Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Rachel za- toczyła się na niebie, wytrącona z równowagi. Chciała go zignorować i wrócić do domu. Coraz bardziej niepokoiła 84 się o Morpetha, Eryka i mamę, którzy zostali bez jej opie- ki, ale w tym nowym zapachu było coś, czego nie mogła zlekceważyć. Podążając za śladem mocy, pomknęła na południe. Minęła równik, ruszyła dalej, na półkulę południową, zostawiając daleko za sobą słoneczne ciepło. Wylądowała na chilijskim cmentarzu. W tej części świata panowała noc. I zima. Niedawno spadł śnieg. Rachel pospiesznie zmieniła się w pierwsze- go ptaka, który skojarzył się jej z zimą - drozda - w na- dziei, że nie będzie się rzucać w oczy. Nastroszyła piórka na piersi i rozejrzała się. Cmentarz był ogromny. Zanie- dbane nagrobki leżały na ziemi, inne sterczały przekrzy- wione, jakby nawet dusze zmarłych usiłowały się wydo- stać w jakieś bardziej przytulne miejsce. Zbliżający się do pełni księżyc przysiadł nad horyzontem. Zewsząd docho- dził zapach magii skoncentrowany w nieznośnym stęże- niu. Z pewnością nie jest to żadne dziecko, pomyślała Rachel. To musi być wiedźma. Pułapka? Ruszyła ostrożnie, skacząc wokół omszałych nagrob- ków. Wszystko na cmentarzu trwało w zupełnym bezru- chu. Nie było tu ludzi doglądających grobów lub space- rujących pomiędzy nimi, nie było wydeptanej ścieżki prowadzącej do wyjścia. Rachel śmignęła nerwowo po- między rzadko rosnącymi drzewami. Ich gałęzie uginały się pod ciężarem śniegu, który chrupał pod jej pazurka- mi. Nagle zatęskniła za jakimkolwiek sygnałem obecno- ści ludzi: głosem, śladem stopy zdradzającym, że bliscy tych zmarłych naprawdę odwiedzają to miejsce. Nigdzie nie dostrzegła tych dodających otuchy znaków. Śnieg otulał 85 ziemię, jakby leżał tu od wieków, księżyc zerkał na Rachel spomiędzy nagrobków. Bezruch, mróz i milczenie. Wreszcie poczuła, że coś ją przyciąga do niezwykle pięk- nego posągu na środku cmentarza. Był to kamienny anioł. Na cmentarzu tu i ówdzie stały inne anioły, ale ten był wyjątkowy. Był chyba nowy, niedawno wykuty, a rzeźbiarz wykonał go tak doskonale, że gładkie rysy twarzy wydawa- ły się żywe. Rachel przyfrunęła ostrożnie, zaciekawiona. Posąg przedstawiał anielicę, dziewczynkę klęczącą dokładnie tak, jak mogłaby klęczeć żywa dziewczynka. Po chwili Rachel zauważyła, że anielica nie ma skrzydeł. I nie złożyła rąk do modlitwy, lecz splotła ramiona na piersi. Wygląda, pomyślała Rachel, jakby się nudziła. Rozejrzała się. Nigdzie nie było dzieci ani wiedźm, nie było się czego bać; tylko ta potężna moc, skoncentro- wana w niezwykłym posągu. Rachel strząsnęła z siebie postać drozda, stanęła parę centymetrów od posągu i wy- ciągnęła rękę w stronę jego twarzy. - Nie dotykaj mnie - szepnął anioł. Rachel znieruchomiała i ujrzała, że kamienne powieki powoli się unoszą. Twarz dziewczynki pozostała nieru- choma. Przez chwilę patrzyły na siebie; kamień na czło- wieka, człowiek na kamień. Potem Rachel poczuła, że coś sonduje jej umysł. Czy to przyjazne powitanie, takie jak w przypadku \emiego? Nie. Było w tym coś nieskoń- czenie bardziej złowrogiego - zaklęcie oceniające moc jej magii. Rachel unieszkodliwiła je, a oczy kamiennej dziew- czynki rozszerzyły się ze zdumienia. 86 - Jak to zrobiłaś? - spytała, usiłując nie zdradzić za- skoczenia. Miała przykry głos, chropowaty i nieprzyjazny, i wyraźnie nie obawiała się magicznych umiejętności Ra- chel. - Powiedz, jak zablokowałaś moje zaklęcie. No mów! Natychmiast! - A jeśli odmówię? - Zrobię ci krzywdę. - Dziewczynka patrzyła na nią uważnie, czekając na jej reakcję. - Skrzywdzisz mnie? - Rachel usiłowała zachować beztroski ton. - Dlaczego miałabyś mnie skrzywdzić? - Bo ty mogłabyś mnie zaatakować pierwsza. Właś- nie dlatego. - Nawet cię nie znam. - Może jestem dla ciebie tylko ćwiczebnym celem - powiedziała dziewczynka, wzruszając ramionami. - Ostroż- ności nigdy za wiele. Jesteś silna, tak samo jak ja, poznaję. Wypróbowałaś już swoje zaklęcia na innych dzieciach? No wiesz, eksperymentowałaś? - Czy eksperymentowałam? - Serce Rachel zabiło mocniej. - Och, tylko nie zemdlej - westchnęła dziewczyn- ka. - Nie mów mi, że masz wyrzuty sumienia, jeśli cho- dzi o inne dzieci. Ależ ty musisz być grzeczna! Co za roz- czarowanie. Roztopiła swoje kamienne ciało i wstała. Zawirowa- ła na śniegu, jakby chciała się pokazać ze wszystkich stron. Rachel stwierdziła, że obie są mniej więcej w tym sa- mym wieku i mają taki sam wzrost. Poza tym różniły się wszystkim. Z mankietów szarego swetra dziewczynki wy- stawały chude nadgarstki i cienkie paluszki, blade i długie. 87 Jasne włosy były białe, niemal przezroczyste, i opadały smętnie na jej wąskie ramiona. Brwi miała jasne, rzadkie, lśniące w świetle księżyca. Ale najbardziej zdumiewające były oczy dziewczynki. Miały kolor wyblakłego błękitu, nadzwyczaj jasnego. - Jestem Heiki - oznajmiła dziewczynka. - I co 0 mnie sądzisz, Rachel? Rachel otworzyła usta ze zdumienia. - Skąd znasz moje imię? - To tajemnica. Boisz się? - Tak myślisz? - Oczywiście. Inne dzieci się bały. - Zrobiłaś im krzywdę? - Niektórym. - Parsknęła śmiechem. - Niewielu. Dzieci są na ogół żałosne, nie warto sobie nimi zawracać głowy