Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Świadomość obowiązku, który nakładał na mnie ten najwyższy apel narodu, nie opuszczała mnie ani na chwilą we wszystkim, co potem miałem przedsięwziąć i przeżyć. W samej Anglii otaczały Wolnych Francuzów szacunek i sympatia. Przede wszystkim król pragnął dać temu wyraz. Wszyscy członkowie rodziny królewskiej czynili to samo. Ministrowie i przedstawiciele władz również nie pomijali żadnej okazji, by nam zamanifestować swe przyjazne uczucia. Ale wprost trudno sobie wyobrazić wielkoduszną serdeczność okazywaną nam na każdym kroku przez naród angielski. Powstały najrozmaitsze towarzystwa pomocy dla naszych ochotników. Nie sposób było zliczyć ludzi, którzy oddawali do naszej dyspozycji swą pracą, czas i pieniądze. Gdy publicznie zabierałem głos, odbywało sią to za każdym razem wśród pokrzepiających na duchu manifestacji. Gdy dzienniki londyńskie doniosły, że rząd Vichy skazał mnie na karą śmierci i skonfiskował mój majątek, do Carlton Gardens napływać zacząły od nieznanych ofiarodawców niezliczone klejnoty i kosztowności, a kilkadziesiąt wdów przysłało swe obrączki ślubne, aby to złoto mogło być użyte dla akcji generała de Gaulle'a. Trzeba powiedzieć, że atmosfera w Anglii była wtedy przeniknięta niepokojem. Z godziny na godziną oczekiwano ofensywy niemieckiej. W obliczu tej perspektywy wszyscy Anglicy przejawiali niebywały hart ducha. Zdumiewający zaprawdą był to widok, jak każdy z nich zachowywał sią, tak jak gdyby właśnie od niego zależało ocalenie kraju. To powszechne poczucie odpowiedzialności było tym bardziej wzruszające, że w rzeczywistości wszystko zależało od lotnictwa. Gdyby przeciwnikowi istotnie udało sią zdobyć panowanie w powietrzu, los Anglii byłby przesądzony. Flota, bombardowana z powietrza, nie mogłaby przeszkodzić niemieckim konwojom w prze-płyniąciu Morza Północnego. Armia licząca zaledwie około dwunastu dywizji, które poniosły znaczne straty w bitwie o Francją i pozostawiły ciążką broń na kontynencie, nie byłaby w stanie odeprzeć nieprzyjacielskich desantów. Potem dywizje niemieckie bez trudu zająłyby całe terytorium mimo organizowanej przez Home Guard lokalnej obrony. Niewątpliwie, król i rząd zawczasu wyjechaliby do Kanady. Ale ludzie wtajemniczeni wymieniali szeptem nazwiska polityków, biskupów, pisarzy, przedsiębiorców, którzy w razie inwazji dogadaliby się z Niemcami, by pod ich egidą przejąć administracją kraju. Jednakże tego rodzaju spekulacje dotyczyły tylko ograniczonego kręgu ludzi. Anglicy w masie swej szykowali się do walki na śmierć i życie. Każdy mężczyzna i każda kobieta zajmowali swe miejsce w systemie środków obrony. Wszystko, co się tego tyczyło — urządzenie schronów przeciwlotniczych, rozdział broni, materiałów i narządzi, organizacja pracy w fabrykach i w rolnictwie, służby pomocnicze, instrukcje, system kartkowy — nie pozostawiało nic do życzenia tak pod wzglądem gorliwości, jak i dyscypliny. Brak tylko było środków, bo i w tym kraju długo lekceważono sprawy obrony. Wszystko jednak odbywało się tak, jak gdyby Anglicy chcieli teraz gorliwością wyrównać istniejące luki. W tym wszystkim nie brakowało przejawów humoru. Tak na przykład w jednym z dzienników angielskich ukazała się karykatura przedstawiająca potężną armią niemiecką, która po wylądowaniu w Anglii zatrzymała się ze swymi czołgami, działami, pułkami, generałami przed drewnianym szlabanem. Stała przed nim tablica z napisem, że przejechać można dopiero po zapłaceniu myta w wysokości jednego pensa. Poborca drogowy, dobrotliwy, ale nieugięty staruszek, mimo oburzenia, jakie wywołał tym wśród olbrzymiej kolumny najeźdźców, uprzejmie, lecz stanowczo odmawiał podniesienia szlabanu, dopóki nie otrzyma wszystkich należnych za to pensów. Tymczasem na lotniskach angielski RAF znajdował się w stałej gotowości bojowej. W Anglii było wtedy wielu ludzi, którzy po to, aby uwolnić się od tego wręcz nieznośnego napięcia nerwów, otwarcie wypowiadali życzenie, by przeciwnik wreszcie zaryzykował atak. Przede wszystkim sam Churchill tracił już cierpliwość. Widzą go jeszcze, jak pewnego sierpniowego dnia w Chequers wznosi pięści ku niebu wołając: — A więc jednak nie przyjdą! — Czyżby pan doprawdy nie mógł się doczekać — rzekłem mu na to — żeby Niemcy zburzyli wasze miasta? — Ależ zrozum pan — odparł — że zbombardowanie Coventry, Oxfordu, Canterbury wywoła w Stanach Zjednoczonych taką falę oburzenia, że Ameryka przystąpi wtedy do wojny. Wyraziłem co do tego pewne wątpliwości przypominając, że na dwa miesiące przedtem upadek Francji nie skłonił Ameryki do wyrzeczenia się neutralności. — To dlatego, że Francja się załamała — odpowiedział Chur- chill. — Wcześniej czy później Amerykanie przystąpią do wojny, ale tylko pod warunkiem, że my będziemy sią tu trzymać. Oto dlaczego lotnictwo myśliwskie absorbuje wszystkie moje myśli. Po czym dodał: — Widzi pan, że miałem racją odmawiając go panu pod koniec bitwy o Francją. Gdyby dziś było zniszczone, wszystko byłoby stracone — i dla nas, i dla was. — Ale — odrzekłem — interwencja waszych myśliwców, gdyby nastąpiła we właściwym czasie, tchnąłaby może nowe życie w nasz sojusz i pozwoliłaby Francji kontynuować wojną nad Morzem Śródziemnym. Anglicy byliby wtedy mniej zagrożeni, Amerykanie zaś bardziej skłonni do zaangażowania sią w Europie i Afryce. Doszliśmy w końcu z Churchillem do banalnego, ale ostatecznego wniosku z wydarzeń, które wstrząsnęły Zachodem, a mianowicie, że Anglia koniec końców jest wyspą, Francja — przylądkiem kontynentu, Ameryka zaś — inną cząścią świata