Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
.. a... a...! - Na to chirurg ze sztucznym uśmiechem na twarzy powiedział wesoło: - Głupstwo, głupstwo. Weszła siostra zakonnica w białym kornecie. Chirurg jej nie zauważył. Zapytał szybko: - Jadł pan co dzisiaj? Herbatę? Dobrze, to damy panu eter. Staruszka uśpiono. Zakonnica weszła po raz drugi, chirurg spojrzał z niezadowoleniem na jej kornet: - Cóż się stało? Ktoś przyszedł? - Nastawię zwichnięcie. Chory pod narkozą jęczał głucho. Gdy chirurg już mył ręce, przyszła siostra po raz trzeci: - Panie dyrektorze, jakiś pan chce pana widzieć. - Jestem teraz zajęty - i mył ręce. Podszedł młody asystent Rubiński: - Jakiś pan, panie dyrektorze, chce pana widzieć. - Słyszałem - warknął chirurg i krzyknął do sanitariusza - przygotować dla tej panienki z kręgosłupem gips! A potem do rentgena! Staruszka wyniesiono śpiącego na noszach. Doktor Tamten przeszedł z opatrunkowej do poczekalni, w poczekalni z ławki wstał Widmar i zbliżył się do niego. - A? - rzekł chirurg. - Czy to pan mnie poszukiwał? - Tak jest. - Proszę do mego gabinetu. Widmar był w jasnobrązowym ubraniu w granatowe kraty, wyglądał pięknie i pyszałkowato, lecz skoro tylko usiadł w fotelu, od razu postarzał się i wyszło na jaw jego zmęczenie. Z widocznym trudem panował nad zdenerwowaniem. - Pan do mnie w charakterze pacjenta? - i chirurg zmrużył żółte oczy. - Niezupełnie. Raczej jako mąż pańskiej pacjentki. Za drzwiami ktoś jęknął. Jakiś metalowy przedmiot upadł na podłogę, ktoś zaśmiał się: - Ależ wiatr! Po cóż otwierasz okno? Chirurg trzymał ręce złożone na stole i rytmicznie poruszał wskazującymi palcami. Odpowiedział błyskawicznie, choć wydało się, że po dłuższej przerwie: - Słucham pana. Przez głowę zaś przemknął głupkowaty refren: "Rebeko, co na nas czeka?" - Panie doktorze - zaczął Widmar z rozwagą - panu zawdzięczam życie mojej żony. Chirurg pochylił czarną, kudłatą głowę: - O!... - Więc chciałbym od pana się dowiedzieć, doktorze, jaki był właściwie przebieg operacji. Widmarowi wydało się, że chirurg sposępniał, lecz natychmiast twarz jego rozjaśniła się i znów zjawił się na niej wyuczony uśmiech. - Przebieg? Jak najlepszy, drogi panie. Widmar bez trudu przyłapał jego spojrzenie, było śmiejące się, żółte, kocie. Patrzyli sobie w oczy nie mrugając. Widmar wyciągnął papierośnicę, patrząc prosto w oczy poczęstował doktora egipskimi. Chirurg Tamten rzekł dobitnie: - Niestety, nie palę! - Przepraszam... Za drzwiami znowu ktoś jęknął: - Na miłość boską, zamknij wreszcie okno! - Potem nastąpiła cisza. - Pan rozumie moją ciekawość, doktorze. Obawiam się, czy operacja... mm... nie mogłaby pociągnąć za sobą konsekwencji, które dopiero by teraz wystąpiły... Chodzi mi głównie o to - skłamał pośpiesznie Widmar. - Medycyna takich konsekwencji nie zna - odpowiedział chirurg z martwym uśmiechem. - Jestem laik - pośpieszył Widmar z udaną pokorą. Jednocześnie myślał: "Jakże trudno grać tę komedię! Muszę jednak spróbować, choć wiem, że się nie da nabrać". - Ale podobno... mm... zostawiają na dłuższy czas ślad... Chirurg milczał. - Panie doktorze! Ja bardzo proszę opowiedzieć mi, w jakich warunkach odbyła się operacja. - Głos Widmara z lekka drgnął. - Ależ z największą przyjemnością - rzekł chirurg. - Czy to było zapalenie ślepej kiszki? - A jakże. Gdybyśmy odłożyli operację jeszcze na dzień, sądzę, że byłoby już za późno. - Ach, tak? Żona mówiła mi, że pan z początku nie radził jej robić operacji w ogóle... - Ja? - zdumiał się chirurg. To było najdziwniejsze. "Tego już zupełnie nie rozumiem", pomyślał. Potem rzekł: - Było to rok temu i możliwe, że dlatego nie przypominam sobie tej okoliczności. Lecz zdumieniu memu... - O, przepraszam, przepraszam - przerwał Widmar z obleśną uprzejmością - pan mógł mnie źle zrozumieć... Przypomina pan sobie, że wówczas mnie nie było w mieście. Przyjechałem już po wszystkim, w dziesięć dni po operacji, gdy rana była już bardzo nieznaczna i opatrunki zmieniano co drugi dzień. Żona nigdy nie opowiadała szczegółów swej choroby. Pan zaś od razu mnie uspokoił, ale..