Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Ale ja wiem dlaczego. Okno było otwarte i właśnie wtedy doleciały do niej strzępki rozmowy o Italii, którą prowadziła pani z Biaggim i Sinclairem. A więc już wiedziałem, jak morderca dostał się do holu nie zauważony przez nikogo. Oknem. Otwartym szeroko oknem. Miała pani murowane alibi. Dwaj świadkowie nie opuszczali pani ani na chwilę. Czy rzeczywiście ani na chwilę? Otóż nie! Nawet w bardzo gęstej sieci są dziury, jak powiadają nad Jangcy. Skierowała pani rozmowę na słońce i prosiła Biaggiego, by przyniósł parasolkę. Kiedy odszedł, powiedziała pani do Sinclaira, że byłoby dobrze usiąść. Poszedł po krzesło. Ci dwaj panowie musieli okrążyć cały dom, aby wykonać zadanie. Biaggi przeszedł przez hol, skierował się do pokoju, wziął parasol, zszedł na dół, przemierzył hol i wyszedł na zewnątrz. Widziała go pani przez otwarte okno. W chwili gdy już opuścił hol, zjawił się tam Jim Harlow. Pani wiedziała, że on się tam zjawi. Jego nawyki obserwowała pani od dłuższego czasu. Był bardzo systematyczny jak na sutenera. Punkt o jedenastej zwykł schodzić do biblioteki. Właśnie wtedy poprosiła pani Sinclaira o krzesło. Musiał przejść znowu naokoło domu, żeby je przynieść. Wystarczyło pani czterdzieści sekund swobody, aby wejść przez okno do holu i wbić nóż w pierś Jima, który stał zupełnie oniemiały. To był rzeczywiście widok niezwykły. Wybuchnął szalonym śmiechem, widząc starszą damę przełażącą przez parapet. Kiedy zrozumiał, co mu grozi, było już za późno. Tak, droga pani. W mojej ojczyźnie powiadają, że pliszka może zabić jastrzębia, jeśli go rozśmieszy. Nic nie czyni człowieka tak bezbronnym jak wesołość. Charlie Chan zamilkł i przymknął oczy. Kleff miał wrażenie, że detektyw z Honolulu zasnął. Ale były to tylko pozory. Kiedy pani Moss drgnęła, Charlie natychmiast zareagował. — Niech się pani nie trudzi. Nie ma już pani cyjanku w kieszonce żakietu. Znajdzie tam pani tylko niewinne pastylki przeciwko zaziębieniu. I proszę wybaczyć mojej głupocie, że ściągnęła na panią tyle nieszczęść. Kleff miał już tego wszystkiego dosyć. — Pani Moss! Aresztuję panią — powiedział i wstał z fotela. — Sprawę uważam za zakończoną. Ale przecież wcale nie miał racji. Sprawa nie była jeszcze skończona. Kiedy bowiem sierżant Kleff zbliżył się do pani Moss, okazało się, że nie była to bynajmniej pani Moss, lecz szczupły, malutki człowieczek o sterczących wąsikach, sympatycznej twarzy i bardzo czujnym spojrzeniu. — Voil?! — odezwał się człowieczek i wstał. Było w nim coś z cyrkowego iluzjonisty. Ale Kleff zdążył już przywyknąć do niezwykłości, jakie go spotykały w pensjonacie „Pod Szlachetnym Koniem”, więc postarał się, aby uśmiech mógł wykwitnąć na jego obliczu. Wyglądał niezbyt mądrze, co nie uszło uwagi sympatycznego człowieczka. — Czuje się pan zmęczony, monsieur Kleff — rzekł z odcieniem wyrozumiałości. — Miejmy nadzieję, że sprawa będzie załatwiona dość szybko i wypijemy dzisiaj jeszcze po kieliszeczku pernodu. — Panie Poirot — odparł cicho Kleff, zupełnie zrezygnowany. — Jeżeli pan mnie nie uratuje, to doprawdy… — Niech pan będzie spokojny, sierżancie! Herkules Poirot potrafi posługiwać się szarymi komórkami. Tutaj Belg dotknął palcem swego wypukłego czoła. A potem zatarł ręce i rzekł wesoło: — Nie traćmy czasu, mon ami! Chodźmy, chodźmy! — Wyszli do holu. Zastali tam wszystkich mieszkańców pensjonatu. Poirot zbliżył się do grupy stojącej wokoło zwłok i przedstawił się wszystkim obecnym z wyszukaną galanterią. Spojrzawszy w oczy panny Benson, mruknął pod wąsem: — Formidable! Ale nie okazywał bynajmniej zachwytu. Zwrócił się do lorda Griffina: — Czy to pan pierwszy odkrył zwłoki? — Ależ nie — odparł stary dżentelmen z niesmakiem. — Byłem u siebie w pokoju, kiedy usłyszałem krzyk. Zbiegłem na dół i zastałem pana Biaggi pochylonego nad ciałem biednego Jima Harlowa! — Eh bien! — mruknął Poirot powściągliwie. Biaggi wtrącił się do rozmowy: — To prawda! Przechodziłem właśnie pod oknem, kiedy zauważyłem, że ktoś leży w holu na podłodze. Podbiegłem tutaj, lecz było już za późno. Jim wyzionął ducha. Chłop jak byk i tak szybko skończył. Poirot skrzywił się z niesmakiem. Potem ukląkł przy zwłokach i zajął się szczegółową obserwacją. W pewnej chwili Kleff dostrzegł, że mały Belg podniósł coś bardzo ostrożnie i schował do kieszeni. Potem wstał z klęczek. Na jego twarzy malowało się zadowolenie. Ale w tej samej chwili pociągnął nosem. Raz i drugi. Potem znowu pochylił się nieco, niemal dotykał nozdrzami kołnierzyka koszuli zamordowanego. Gdy wyprostował się ponownie, miał zmarszczone brwi i chmurny wyraz oczu. — Interessant — powiedział i raz jeszcze pociągnął nosem. — Panno Benson — rzekł — czy może mi pani poświęcić kilka chwil? Obrzuciła go ciekawym, lecz śmiałym spojrzeniem i bez słowa przeszła do biblioteki. Gdy usiedli w wygodnych fotelach, Poirot westchnął: — Mon Dieu! Tęsknię za kieliszkiem martini. — Myślę, że pani Howard mogłaby zaspokoić pana pragnienie — odparła Viola. — Na to zawsze będzie czas, mademoiselle! — zawołał dwornie mały Belg i obdarzył pannę Benson urzekającym uśmiechem. Kiedy mówił te słowa, pochylił się w stronę młodej dziewczyny i lekko pociągnął nosem. Jego twarz wyrażała zdumienie. Ale Viola nie zauważyła nic niezwykłego w jego zachowaniu