochem