Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Trzymałam go na rękach, na przemian to płacząc, to się śmiejąc. Oczywiście był gąsienicą! Musiał nią być – był przecież moim dzieckiem. Akuszerka zawinęła go mocno w płótno i włożyła w moje ramiona. Słyszałam, jak mówi, że weźmie zapłatę od razu. Była zadowolona. Pępowina miała niespotykaną długość i mogła z powodzeniem posłużyć do leczenia puchliny, rozmaitych niedomagań serca i bezwładu nóg. Azima pamiętała, aby na wszelki wypadek wspomnieć, że chodzi o środek na tę czy tamtą chorobę, wszak Kościół słyszał wszystko, to pewne, a żadne z jego uszu nie było chyba większe niż uszy mojej siostry. Nadstawiała je niczym osioł, aby wyłowić słuchem choćby najdrobniejszą niedyskrecję. Tak czy owak, wszyscy doskonale wiedzieli, że pępowina doskonale nadaje się do czarów. Bez wątpienia Azima zgodziła się przybyć do mnie z powodu tej doczesnej odmiany namiętności, która sprawiła również, że w moim łonie pojawiło się dziecko. Pępowina mego syna miała mieć magiczną moc. Sznur, który łączył mnie z dzieckiem, leżał w miseczce na podłodze. Trochę pokrwawiony, połyskiwał w świetle poranka. Zdawał się być czymś niezwykłym i świętym. Przypomniałam sobie modlitwę, którą Alvaro odmawiał podczas wiązania pasa na komży: Praecinge me, Domine cingulo puritatis – Otocz mnie, Panie, przepaską czystości – et extingue in lumbis meis humorem libidinis – i nie pozwól, by w mych lędźwiach rozpalił się płomień lubieżności. Pewnego razu wygłosił ją przy mnie. Miałam okazję poznać jej ironiczny wydźwięk. Albo też uświadomić sobie, ile kosztowała go nasza miłość. Zapytałam, czy mogę dotknąć pępowiny, nim Azima ją zabierze. Stara akuszerka podniosła talerz i ustawiła naczynie przy mnie na łóżku. Sięgnęła po pelerynę, wówczas podniosłam brzeg sznura. Był gładki, śliski i dziwnie ciężki. Niegdyś mama lubiła powtarzać, że każda dusza jest połączona z niebem srebrnym sznurem. Po narodzinach moich i Dolores tata zakopał nasze pępowiny w ziemi i nad każdą z nich zasadził drzewko korkowca. Drzewa rosły nadal. Nieco się bałam sprzedawać sznur pępkowy mojego dziecka, ale czyż miałam coś dostatecznie wartościowego, aby zapłacić akuszerce? Azima ubrała się i wróciła do mnie po pępowinę; do ręki wsunęła mi kolorową świecę. – Kiedy staniesz na nogi – rzekła – postaw ją w kościele przed Świętą Panienką. – Wręczyła mi również trzy skrawki papieru pełne nieczytelnych znaków. Starałam się odnaleźć jakieś zrozumiałe słowo, ale nie potrafiłam nawet nazwać liter. Jeden miałam spalić nad świecą, drugi połknąć, a trzeci zawiesić na miękkim rzemyku wokół szyi niemowlęcia. Nigdy nie poszłam do ołtarza Świętej Dziewicy. Poszłabym tam, gdybym mogła. Zrobiłabym każde głupstwo, przyjęła każdy talizman, odmówiła każdą modlitwę, byleby tylko ocalić swoje dziecko. Czasami śniłam o ochronkach dla dzieci. Że dotykam ustami dziecięcych brwi, wdycham słodki zapach maleństwa. Niemowlęta poruszają się w łóżeczkach, lecz się nie budzą. Dotykam amuletów przy ich łóżkach, małych koralików, które ich matki pozostawiły przy nich, aby odstraszały diabła. Zły duch tylko czyha, aby porwać ciało albo słabą duszę dziecka, ale łatwo można go odstraszyć. Dlatego