Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Gdyby napastników było więcej, ani Jimmy, ani Locklear nie uszliby z życiem. Bandyci uciekli, słysząc odgłos kopyt końskich na kamieniach gościńca. Zza zakrętu drogi wychynął niewielki patrol z garnizonu Widoku Kwestora. Żołnierze przesłuchali chłopców i przyjęli ich opowieść za dobrą monetę. Według niej podróżowali jako synowie jednego z pomniejszych szlachciców, który miał się z nimi wkrótce spotkać w tej okolicy. Obaj chłopcy i ojciec mieli wspólnie udać się na południe, do Krondoru, aby podążyć w ślad za orszakiem żałobnym Księcia. Sierżant dowodzący patrolem życzył im szczęśliwej podróży i odjechał. Czwartego dnia późnym popołudniem Jimmy dostrzegł na plaży trzech jeźdźców. Przysłonił oczy dłonią i przypatrywał się im przez długą chwilę. - No, nareszcie. To oni! Szybko dosiedli koni i zjechali wąską szczeliną w urwisku na piasek plaży. Zatrzymali się, czekając, aż jeźdźcy się zbliżą. Ich konie grzebały niespokojnie kopytami. Po paru minutach konni zbliżyli się na tyle, że ich dostrzegli. Zwolnili, a potem podjechali powoli, jakby z rezygnacją. Byli zmęczeni i brudni. Sądząc po ubraniu i orężu, mogli uchodzić za najemników. Cała trójka nosiła brody, chociaż zarost dwóch ciemnowłosych był dość świeży i jeszcze krótki. Na widok młodzieńców pierwszy jeździec zaklął krótko a szpetnie. Drugi kręcił głową z niedowierzaniem. Trzeci przepchnął się koniem między tamtymi i zatrzymał się przed chłopcami. - Jak żeście...? Locklear siedział w siodle nieruchomo jak kamienny posąg. Szczęka opadła mu prawie do pasa. Nie mógł wykrztusić słowa. Jimmy wiele mu powiedział, ale o jednym nie raczył wspomnieć. Starszy przyjaciel jak zwykle szczerzył zęby w uśmiechu. - To długa historia. Tam, na skarpie mamy skromny biwak, jeśli chcecie odpocząć, chociaż jest w pobliżu drogi.... Mężczyzna, zafrasowany, podrapał dwutygodniowy zarost. - Równie dobrze możemy odpocząć teraz. Nie ma sensu podróżować dziś dalej. Uśmiech Jimmiego rozszerzył się. Ha, muszę przyznać, panie, że jesteś najżywszym trupem, jakiego widziałem, a widziałem ich sporo. Arutha uśmiechnął się w odpowiedzi i zwrócił się do Lauriego i Roalda. - Chodźcie, damy odpocząć koniom. Dowiemy się przy okazji, jak te łobuzy odkryły naszą tajemnicę. Słońce kryło się powoli w falach oceanu. Płomień tańczył wesoło. Wszyscy, z wyjątkiem Roalda, który stał na warcie, obserwując drogę, rozłożyli się dookoła ogniska. - To była zbitka wielu bardzo drobnych faktów - mówił Jimmy. - Po pierwsze, obie księżne wydawały się bardziej zaniepokojone niż pogrążone w żałobie. A kiedy nie dopuszczono nas do uczestnictwa w orszaku żałobnym, stałem się podejrzliwy. - To ja powiedziałem - dorzucił z dumą Locklear. Jimmy rzucił mu złe spojrzenie, dając niedwuznacznie do zrozumienia, że to on opowiada. - Tak, rzeczywiście. Wspomniał, że trzymają go na dystans. Teraz wiem, dlaczego. Mogłem się dostać w pobliże fałszywego księcia na marach i rozpoznać go. A wtedy domyśliłbym się, że prawdziwy ruszył na północ, aby załatwić Murmandamusa. - Właściwie tak było. Dlatego trzymaliśmy cię z daleka - powiedział Laurie. - Na tym opierał się cały plan - dodał Roald. - Przecież mogliście mi zaufać - powiedział Jimmy nieco urażonym tonem. Arutha był na wpół rozbawiony, a na wpół zirytowany. - Jimmy, tu nie chodziło o zaufanie czy jego brak. Po prostu nie chciałem tego. Nie chciałem cię mieć na głowie i tyle. - Jęknął z udawaną rozpaczą. - Cholera! A teraz mam dwóch. Locklear zerknął na Jimmiego z niepokojem, lecz ton głosu przyjaciela dodał mu otuchy. - No cóż, nawet książętom zdarza się błędnie ocenić sytuację. Tylko pomyśl panie, w co byś wpadł, gdybym nie wytropił pułapki w Moraelin. Arutha pokiwał głową, poddając się. - Zatem wiedziałeś, że dzieje się coś dziwnego. Potem domyśliłeś się, że Laurie i Roald wybierają się na północ. Ale co zdradziło, że żyję? Jimmy parsknął śmiechem. - Po pierwsze, do konduktu żałobnego wzięto szarego wierzchowca, a twój gniady wyparował nagle ze stajni jak kamfora. Pamiętam, że szarego nigdy nie lubiłeś. - Jest zbyt narowisty. - Arutha pokiwał głową. - Co jeszcze? - To mnie uderzyło, gdy patrzyłem na przejeżdżające obok zwłoki. Jeżeli chciano cię pochować w ulubionym stroju, to w takim razie brakowało ulubionych butów. - Wskazał na buty, które książę miał na nogach. -: Ciało w trumnie miało tylko te fikuśne salonowe pantofle. A to dlatego, że buty, które nosił zamachowiec w pałacu, były uwalane błotem ze ścieków i krwią. Najwidoczniej osoba ubierająca ciało wolała raczej poszukać innej pary, niż czyścić te uświnione - zabójcy. A ponieważ ich nie znalazła albo żadne nie pasowały, więc włożyła pantofle. Od razu się domyśliłem, gdy zobaczyłem to cudactwo