Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Po przejściu przez dwie restauracje i wdychaniu smakowitych aromatów zaczynało mu już burczeć w brzuchu. W głównym holu było kilka osób. Niestety, jego sofę zajęła już jakaś para, pogrążona w rozmowie z dwiema innymi parami, które siedziały naprzeciw na krzesłach. Gaetano ruszył ku małemu barowi i stojącej na kontuarze miseczce z orzeszkami. Zbiegiem okoliczności za barem stał ten sam mężczyzna, z którym gawędził podczas poprzedniej wizyty. Stąd też widać było wejście do hotelu, wprawdzie nie tak dobrze jak z kanapy, ale wystarczająco. - Hej! - zawołał barman i wyciągnął rękę. - Kopę lat! Gaetano był trochę zaniepokojony, że mężczyzna go rozpoznał przy tej liczbie ludzi, którą musiał widywać każdego dnia. Uśmiechnął się słabo, uścisnął podaną dłoń i wziął sobie garść orzeszków. Barman pochodził z Nowego Jorku, który był tematem ich rozmowy sprzed półtora tygodnia. - Podać ci coś? - zapytał barman. Gaetano zauważył jednego z muskularnych ochroniarzy hotelu w łukowatym przejściu do recepcji. Podparty pod boki osiłek pobieżnie omiótł wzrokiem salę. Ubrany był w pozbawiony wyrazu, ciemny garnitur. Nie ulegało wątpliwości, że jest ochroniarzem, bo w lewym uchu miał słuchawkę, której przewód znikał pod marynarką. - Chętnie łyknąłbym coli - odparł Gaetano. Starał się sprawiać wrażenie odprężonego i zajętego, by nie można było poznać, że jest tu intruzem. Przysiadł na jednym ze stołków barowych, trzymając lewą nogę wyprostowaną, by nie poruszyć ukrytej spluwy z tłumikiem. - Najlepiej z lodem i cytryną. - Nie ma sprawy, stary - powiedział barman. Zabrał się do dzieła, otwierając colę i napełniając szklankę lodem. Zwinął skórkę cytryny, przesunął ją wokół brzegu szklanki i postawił napój przed Gaetano. - Twoi przyjaciele nadal mieszkają w hotelu? Gaetano skinął głową. - Miałem spotkać się z nimi tutaj dziś wieczorem, ale nie ma ich w pokoju ani w żadnej z restauracji. - Sprawdzałeś Na Dziedzińcu? - Gdzie? - zapytał Gaetano. Kątem oka spostrzegł, że ochroniarz znika z powrotem w recepcji. - To nasza najlepsza restauracja - wyjaśnił barman. - Jest czynna tylko w porze kolacji. - Gdzie to jest? - Wyjdź po prostu do recepcji i skręć w lewo. Przejdziesz przez drzwi i jesteś na miejscu. Restauracja jest na prawdziwym dziedzińcu najstarszej części hotelu. - Zajrzę tam - powiedział Gaetano. Dokończył colę i skrzywił się na musujące bąbelki. Położył na barze dziesięć dolarów i poklepał je. - Dzięki, stary! - Nie ma za co - odparł barman i schował banknot do kieszeni. Gaetano wszedł po dwóch schodkach do recepcji i poszukał wzrokiem ochroniarza. Jak się okazało, rozmawiał on właśnie z portierem. Kierując się wskazówkami barmana, Gaetano skręcił w lewo, przeszedł przez drzwi oddzielające klimatyzowaną przestrzeń od nieklimatyzowanej i znalazł się na dziedzińcu. Była to długa, prostokątna przestrzeń wypełniona palmami, egzotycznymi kwiatami, a nawet umieszczoną na środku fontanną, między którymi rozstawiono stoliki i krzesła. Dziedziniec otaczał piętrowy budynek hotelowy. Na wysokości pierwszego piętra obiegał go balkon z balustradą z kutego żelaza. W tle słychać było muzykę, graną na żywo przez zespół siedzący w górze, poza zasięgiem wzroku Gaetana. - Czym mogę służyć? - zapytała ciemnowłosa kobieta zza podium hostessy. Ubrana była w wąską, drukowaną w tropikalne wzory, długą do