matki zawsze chowają amulety blisko dziecka w kołysce. Przyszywają je do pieluch. Pod prześcieradła wkładają po odrobinie krwawnika. Inkwizytorzy nie zawsze trafiają na ślad tych zabiegów, a złe duchy wiedzą, że nie mogą się zbliżyć. Przy łożu królowej zgromadziła się dość spora gromadka. Mały piesek Marii trafił do kosza stojącego w kącie. Królowa leży nieruchomo, jedynie drżącą ręką przesuwa w poszukiwaniu psiego futra. Porusza ustami, ale nie opuszcza ich żadne zrozumiałe słowo. Umiera. Jej twarz – rysy, które zostaną utrwalone jako maska pośmiertna w gipsie, następnie w srebrze, a wreszcie w resztce złota Inków – pięknieje z każdą chwilą. Oczy stają się coraz większe, usta rozchylają w uśmiechu, jakby Maria znała jakąś tajemnicę i właśnie chciała ją wyznać. Zebrani wokół niej milczą. Carlos cicho szlocha. Obok niego stoi Marianna z rękoma skrzyżowanymi na piersiach. Wszyscy czekają na ostatnie słowa królowej; wszyscy – a raczej prawie wszyscy – chcą usłyszeć oskarżenie przeciwko trucicielowi. Wysuszony mężczyzna siedzi na stołku przy wezgłowiu. W ręku trzyma pióro i atrament. Pochyla się nad pergaminem. Jest gotowy zapisać wszystko, co Maria powie. Królowa ani nie śpi, ani nie czuwa. Ma otwarte oczy, ale nie widzi tego, co widzą inni. Od czasu do czasu chwyta ją jakiś nienaturalny skurcz, jakby wyczuwała zbliżanie się śmierci i nie chciała jej ulec, jeszcze nie teraz. Na prośbę nadwornego medyka Marianna oraz Carlos wyrazili zgodę na interwencję innego chirurga, Tarragony, znanego jako twórca gęstego specyfiku ze śmietany, żółtek i opiłków żelaza. Tarragona sam siebie określał mianem doktora nauk, specjalisty w dziedzinie magnetyzmu. Studiował w Rzymie z Baldinim i Ferrarem. Całą karierę poświęcił na przygotowania do takiej chwili jak ta. Właśnie przepuszcza mikroskopijne kawałki metalu przez ciało królowej. Utrzymuje, że stymuluje jej organy i przywraca ją do życia. Królowa nie przetrwa kolejnego dnia nowej kuracji. Nie słyszy pojedynczych głosów, lecz tylko jednolity szum. Światło więc maluje złotem jej powieki. Rozpoczyna się przemiana jej ciała w relikwię. Gdy Severo ponownie otwiera jej żyły, krew wypływa opornie, każda kropla zbiera się leniwie, nim spadnie do podstawionego naczynia. Podchodzi spowiednik, pochyla się. Zachęca Marię do wypowiedzenia jednego, jedynego słowa: tyle wystarczy, aby kogoś oskarżyć. Jednego imienia, imienia śmiertelnego wroga. Istnieją, rzecz jasna, inne teorie, tłumaczące bliski zgon królowej. Na dworze nie chcą wierzyć, że truciciel kryje się gdzieś w pobliżu. Ktoś rozgłasza opinię, że królowa nadszarpnęła zdrowie znacznie wcześniej, spożywając wymyślne a szkodliwe francuskie potrawy. A co z tamtym upadkiem z konia? Na pewno spowodował jakiś poważny uraz, który ujawnił się znacznie później. – Zwyczaj sypiania jej wysokości do późna i zawsze twarzą do dołu musiał spowodować zapalenie śledziony – powiada jeden z ministrów. Słysząc to, Obdulia dostaje napadu histerycznego śmiechu. Owo rozbawienie jest wyrazem niepokoju, jaki odczuwają często świadkowie w obliczu śmierci. Wszak zdarza się, że ktoś krztusi się, pijąc wodę, ktoś inny ma napady śmiechu albo skłonności do rozwolnienia