Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Kilku pasażerów wiozło ze sobą zapasy i wesoło posilało się na pokładzie. Clubin nie jadł wcale. W czasie jedzenia rozmowy toczyły się nadal. Guernesejczyk, zwąchawszy Biblię, zbliżył się do Amerykanina. Amerykanin spytał: — Zna pan to morze? — Oczywiście, jestem z tych stron. — I ja także — rzekł jeden z handlarzy z Saint-Malo. Guernesejczyk odpowiedział ukłonem i ciągnął dalej: — W tej chwili jesteśmy na pełnym morzu, ale cieszę się, że nie było mgły, kiedy byliśmy koło Minquiers. Amerykanin zwrócił się do handlarza: — Wyspiarze są bardziej morskim narodem niż ludzie z wybrzeży. — To prawda, my, ludzie z wybrzeża, zażywamy tylko połowicznej kąpieli. — Co to takiego te Minquiers? — spytał Amerykanin. Handlarz z Saint-Malo odparł: — To takie paskudne kamyki. — A także Grelets — wtrącił Guernesejczyk. — Dalibóg! — odpowiedział handlarz. — I Chouas — dodał wyspiarz. Mieszkaniec Saint-Malo roześmiał się. — Jeśli tak — rzekł — to są także Skały Dzikie. — I Mnisi — zauważył Guernesejczyk. — I Kaczka — zawołał handlarz. — Pan ma odpowiedź na wszystko — powiedział grzecznie jego rozmówca. — Bystry naród mieszka w Saint-Malo. To mówiąc handlarz przymrużył oko. Turysta przerwał pytaniem: — Czy mamy przeprawiać się przez wszystkie te kamyki? — Bynajmniej. Zostały za nami na południo połud-nio-wschodzie. Guernesejczyk ciągnął dalej: — Pięćdziesiąt siedem większych i mniejszych skał sterczy w grupie Grelets. — A w grupie Minquiers czterdzieści osiem — rzekł bywalec z Saint-Malo. Tu rozpoczął się dialog wyłącznie między handlarzem bydła i Guernesejczykiem. — Zdaje mi się, panie z Saint-Malo, że są jeszcze trzy skały, których pan nie liczy. — Liczę wszystkie. — Od Deree do Maitre-Ile? — Tak. — I Domy? — Siedem skał pomiędzy Minquiers? Naturalnie. — Widzę, że pan zna te kamienie. — Nie byłoby się z Saint-Malo, gdyby się nie znało kamieni. — Jak to przyjemnie słyszeć wywody Francuza. Teraz z kolei skłonił się mieszkaniec Saint-Malo i rzekł: — Skał Dzikich jest trzy. — A Mnisi to dwie skały. — Kaczka jest jedna. — Liczba pojedyncza mówi sama za siebie. — Nie, bo Suarde składa się z. czterech skał. — Co pan nazywa Suarde? — spytał Guernesejczyk. — My nazywamy Suarde to, co wy nazywacie Chouas. — Nie jest przyjemnie przeprawiać się między Chouas i Kaczką. — To mogą czynić tylko ptaki. — I ryby. — Nie bardzo. W czasie burzy rozbijają się o skały. — Wśród Minquiers jest piasek. — Dokoła Domów. — To jest osiem skał, które widać z Jersey. — Z wybrzeża Azette, to prawda. Ale nie osiem, tylko siedem. — W czasie odpływu można spacerować na Minquiers. — Naturalnie, woda zupełnie opada. — A Dirouilles? — Dirouilies nie mają nic wspólnego z Minquiers. — Chcę powiedzieć, że są niebezpieczne. — Leżą od strony Granville. — Widać, że wy, ludzie z Saint-Malo, kochacie się tak samo jak my w żegludze po tych wodach. — Tak — odparł handlarz — ale z tą różnicą, że my to nazywamy przyzwyczajeniem, a wy miłością. — Jesteście dobrymi marynarzami. — Ja jestem handlarzem wołów. — Któż to pochodził z Saint-Malo? — Surcouf. — A jeszcze? — Duguay-Trouin. W tym miejscu wmieszał się komiwojażer z Paryża. — Duguay-Trouin? Został wzięty do niewoli przez Anglików. Był równie miły jak dzielny. Potrafił zdobyć sympatię pewnej młodej Angielki, która uwolniła go z kajdan. W tej samej chwili rozległ się grzmiący głos: — Jesteś pijany! 4. WYCHODZĄ NA JAW WSZYSTKIE PRZYMIOTY KAPITANA CLUBINA Wszyscy się odwrócili. To kapitan przemawiał do sternika. Imć Clubin nikomu nie mówił ty. Aby zwrócić się w ten sposób do sternika Tangrouille'a, Clubin musiał być bardzo rozgniewany albo udawać gniew. Wybuch gniewu w odpowiedniej chwili uwalnia od odpowiedzialności, a czasami przenosi ją na kogo innego. Clubin stojąc na pomoście kapitańskim, pomiędzy dwoma osłonami kół, surowo patrzył na sternika. Powtórzył przez zęby: „Pijak!" Zacny Tangrouille spuścił głowę. Mgła ogarniała coraz większą przestrzeń. Zasnuła teraz horyzont niemal do połowy. Posuwała się we wszystkich kierunkach jednocześnie; mgła ma w sobie coś z kropli oliwy. Rozszerzała się nieznacznie. Wiatr popychał ją zwolna i bezgłośnie. Powoli brała ocean w posiadanie. Nadciągała z północo-zachodu, a dziób statku był zwrócony właśnie w jej stronę. Wyglądała jak ruchome urwiste wybrzeże. Odcinała się na morzu jak ściana. Widać było dokładnie miejsce, w którym bezmiar wód zagłębiał się we mgle i ginął z oczu. Miejsce to było oddalone jeszcze o jakie pół mili. Gdyby wiatr się zmienił, można byłoby uniknąć zanurzenia się we mgle; ale musiałby zmienić kierunek natychmiast. Półmilowa przestrzeń malała i nikła w oczach; Duranda posuwała się naprzód, mgła posuwała się także. Zbliżała się do statku, który płynął na jej spotkanie. Clubin kazał zwiększyć ciśnienie pary i skręcić ku wschodowi. Dzięki temu statek przez pewien czas płynął brzegiem mgły, która posuwała się ciągle. Jednakże znajdował się jeszcze w pełnym słońcu. Manewry te, których skutek był nader wątpliwy, powodowały stratę czasu. W lutym noc zapada wcześnie. Guernesejczyk przyglądał się mgle. Zwrócił się do handlarzy z Saint-Malo. — Niebywała mgła. — Istne zanieczyszczenie morza — zauważył jeden z nich. Drugi dodał: — Otóż to właśnie psuje przeprawę. Guernesejczyk podszedł do Clubina. — Kapitanie Clubin, obawiam się, że ogarnie nas mgła. Clubin odparł: — Chciałem pozostać w Saint-Malo, ale radzono mi wyruszyć. — Kto taki? — Starzy marynarze. — Istotnie — rzekł Guernesejczyk — miał pan rację odjeżdżając. Kto wie, czy jutro nie będzie burzy? W tej porze roku można się spodziewać tylko najgorszego