Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Uważam, że nad tym należy się zastanowić. Otóż właśnie chodziło o szkodliwą żonę. Podjechałyśmy pod jej zaprzyjaźnione biuro na Królewskiej, to było zaraz po Twoim odjeździe, i patrzyłam na wydarzenie prawie obojętnie. ONA zatrzymała mnie na początku parkingu, a wiesz, jak tam stoją samochody, wszystkie na chodniku i tylko kufry wystają im na jezdnię, stały właśnie gęsto, jeden obok drugiego, ale koło drzewa widać było wolne miejsce. ONA tam właśnie chciała podjechać i przeczekiwała jakiegoś faceta, który tuż przed nami ruszał Wartburgiem na pych. Przy pomocy żony. W pierwszej chwili nie wiedziałam, że to żona, wyszło to na jaw później. Facet siedział przy kierownicy, a żona pchała, ale źle pchała, za słabo i za wolno, więc wysiadł i powiedział, że on będzie pchał, a ona niech startuje. Podjechałyśmy jeszcze kawałek i znów byłyśmy tuż za nimi, bo ONA tak czatowała na to miejsce pod drzewem. Facet wytłumaczył żonie, co ma robić, sama, zdaje się, nie miała o tym pojęcia, wrzucił jej drugi bieg i pokazał pedały, ten ma puścić, a ten przyciskać. Popchnął porządnie, no i udało mu się. Żona wykonała manipulacje z pedałami prawidłowo, silnik zaskoczył i wartburg na tej dwójce pojechał ostro. Znajdował się jednakże trochę za blisko chodnika, czego ten facet nie wziął pod uwagę, w dodatku zapomniał chyba powiedzieć żonie, jak ma się zatrzymać, no więc ona popruła do przodu po tyłach wszystkich zaparkowanych samochodów. Rozumiem, że nie ośmieliła się sama z siebie kręcić kierownicą i jechała jak po sznurku, urywając zderzaki, rozbijając tylne światła i gniotąc błotniki, a mąż leciał za nią z krzykiem i trzymał się za głowę. Nie sądzę, żeby mu to bardzo pomogło. Zaraz potem zrobiło się piekło na ziemi, bo ludzie w biurze usłyszeli łoskot, przez okna zobaczyli, co się dzieje, i powylatywali na ulicę. Niesłychane zamieszanie zrobili, ogromnie hałaśliwe, wszyscy oglądali swoje samochody, a dwóch padało sobie w objęcia i wrzeszczało radośnie, bo przypadkiem zaparkowali dalej i ta żona ich nie dosięgła. Reszta była poszkodowana, ale zdaje się, że właściciel Wartburga miał auto-casco. No i masz! Żona! To przecież kobieta...? Porównaj ją ze mną, czy ja bym Ci zrobiła taki idiotyzm? Jak w ogóle można... Jak można bodaj na chwilę odwrócić uwagę ode mnie na korzyść kobiety, która wszak może być żoną! Jak można potraktować mnie źle i niedbale...! No owszem, przyznaję, że miewam sprzeczne doznania i miotam się trochę uczuciowo, ale tak trudno jest samej sobie wszystko przetłumaczyć! To Ty masz mnie przekonać, to Ty musisz ułagodzić moje stany! Z całego serca, z całej duszy wierzę, że to uczynisz! Całuję Cię, mój Ukochany, może na razie trochę smutnie, ale z nieodmienną miłością. Twoja, pełna oczekiwań i nadziei SKODA O, mój Właścicielu Ukochany!!! Wiedziałam, że mnie kochasz, wiedziałam, że mi to powiesz, wiedziałam, że mnie uspokoisz! Z jakim przekąsem ONA przekazała mi to wszystko, co mówiłeś przez telefon! Co za szkoda, że tak krótko mogłeś rozmawiać i nie zdążyłeś powiedzieć nic więcej... Ale rozumiem, te zagraniczne rozmowy są bardzo kosztowne. Niepotrzebnie poruszałeś z nią jakieś inne, nieistotne tematy, sądzę, że to ONA Cię do tego nakłoniła. ONA w ogóle porobiła straszne rzeczy. Wyobraź sobie, rozgniotła mi dwa jajka na tylnym siedzeniu, nie specjalnie oczywiście, tylko dlatego, że jakaś głupia baba wyskoczyła mi na jezdnię tuż przed maską. Zdążyłyśmy zahamować, ale z tyłu butelka mleka przewróciła się na jajka, ONA nie zwróciła na to uwagi, a ja nie miałam okazji jej powiedzieć, i te rozdyźdane jajka przeciekły przez torebkę. Na szczęście uprała to od razu, bardzo porządnie. Okropna draka wybuchła natomiast przez szybkościomierz. Prawdę mówiąc, nie bardzo rozumiem, po co go odłączyłeś. Owszem, przypominam sobie Twoją rozmowę z Kwiatkowskim, wywnioskowałam z niej, żel chciałeś ukryć ilość przejechanych kilometrów, żeby; ONA się nie zorientowała, dokąd jeździsz i kiedy, ale i moim zdaniem to nie był dobry pomysł. Nie mówiąc już; o tym, że szkalowanie mnie i rzucanie kalumnii na mój szybkościomierz uważam za niesmaczne. Nie mogę pojąć, co obaj z Kwiatkowskim mieliście na myśli i po co te tajemnice. W każdym razie głupi podstęp nie przydał się na nic. ONA się tym w końcu zniecierpliwiła i pojechała do tego swojego przyjaciela, który się zna na instalacjach elektrycznych. Rozmawiali przy mnie i mogę Ci powtórzyć, co mówili. ONA oświadczyła, że podejrzewa Cię o jakiś kant, ale nie wie jaki, więc niech on sprawdzi, o co tu chodzi. Ten przyjaciel sprawdził, okazało się, że szybkościomierz wcale nie jest zepsuty, tylko zwyczajnie odłączony, po przyłączeniu działa doskonale i wówczas, wyobraź sobie, ONA wszystko odgadła! Nie wiem, jakim sposobem, bo ja jej nic nie powiedziałam. Bardzo rozgoryczona, wściekła i ponura, od razu wydedukowała, że w godzinach pracy jeździsz gdzieś za miasto, nie sam, a w towarzystwie. - Z jakimiś dziwkami - powiedziała. - Ewentualnie z jedną dziwką, jakaś bezdomna ofiara, którą musi podrywać po lasach i ugorach. Ten przyjaciel niepewnie kręcił głową, chciał ją pocieszyć, ale sam widział, że ONA ma rację. Potem powiedziała, że lekceważysz ją już kompletnie, nawet się nie fatygujesz, żeby ją porządnie oszukiwać, gdybyś miał rozum, odłączałbyś ten szybkościomierz wyjeżdżając, a potem, przed powrotem do domu, znów byś go przyłączał i wtedy żadna ludzka siła nie wykryłaby kantu. A tak, proszę, nie chciało Ci się i już wiadomo, o co chodzi. Ten przyjaciel przyznał jej słuszność i między nami mówiąc, ja też. Naigrawała się jeszcze, jakie to niewygodne dla Ciebie, że licznik kilometrów jest tak ściśle związany z szybkościomierzem, wiadomo przecież, że odłączałeś to ze względu na licznik, gdyby te rzeczy były oddzielnie, licznik by stał, a szybkościomierz by chodził i ONA by tego nawet nie zauważyła. Domyśliłam się też wreszcie, że ONA ma do Ciebie pretensję o te inne kobiety