Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
.. Ale może jeszcze stanie przed nią taki, przecież po to tylko żyje! Będzie jeszcze łamać nieprzyjacielskie linie obronne, ostrzeliwać zaminowane pola, jeszcze na skrajach innych lasów zahuczą dlań wierzchołkami gotyckie wieże sosen... Rozgwieździło się niebo, pola utonęły we mgle, w granatowym mroku. Zdawało się Szamilowi, że tam dalej wciąż ktoś chodzi i błądzi po wzgórzu. To znika, to się znowu wynurza z mgły, ledwie go widać, ale chyba dziewczęca to postać... A może mu się nawet nie zdawało? Może rzeczywiście tam, w mgle wieczornego zmroku, chodziło czyjeś szczęście, cicho, nie-dosłyszalnie. 13 Odszedł wrzesień, granatowy jak tarnina. Płonie październik czerwienią głogu. Szamil i Kołosowski pracują na farmie jako paszowi. Jest taki fach na świecie. Zwożą siano z żuław. J,eżeli dudni wóz, turkocze, stuka na cały step, dziewczęta na farmie domyślają się od razu: — Ten narwany Szamil pojechał po siano! Stoi z przodu i powozi napinając lejce, twarde pięty biją o klawisze desek ułożonych na dnie wozu. Kołosowski siedzi z boku trzymając się półkoszka. — Ależ nie pędź tak! Zlituj się nad tymi rosynan-tami! l.ul>i;| to!... I ja też lubię taką jazdę!... i nie zwykły bieg, ale żeby wszystko dygotało w , w locie — to lubi. Żeby cała podskakiwała ąc, że rozpadnie się lada chwila ta jego drabinia-stugłosowa katiusza... Koło farmy Prysja akurat pędzi na pastwisko swo-umorusane stado ¦—¦ pasie teraz te szczeciniąste prze, zawsze wygłodniałe, brudne, chude jak char- ly. I Sieleje coraz bliżej czysto uprana chustka, na spot-inie wozu Prysja wychodzi-na drogę. Cichnie turkot, zadowolony z efektu Szamil gwałtownie zatrzymuje konie. Przywitał się z dziewczyną, popatrzył na wieprze: — A który z nich Goering? Z poważną miną Prysja wskazała kijem na dużego starego knura, większego od innych. — Oto Goering, a ten tutaj Hitler — wskazała jeszcze na jednego, garbatego, z brudną szczeciną. — Dziewczęta go wprost nienawidzą, wszystkie ściany podkopał, włazi nogami do koryta. — Cóż, Aryjczyk, wszystko mu wolno — wtrącił Kołosowski. Prysja ma jakąś książkę w ręku. Obaj często widzą, jak dziewczyna pasąc swoje stado powoli idzie po wygonie i czyta. — Co to za książka? — zapytał Kołosowski, ale Prysja nie odpowiedziała. Wciąż patrzyła swoimi przepaścistymi oczyma na Szamila, który siedział chwacko na wozie trzymając lejce. A kiedy mieli już odjechać, powiedziała z naciskiem: — Mój brat chce się z wami obydwoma zobaczyć... Czeka przy tym jeziorze, gdzie rośnie głóg dokoła. Znali to niewielkie jezioro, otoczone łoziną oraz za- 100 101 roślami tarniny i głogu. Poszli więc tam pozostawiwszy konie nie opodal, pod stogiem siana. Cicho przedzierali się przez krzewy do jeziora. Krągłe było jak wole oko, jakieś swojskie i przytulne. Purpurowe liście pospadały z krzewów na wodę i leżą nieruchomo. Woda już pociemniała jak to zwykle jesienią. Cicha, zadumana. Nawet muszka nad nią nie przeleci.' Wtem Szamil ostrzegawczo chwycił Kołosowskiego za ramię... Dwoje kacząt wypłynęło na środek jeziora. Szlachetnej kawowej barwy. Widać nawet dwa ciemne pasemka na główkachi Młodziutkie. Płyną tak spokojnie, czyszczą pióra, jedno nawet łapką czesze główkę — takie schludne. Z cienia wypływają na słońce! Rozglądają się dookoła. Jedno poruszyło skrzydłem, błysnąwszy białym piórem wyprostowało je, jakby się chciało przeciągnąć albo je wypróbować przed lotem. Zauważyły ludzi i nie przestraszyły się wcale, tylko się zatrzymały i patrzą. Nawet podpłynęły odrobinę bliżej, widać ich bystre, błyszczące jak koraliki oczy. „Strzeliłbyś? —f cisnęło się Kołosowskiemu na usta pytanie. — Bo ja bym nie mógł, takie są ładne..." Widać, jakie są szczęśliwe, że tak we dwójkę, tak swobodnie i bezgłośnie suną po jeziorze. Bohdan i Szamil bali się poruszyć, żeby nie spłoszyć ptaków. I nagle — frru! Są już nad łąkami, ale nawet tam w gwałtownym skręcie, wciąż lecą razem, obok siebie. Nad jakieś inne, duże jeziora. Obaj stali, w milczeniu. Każdy z nich czuł, że odkryli tu coś bardzo ważnego — dobroć wód i mądrość ciszy. Jak cud objawiły się Kołosowskiemu te spóźnione kaczęta i płomienny krzak głogu, dziwo tworzenia i życia. Dawniej tak by nie odczuł. Żadne katedry nie nauczą tego, czego uczy własny ciężki los i ból, bezmiar młodej rozpaczy. Jakby się czas zatrzymał w swym biegu. W przed jesiennym uspokojeniu zatrzymała się 102 W swym rozwoju natura. Wsłuchaj się w nią, wsłu- IIj się w siebie. Nie, nawet w takich warunkach nie ulega człowiek degradacji. Jednych niewola niszczy, liugich demoralizuje, ale ilu jest takich, których nawet nie musnął wiew rozkładu, którzy w niewoli jeszcze mocniej odczuli wartość swego człowieczeństwa