Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Czy będzie nam się podobało, że mały Stasio Kowalski, urodzony już w Ameryce, będzie siedział pogardliwie wykrzywiony, czy też woleliby- śmy, aby i on miał rumieńce na twarzy, aby i on był przejęty tak, jak i jego koledzy, aby i na jego czole w tym dniu przybyło jedno światełko natchnienia, którym porozumie- wać się odtąd będzie z otoczeniem. Wyobraźmy sobie teraz, że ten Stasio przychodzi ze szkoły i opowiada co słyszał swemu ojcu. Ojciec powiada: "Tak ci imponuje jakiś szczeniak, co zwędził karabiny? Cóż on ryzykował? Najwyżej by paskiem zerżnęli skórę, gdyby się pobudzili". I zaczyna opowiadać o małych ulicznikach warszawskich, którzy szli na bunkry z bronią maszynową w Powstaniu Warszawskim i ginęli, a matka, która pochodzi ze Lwowa, dorzuca o lwowskich Orlętach. Ale chłopak mętnie tylko, mimo wszelkich starań rodziców, może sobie wyobrazić, gdzie leży Lwów, a gdzie Warszawa, zna natomiast dobrze drogę na boisko. I nie bardzo wie, kto to był Piłsudski, natomiast podziwia obrazek, na którym Lee ze swoim mieczem inkrustowanym drogimi kamieniami, podaje pod Appomatox rękę Graniowi w skromnym żołnierskim mundurze. Legendy o bohaterstwie AK są dla niego niewiele bliższe, niż dla nas opowieści o Winkeirydzie, natomiast przed tygodniem wrócił z guzem na łbie, bo właśnie bawił się w kowbojów i nie był żadnym Royem Rogersem, tylko dostał w łeb, bo zepchnięto tego zabawnego forejnerskiego1 chłopczyka do szarego tłumu statystujących crooków (czarnych charakterów). Chłopak cierpi, bo doskonale czuje, że mógłby być chociażby takim Genem Autry, strzelającym z dwu pistoletów naraz, na przyszłość on będzie tym wspaniale galopującym Genem Autry, a nie ten rudy Ajrysz^niezguła. Czy potępiamy tego chłopca? Czy odwołamy go: "Nie baw się w te amerykańskie zabawy". Czy istotnie uważamy, że jako namiastka tych zabaw wystarczy mu zbiórka ' [Red.:] Od foreign - obcy, obcokrajowiec. 2 [Red.:] Od Irish, Irishman - irlandzki, Irlandczyk. 175 w niedzielę, po kościele, oddziałku polskich harcerzy, wyśpiewujących: "Hej ty Wisło, modra rzeko" o jakiejś rzece, w której podobno kąpał się kiedyś tatuś (wielki cymesi). Może więc jednak i pan Yolles ma rację? Czy mogą być dwie racje? Bo na to wygląda. W polskiej prasie emigracyjnej grają dwa chóry. Nowakowszczycy nazywają przeciwników renegatami, ci znowuż chrzczą ich mianem gettowców. To znaczy, że chcą, żeby Polacy siedzieli między narodami jak Żydzi w gettach w swoich śmiesznych kapotach, żeby dobrowolnie odsuwali się od wszelkiej roli w życiu tych obcych społeczeństw. Jak się istotnie przedstawia sprawa renegactwa? Jak daleki ma zasięg w czasie? Czy Niemcy mają prawo nazywać Staszica, Libelta, Traugutta, generała Dreszera renegata- mi, bo pochodzili z Niemców? Czy renegatem był Chopin, bo powinien był być Francuzem? Wyrzekanie się swojej narodowości, pozbywanie się jej dla celów doraźnych jest rzeczą brzydką. Ale proces asymilacyjny nie pleni się tylko na brzydkiej pożywce, ale i na zdrowej. Badając sprawę mniejszości polskiej w Prusach Wschodnich zaobserwowałem cie- kawe zjawisko: najdłużej trzymały się polskości najciemniejsze elementy. Takie, którym najtrudniej było nauczyć się po niemiecku, takie, które nie zdobyły żadnych kwalifikacji życiowych i pozostawały wyrobnikiem do wszystkiego. Jeśli wieś, do której się zbliżałem, była zapuszczona, byłem pewien, że rozmówię się w niej po polsku. Zaznajamiając się z życiem Polonii amerykańskiej i jej historią, znowuż skonstato- wałem jako regułę: że jeśli z Polski przybyło z jednej wsi dwu zielonych jeszcze chłopaków - jeden pilny, zaradny, ciekawy życia, a drugi leniwy albo pijak, albo ciemny, to po trzydziestu latach rodzina tego pierwszego jest wiele bardziej wynarodo- wiona niż tego drugiego. Nie tyczy to, naturalnie, przyjeżdżających z ugruntowaną w sobie polską kulturą. Wówczas sobie powiedziałem: nie może być nic dobrego, co się bazuje na złem. Nie chcę takiej polskości, co się trzyma na lenistwie. Należy sobie zanotować jeszcze jedno prawo socjalne, zupełnie, zdawałoby się, nieoczekiwane: tam wszędzie, gdzie się zetknął element więcej cywilizowany z mniej cywilizowanym, o ile mają za sobą mniej więcej równe szansę, element wyższy cywilizacyjnie ustępuje na rzecz elementu niższego. Na zachodzie nie Polacy się niemczyli, tylko Niemcy się wynaradawiali. Na wschodzie cała nasza kolonizacja mazurska wieku XVI i XVII - zrutenizowała się. W Kanadzie, po której w ciągu czteromiesięcznego pobytu zrobiłem dwanaście tysięcy mil aż do Pacyfiku, obserwowa- łem, że dzieci małżeństw polsko-ukraińskich mówią po ukraińsku, zanim przejdą całkowicie na język angielski. Potwierdzałoby to tę regułę. A więc wyższy stopień cywilizacyjny nie stoi na straży dawnej przynależności, tylko czyni jednostkę więcej elastyczną, więcej zdolną adaptować cechy otoczenia, w którym się znalazła. Bo przecież nie uważamy się za naród wybrany. Wartości społeczeństw nas otaczających mają swoje, równie atrakcyjne wartości, jak polskość. Można by więc rację przyznać panu Yollesowi, a nawet powiedzieć, że nie dopowiada całej prawdy. Pan Yolles usiłuje mówić zwyczajem przyjętym w Polonu amerykańskiej, że można być Amerykaninem, a równocześnie pozostać wiernym kulturze polskiej, tradycji polskiej. 176 Niestety, nie możemy tu się zgodzić z panem Yollesem. Takich dziwolągów na dłuższą metę socjologia nie zna