Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Nie, to nie sen, to rzeczywistość. Tam naprawdę jest Nidor. Czeka. Dotarł wreszcie do stolika, po parunastu zaledwie sekundach, które przecież wydawały się wiecznością. Usiadł naprzeciwko tamtego, zdziwiony, że udało mu się nie zwalić bezsilnie na siedzenie. Skąd to opanowanie, chyba jakiś cud, parsknął w duchu. Uśmiechnął się. Nidor patrzył na niego uważnie. Myślałem, że wampiry się nie starzeją, pomyślał Ves- per, a on wygląda, jakby miał milion lat więcej. Blada, surowa, pobrużdżona twarz. Powolne, oszczędne ruchy, niczym u przymierającego głodem pustelnika. I do tego te oczy... - No cześć - słowa same wyrwały mu się spomiędzy warg, niesione niefrasobliwie brzmiącym tonem, jakby dwóch kumpli spotkało się na piwku po pracy. - Co tam... - urwał, straciwszy głos. - Ty mi powiedz - powiedział Nidor powoli. - Zdaje się, że to w twoim życiorysie nastąpiło trochę zmian, odkąd żeśmy się ostatnio widzieli... - on też zamilkł. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy znieruchomiali. Napięcie narastało do granic udręki. - Słuchaj, najpierw powiem ci tak - wyrwał się wreszcie renegat. - Wychowałeś przede wszystkim pierdołę i idiotę, zdrajca to dopiero trzecie miejsce w tymczasowym rankingu sław. - Nieźle sobie radzisz, jak na idiotę - odparł tamten z kamienną twarzą. - Generał renegatów. Pozazdrościć. - Myślałem, że strzelam do niej, rozumiesz? - wyrzucił z siebie Vesper gwałtownie. - Weszła mi do głowy, podmieniła się... - Ktoś ją tam najpierw do tej głowy wpuścił - odpa rował twardo nocarz. - Poza tym co to w ogóle był za pomysł ze strzelaniem bez rozkazu? Yesper westchnął głęboko. - Był rozkaz - powiedział ze ściśniętym sercem. - Właśnie, że był. Nidor obrzucił go pogardliwym spojrzeniem. Klub Frajerów to nie tu. - To polecenie otrzymałem wcześniej - pośpieszył renegat z wyjaśnieniami. - Poprzedniego ranka wezwał mnie Lord Kat... Twarz nocarza, która jakby zaczynała trochę łagodnieć, ściągnęła się natychmiast w bezlitosnym, surowym wyrazie. - To chyba kończy naszą dyskusję - oznajmił Nidor lodowatym tonem. - Miałem nadzieję usłyszeć coś od nocarza, przyjaciela zza grobu... Tymczasem widzę, że rzeczywiście rozmawiam z renegatem, zdrajcą i mordercą. Nie powinienem tego robić. Cześć. - Podniósł się z ewidentnym zamiarem wyjścia z sali. Vesper schwycił go za ramię, z całej siły popchnął w dół. - Siadaj - warknął gniewnie. - Trudno, będziesz wysłuchiwał mordercy, mój ty aniele dobroci. Najwyraźniej miałem aż za dobrych nauczycieli w tym fachu. Pozwolę sobie tylko dyskretnie przypomnieć, że to właśnie ten pan, który tu siedzi przede mną, kazał mi strzelać do bezbronnych, storturowanych ludzi, zamiast wzywać pogotowie. - Byli już bez szans - odwarknął Nidor wściekle, ale usiadł. Wbił rozgorączkowane spojrzenie w byłego przyjaciela. - Może byli, może nie - rzucił tamten niedbale. - Może łapiduchy, jakby się bardzo postarały, byłyby w stanie coś wskórać. Z mojego skromnego medyczne go doświadczenia wynika niezbicie, że i najlepszy lekarz nic nie poradzi, jeśli pacjent naprawdę chce żyć. Ale - przechylił się nad stolikiem, zbliżył twarz do nocarza - masz rację. Byli bez szans, odkąd ruszyliśmy im na po moc. My, dzielni wojacy z sekcji trzeciej ABW. Nidor odchylił się, jakby podświadomie pragnął uciec od niego jak najdalej. - Cóż, wojna wymaga ofiar, a co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr - ciągnął Yesper bezlitośnie. - Nie będziemy tu sobie wypominać różnych zaszłości, drogi były kolego. Chciałbym cię tylko poprosić o pomoc w bardzo konkretnej sprawie. - Mianowicie? - wykrztusił nocarz z oporem. - Do imponującej kolekcji moich rozlicznych grzechów zamierzam dołączyć jeszcze jeden: donosiciel-stwo. Chciałbym ci zakapować Panią Renegatów, o ile nie masz nic przeciwko temu. Nidor podniósł zdumiony wzrok. - Co masz na myśli? - Wymyśliła sobie wyjątkowo chytry tudzież idiotyczny plan - odparł Vesper, siląc się na swobodny, nieco cyniczny ton. - Zamierza ni mniej, ni więcej, tylko wywalić w powietrze wszystkie warszawskie elektrociepłownie. Symultanicznie z podobnymi obiektami innych dużych europejskich miast. Nocarz zastygł oniemiały. - Renegaci mają pewien problem z dyskretnym za opatrywaniem się w pożywienie - ciągnął generał. - Nawet w kilkumilionowym mieście ilu ludzi może zniknąć bez śladu? A jeść trzeba... Jedno z podstawowych praw równowagi populacji ofiar i drapieżników. Jeżeli tych drugich robi się za dużo, giną z głodu. Wtedy z kolei przyrasta ilość ofiar i wszystko wraca do normy. Tak będzie i teraz. Chyba że wymyśli się jakiś sposób, żeby to obejść, przynajmniej na jakiś czas. - Korzystając z katastrofy, renegaci obłowią się i narobią zapasów - wykrztusił wreszcie Nidor. - Rozumiem. - Odpowiedzialnością, rzecz jasna, obciąży się organizacje terrorystyczne. Wiadomość w dzienniku zatytułowana „Kolejne zbrodnie al Kaidy" jest dużo bardziej wiarygodna niż „Atak renegackich wampirów", nieprawdaż? Nocarz pokiwał głową, wciąż wstrząśnięty. Rozejrzał się dookoła, jakby nie dowierzał, że koniec miasta może przyjść tak nagle, bez zapowiedzi. - Inteligencji tej pani nie brakuje... - wymamrotał niepewnie. - Co za koszmar. Miliony niewinnych ofiar... W razie dekonspiracji całkowicie zaprzepaszczone szanse na Przymierze, potem wściekła nagonka na wszystkie Dzieci Nocy, z obu stron... Ma kobieta gest. - Cóż, z jakichś przyczyn pokochał ją ten wasz Lord Kat - wycedził Vesper twardo, bezwzględnie. Jak tonąć, to tonąć. Lepiej umierać jako Wojownik niż jako pokorny, zhańbiony pies. Zamilkli obaj, znowu