Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Po chwili opuścił jeden koniec drąga ku ziemi i wsparł się na nim. - Więc wy dwaj jedziecie do Caemlyn? Żeby zobaczyć Smoka, co? Rand nie wiedział, że przyjaciel szedł tuż za nim. Mat trzymał się jednak w sporej odległości, z dala od światła, obserwując karczmę i starego farmera z taką samą podejrzliwością, z jaką obserwował noc. - Fałszywego Smoka - powiedział dobitnie Rand. Bunt pokiwał głową. - Jasne, jasne. Spojrzał z ukosa na karczmę, potem gwałtownie wepchnął swój drąg pod ławkę.. - Cóż, jeśli chcecie, abym was podwiózł, to wsiadajcie. Już dość zmarnowałem czasu. Mówiąc to, wspinał się na kozioł. Rand wgramolił się od tyłu, a farmer już potrząsał lejcami. Mat musiał ich gonić, ponieważ wóz zdążył ruszyć. Rand złapał go za rękę i wciągnął do góry. Wioska szybko zniknęła w ciemnościach, farmer jechał dosyć prędko. Rand ułożył się na nagich deskach, walcząc Z usypiającym skrzypieniem kół. Mat tłumił pięścią ziewanie, czujnie rozglądając się po okolicy. Mrok, zalegający ciężko nad polami i farmami, przetykały gdzieniegdzie światła farmerskich domów. Iskierki wydawały się bardzo odległe, jakby na próżno zmagały się z nocą. Rozległ się krzyk sowy, żałobny krzyk, wiatr jęczał niczym dusze zagubionych w Cieniu. "Może być tu wszędzie", pomyślał Rand. Najwyraźniej Bunt również poczuł ucisk nocy, bo nagle się odezwał. - Byliście już kiedyś w Caemlyn? - Zaśmiał się urywanie. - Pewnie nie. To poczekajcie, aż je zobaczycie. To największe miasto na rwiecie. Och, słyszałem dużo o Illian, Ebou Dar, Łzie i innych, zawsze znajdzie się taki głupi, który uważa, że coś jest większe i lepsze tylko dlatego, że skryte gdzieś za horyzontem, ale ja bym się założył, że Caemlyn jest najwspanialsze. Już wspanialsze być nie może. Nie, nie może. Chyba że Królowa Morgase, niechaj ją Światłość oświeci, pozbędzie się tej wiedźmy z Tar Valon. Rand leżał z głową wspartą na swoim zwiniętym kocu, ułożonym na tobołku z płaszcza Thoma, obserwował przepływającą obok noc i pozwalał, by słowa farmera przelatywały przez jego uszy.. Ludzki głos osaczał ciemność i zagłuszał żałobny wiatr. Przekręcił się na drugi bok, by spojrzeć na ciemny zarys pleców Bunta. - Ma pan na myśli Aes Sedai? - A kogo innego? Siedzi sobie w pałacu jak jakiś pająk. Jestem dobrym poddanym Królowej, nigdy nie mówiłem, że nie, ale tak być nie powinno. Nie należę do tych, którzy twierdzą, że Elaida ma za duży wpływ na Królową. Nie ja. A jeśli chodzi o tych durniów, którzy mówią, że Elaida jest królową, mimo że się tak nie nazywa... Splunął w mrok. - To na nich. Morgase nie jest kukłą, która tańczy, jak chce jakaś wiedźma z Tar Valon. Kolejna Aes Sedai. Jeśli... kiedy Moiraine przybędzie do Caemlyn, być może uda się do swej siostry Aes Sedai. W najgorszym razie ta Elaida, być może, pomoże im dotrzeć do Tar Valon. Spojrzał na Mata i zupełnie tak, jakby to powiedział na głos, Mat potrząsnął głową. Nie widział twarzy Mata, wiedział jednak, że widnieje na niej zaprzeczenie. Bunt dalej mówił, potrząsając lejcami za każdym razem gdy koń zwolnił, na ogół jednak trzymał ręce na kolanach. - Jestem dobrym poddanym Królowej, jak już powiedziałem, ale nawet durnie mówią coś wartościowego od czasu do czasu. Nawet ślepej świni trafi się czasem żołądź. Muszą nastąpić jakieś zmiany. Ta pogoda, te nieudane zbiory, wysychające krowy, cielaki i jagnięta rodzące się martwe albo z dwoma głowami. Te paskudne kruki nawet nie czekają, aż coś zdechnie. Ludzie się boją. Muszą kogoś winić. Na wielu drzwiach pojawia się Smoczy Kieł. Różne stwory skradają się nocą. Stodoły się palą. Pojawiają się ludzie tacy jak ten znajomy Holdwina, którzy straszą innych. Królowa musi coś z tym zrobić, zanim będzie za późno. Rozumiecie to, prawda? Rand wydał z siebie jakiś niezobowiązujący odgłos. Wydawało się, że mimo iż się tego nie spodziewał, mieli jeszcze więcej szczęścia, znajdując tego starszego człowieka i jego wóz. Nie dotarliby dalej niż do tej ostatniej wioski, gdyby czekali na światło dzienne. Różne stwory skradające się nocą. Podniósł głowę, by wyjrzeć ponad brzegiem wozu w ciemność. W mroku wydawały się wić jakieś cienie i kształty. cofnął głowę, nim jego wyobraźnia zdołała go przekonać, że coś tam naprawdę jest. Bunt przyjął to za znak zgody. - No właśnie. Jestem dobrym poddanym Królowej i przeciwstawię się każdemu, kto będzie chciał jej coś zrobić, ale mam rację