Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Nie było tu co jeść, ani nawet wody do picia, nikt też o to nie pytał, rad, że przynajmniej może chwilę odpocząć. Obowiązek czuwania w pierwszych godzinach przyjąłem na siebie i usiadłem obok leżącego Gomarry. Księżyc rzucał mdłe blaski na rozległą płaszczyznę stepu. Gdzieś w pobliskim bagnie rechotały żaby, a w bujnej trawie grały koniki polne. Poza tym wokoło panowała głęboka cisza. Aby śpiącym nie przeszkadzać, nie podnosi- łem się z ziemi i siedząc skulony z opartymi na kolanach łokciami, ukryłem twarz w dłonie i oddałem się myślom. O czym się myśli w takiej godzinie, tego się nawet nie wie, nie pamięta się później. Możliwe, że działalność mózgu staje, jak zegar, w którym zapomniano naciągnąć sprężynę. Siedziałem tak dłuższą chwilę, zasłuchany w majestat ciszy i wpa- trzony w bezmierny step, gdy nagle usłyszałem szept: - Senior! Zwróciłem głowę w kierunku głosu. To Gomarra chciał czegoś ode mnie. - Czego pan sobie źyciy? - Czy pan... czy powie mi pan prawdę, ale tylko szczerą? -Jeżeli tylko będę mógł, owszem... - Wyraził się pan o mnie pozytywnie. Była to ironia, czy też prawda? - Prawda. - Tak... tak... Może pan nazwie to dzieciństwem, ale są pewne 438 chwile i okoliczności, które dziwnie wpływają na najtwardsze nawet charaktery. Prosiłbym tylko o jedno jeszcze wyjaśnienie... Dlaczego? Właściwie nie zdawałem sobie sprawy, dlaczego człowiek ten wy- warł na mnie dodatnie wrażenie. Może z tego powodu, że wiele przeżył, wiele przecierpiał, nie wiem. I w tej chwili, choć twarzy jego nie mogłem widzieć, zdawało mi się że kryje się w niej rys, odzwier- ciadlającyjego prawą duszę. Odrzekłem więc przyjaźnie: - Pan podobno nie byłeś dawniej tak ponury i zgorzkniały jak obecnie i tylko jakiś bolesny wypadek wpłynął na zmianę usposobie- nia i poglądów na życie. - Bardzo możliwe, ale ja o tym z nikim nie lubię mówić. - Szkoda! Czasem takie wynurzenie wobec osoby życzliwej przy- nosi znaczną ulgę. - To prawda. Ale czy dzisiaj łatwo znaleźć szczerego, życzliwego człowieka? - Dlaczego nie. Są przecież na świecie ludzie współczujący i dobrzy. Pan sam wszakże byłeś takim kiedyś. - Nie przeczę. Ale to już minęło. Gdybym zresztą znalazł jakąś życzliwą sobie duszę, o której pan wspomina, to i tak niczego od niej, prócz współczucia, oczekiwać nie mogę. - Jeżeli pan nie masz zaufania, to trudno. Wdzierać się przemocą w pańskie tajemnice nie mam zamiaru. A jednak domyślam się... - Czego?... Przecież pan jesteś tu obcy... - Mogę jednak pomimo to wiedzieć, że na zmianę usposobienia pańskiego wpłynęła zbrodnia. Zamordowano panu brata. - Skąd pan o tym wie?- podchwycił żywo. - Powiedział mi to pański krewny. - Plotkarz! I kto mu pozwolił rozpowiadać o moich sprawach? - Niech się pan nie gniewa na niego, bo gdyby tego nie powiedział, byłbyś pan w tej chwili już nie żył. Pan przecież obraziłeś mnie ciężko i jedynie przez wzgląd na to, co opowiadał mi bratanek, darowałem ci życie. 439 - Bytem przecież parlamentariuszem! - Ich również obowiązuje, Jak każdego innego, grzeczność, a przede wszystkim ostrożność. Pan jednego i drugiego zaniedbałeś, życie pańskie wisiało na włosku. Słyszałem jednak, że pan od chwili tego morderstwa zmienił się nie do poznania, i to właśnie usposobiło mnie dla ciebie życzliwie. Bo kto wziął sobie tak bardzo do serca śmierć brata, ten niezawodnie jest godnym człowiekiem. - Tak pan myśli?... Rozumiem... - odszepnął i zamikł. Dopiero po upływie dłuższej chwili zapytał: - Ale pan nie zna szczegółów tego okropnego zdarzenia? - Tylko tyle, co mi powiedział pański krewniak. Od pana zaś nie wymagam szczerości, bo zresztą nie mam żadnej podstawy liczyć na pańskie zaufanie. - A jednak ja je dla pana mam. Dziwne to, ale prawdziwe. Jesteś, senior, moim wrogiem, nie wiem nawet, co zamyślasz uczynić ze mną... A jednak zdaje mi się, że jesteś człowiekiem dobrym i, że nie byłbyś nawet w stanie uczynić jakiejkolwiek krzywdy. Teraz dopiero czuję, że tam, przy ognisku, pomyliłem się bardzo w ocenie pana. Po drodze słyszałem waszą rozmowę i wiem, jaki z pana dzielny człowiek. Wiem, że wybawiłeś sam, wyłącznie sam, garstkę towarzyszy ze stra- sznego położenia, gorszego jeszcze, niż paszcza lwa. Widzę, że jeżeli pan coś przedsiębierzesz, to ma to zawsze ściśle określony cel. Tak na przykład nie bez celu uprowadziłeś mnie z rancza i niedaremnie też jedziesz do Grań Chaco. Bo przecież pan tam zmierza? - Owszem, jadę do Grań Chaco. - Dalej w górę rzeki też? - To zależy od okoliczności. Może nawet podążę aż do oceanu. - Hm ! To się dobrze składa. Interesuje mnie ten zamiar. Udaje się pan w te strony, gdzie został zamordowany mój brat. A może podróż pańska przyczyniłaby się... może byś pan przy tej sposobności mógł wpaść na ślad mordercy mojego brata... - Cóż znowu? Sądzisz pan, że jestem jakimś cudotwórcą? De lat 440 upłynęło od chwili śmierci brata? - Wiele. Ale mimo to można jeszcze wpaść na ślad zbrodniarza i gdybym posiadał w tym kierunku zdolności, przedsięwziąłbym po- szukiwania. Gdy cokolwiek zacząłem w tej sprawie, zawsze jakaś przeszkoda zniweczyła wszelkie moje wysiłki. Otóż zdaje mi się, że gdybyś pan znalazł się tam... Ale... co ja mówię?... To niemożliwe... -Co? - Nawet najmądrzejszy i najbardziej zdolny człowiek nie byłby w stanie wykryć mordercy po tylu latach, tym bardziej, że miejsce zbrod- ni znajduje się wśród dzikich, pustynnych okolic... - Czy brat pański został tam pogrzebany? -Tak