kostek suknię na wąziutkich ramiączkach. Gaetano był ciekaw, czy kobieta mogłaby zrobić krok w tej sukni, nie podciągając jej do pasa. - Tylko się rozglądam - odparł. Uśmiechnął się. - Ładnie tutaj. - Choć na dziedziniec wpadało nieco bladego światła z otwartych pomieszczeń hotelu, główne oświetlenie zapewniały ustawione na stolikach wysokie świece oraz księżyc w górze. - Musi pan zarezerwować stolik, jeśli chce pan dołączyć do nas któregoś wieczoru - powiedziała hostessa. - Dziś wszystkie są już zajęte. - Będę o tym pamiętał. Czy mogę się tylko trochę rozejrzeć? - Proszę bardzo - odparła hostessa, gestem zapraszając go, by wszedł dalej. Gaetano spostrzegł schody prowadzące na piętro i wszedł po nich, aby mieć lepszy widok. Gdy znalazł się na balkonie, zobaczył muzyków. Ulokowali się w małym kąciku wypoczynkowym tuż nad stanowiskiem hostessy. By zrobić sobie miejsce, odsunęli na bok meble. Przesuwając dłonią po poręczy, Gaetano ruszył otwartą galerią na prawo. Miał stąd doskonały widok na stoliki, przynajmniej te, których nie zasłaniały rośliny. Świece dogodnie oświetlały twarze biesiadników. Był pewien, że kiedy zrobi pełny obchód, zobaczy wszystkich klientów, nie zwróciwszy na siebie uwagi. Nagle przystanął jak wryty i włosy znów stanęły mu dęba. Nie więcej niż piętnaście metrów od niego, przy stoliku ukrytym za kwitnącym krzewem oleandra, siedział profesor, najwyraźniej pogrążony w ożywionej rozmowie. Mówił coś, kiwając głową, a nawet dźgając palcem w powietrze, jak gdyby dla podkreślenia swej opinii. Gaetano nie widział twarzy Stephanie, gdyż zwrócona była tyłem do niego. Pospiesznie cofnął się, by oleander znów znalazł się między nim a profesorem. Teraz zaczynała się zabawa. Gdyby miał karabin z teleskopem, mógłby puknąć profesora z miejsca, w którym stał, ale nie dysponował karabinem, a poza tym taki strzał nie byłby zbyt satysfakcjonujący. Wiedział aż nadto dobrze, że z krótką bronią, nawet z laserowym celownikiem, trzeba było maksymalnie zbliżyć się do celu, by mieć pewność, że strzał okaże się zabójczy. Zdawał sobie zatem sprawę, że musi czekać na właściwy moment. Rozejrzał się dookoła. Teraz, gdy znalazł już parkę, zastanawiał się, gdzie mógłby zaczekać, aż skończą swą romantyczną kolację. Gdy wyjdą z restauracji, niewątpliwie ruszą w stronę pokoju jedną z licznych ciemnych, odludnych ścieżek, które byłyby doskonałym miejscem na robotę. W najgorszym razie pójdą na spacer po plaży, co również najzupełniej mu odpowiadało. Coraz bardziej podniecony, uśmiechnął się z satysfakcją. Nareszcie wszystko zaczynało układać się jak należy. Przed nim były praktycznie tylko schody. Prowadziły do centrum odnowy biologicznej, przynajmniej tak głosiła tablica, którą Gaetano mógł przeczytać ze swojego miejsca. Obejrzał się w stronę kącika wypoczynkowego, gdzie grali muzycy, i uznał, że tam właśnie można będzie poczekać. Choć prawdopodobnie nie będzie stamtąd widział profesora ani siostry Tony’ego z powodu zasłaniającego ich stolik krzewu oleandra, zobaczy ich, kiedy wstaną, by wyjść, a to właśnie było ważne. Poza tym będzie wyglądał, jak gdyby siedział tam, słuchając gry zespołu, jeśli napatoczy się któryś z ochroniarzy. Daniel przetarł oczy, by dodać sobie cierpliwości. Zamrugał parę razy, nim znów spojrzał na Stephanie, której twarz odzwierciedlała gniewne rozdrażnienie, stanowiące dokładną kopię jego własnych uczuć