Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Richelieu miał dwadzieścia sześć lat. Niektórzy zacni mieszkańcy Rouen nazywali Piotrusiem tego, kogo świat nazwał później wielkim Corneille'em; miał pięć lat. Szekspir i Cervantes żyli jeszcze. Brantome i Piotr Matthieu również. Elżbieta I nie żyła już od ośmiu lat, a od siedmiu – Klemens VIII, „papież miłujący pokój i dobry Francuz", jak mówi l'Etoile. W roku 1611 umarli Papirien Masson i Jan Busee; cesarz Rudolf był już bliski śmierci; Gustaw Adolf dziedziczył tron po Karolu IX szwedzkim, królu mistyku; Filip III wypędził Maurów z Hiszpanii mimo rad księcia Ossuny, a astronom holenderski Jan Fabricius odkrywał plamy na słońcu. Oto, co działo się na świecie, kiedy rodził się Tureniusz. Zresztą Sedan nie odnosił się z wielkim pietyzmem do jego pamięci. Pałacyk, gdzie urodził się pan de Turenne, jak już wspomniałem, zburzono, a jego zamek zrównano z ziemią. Nie miałem wprost odwagi udać się do Bazeilles, aby przekonać się, czy jakiś wieśniak, obecny właściciel, nie wykarczował drzew z alei, które zasadził Tureniusz. Zamiast tego wszystkiego na wielkim placu w Sedanie podróżny może obejrzeć dość lichy brązowy posąg Tureniusza, który mnie zupełnie nie pocieszył. Ten posąg to tylko sława. Pokój, gdzie się urodził, zamek, w którym żył, drzewa, które zasadził – to były wspomnienia. Również żadnych wspomnień, i to z ważniejszego powodu, po Wilhelmie de la Marek, tym straszliwym poprzedniku Tureniusza, w dziejach Sedanu. Rzecz godna uwagi, którą warto tu może wspomnieć: oto w określonym czasie, skutkiem postępu spraw i myśli, miasto Dzika Ardeńskiego tak się zmienia, że rodzi Tureniusza. Kiedy zjadłem wyborny obiad w doskonałym hotelu „Pod Złotym Krzyżem", nic już mnie nie zatrzymywało w Sedanie; postanowiłem wrócić do Mezieres, żeby wsiąść tam do dyliżansu jadącego do Givet. To pięć mil, ale pięć mil wielce malowniczych. Przebyłem je pieszo, a za mną szedł młody chwat, ogorzały i bosy, niosąc raźnie moją torbę podróżną. Droga prawie wciąż biegnie w połowie zbocza doliny Mozy. O milę od Sedanu mija się Donchery ze starym, drewnianym mostem i pięknymi drzewami; potem widać roześmiane wioski, śliczne zameczki z wieżyczkami, osołnięte kępami zieleni, rozległe łąki, gdzie stada krów pasą się w słońcu; Mozę, którą gubi się z oczu, to znów odnajduje. Pogoda najpiękniejsza w świecie, i to było urocze. W połowie drogi zrobiło mi się bardzo gorąco i zachciało mi się pić. Rozglądałem się na wszystkie strony za jakimś domem, gdzie mógłbym się czegoś napić. W końcu coś wypatrzyłem. Biegnę, mając nadzieję, że to może jakiś szynk, i oto czytam nad drzwiami taki napis na szyldzie: „Bernier-Hannas, handlarz owsem i masarz." Na ławce przy drzwiach siedział jakiś człowiek zeszpecony wolem. Przypadki wola w tych stronach są bardzo liczne. Mimo wszystko wszedłem odważnie do masarza-handlarza owsem i z przyjemnością wypiłem szklankę wody, którą podał mi ów Człowiek z wolem. O szóstej po południu dotarłem do Mezieres; o siódmej ruszyłem do Givet, wciśnięty bardzo niewygodnie w niskim, wąskim i ciemnym wehikule między grubego pana i grubą panią, męża i żonę, którzy gruchali z sobą ponad moją głową. Pani nazywała męża swoim biednym koteczkiem. Nie wiem zresztą, czy miała zamiar nazywać go „biednym pieseczkiem", czy „koteczkiem". Przejeżdżając przez Charleville, odległe o strzał armatni od Mezieres, zwróciłem uwagę na główny plac zbudowany w roku 1605, w przepysznym stylu, za Karola Gonzagi, księcia Nevers i Mantui; rodzony to brat naszego placu Królewskiego w Paryżu. Takie same domy z arkadami i fasadami z cegieł oraz stromymi dachami. Gdy zmierzch zapadł, nie mając już nic lepszego do roboty, zasnąłem, ale snem gwałtownym, pełnym wstrząsów i strasznym, któremu towarzyszyło chrapanie grubego jegomościa i postękiwanie grubej jejmości. Budziłem się co pewien czas, kiedy zmieniano konie i przystawiano nagle latarnie do szyby lub kiedy toczyły się takie na przykład rozmowy: „Słuchaj no! Słuchaj no! A cóż to za szkapa? Nie chcę jej! – To tęgi koń! – A pan Simon? Gdzie jest pan Simon? – Pan Simon! Ba, pracuje. Wciąż pracuje. Pracuje ciężej niż najemnik." Innym razem dyliżans zatrzymał się, zmieniali się pocztylioni. Otworzyłem oczy, wiał silny wiatr, niebo było czarne, olbrzymi wiatrak obracał się posępnie nad naszymi głowami i niby płonącymi oczyma zdawał się patrzeć na nas przez dwa oświetlone okienka