Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Wychować krajowi człowieka, który imieniem, położeniem, majątkiem wielki wpływ wywrzeć nań może — to coś warto. — Nie przeczę, warto się poświęcić — odparł Bojarski — ale tylko naówczas, gdy zgodnie z przekonaniami własnemi będzie się go mogło pokierować. — Kochany panie — przerwała hrabina — właśnie o to idzie, że w pierwszej chwili mogą nie podzielać waszych przekonań, ale cierpliwie, z taktem, można je wpoić i... nawrócić. Zaraz nazajutrz Bojarski począł się zdala rozsłuchiwać, pytać i zbierać wiadomości o tym domu, do którego miał być wprowadzonym. Rodzina hrabiów, których jedynego potomka miał Bernard wychowywać, należała do najmożniejszych, do najstarszych, najbardziej usprawiedliwionych, by je w pierwszym rzędzie arystokracyi zapisano. Na nieszczęście parę ożenień, kilka żon i matek cudzoziemek, wprowadzonych do niej, z pol skiej uczyniło ją kosmopolityczną. Koligaeye były świetne, lecz nadawały jej charakter obcy. Stosunki, podróże, długi pobyt za granicą wpły- nęły na obyczaje i na pojęcie obowiązków. Szczególniej sam hrabia był niemal gościem w domu i w kraju; bawił gdzieś zawsze u wód, na zimowisku południowem, robił wycieczki dla rozrywki i dla powietrza, a w miejscu nigdy długo wytrwać nie mógł. Przybywał do żony, którą szanował i słuchał jej, jakby w odwiedziny, cieszył się synem, na czas krótki w kraju znajdował wszystko bardzo miłem i oryginalnem, lecz stale tu zamieszkać niepodobna mu było. Obiecywał to sobie... na starość. Hrabina, choć się krzywiła na wydatki, tolerowała ten absenteizm dlatego, że jej dozwalał w silnej dłoni trzymać interesa, zarząd majątków, edukacyą dziecka, z czego się wywiązywała bardzo szczęśliwie. Hrabinie Annie odmówić nie było można wielkich przymiotów, zdolności rzadkiej, pracowitości niezmordowanej, logiki ścisłej w postępowaniu, lecz, obok tego, miała słabostki. Przywiązywała wagę przesadzoną, zbyteczną do zwyczajów, obyczajów, konwencyonalnych form świata, szanowała do zbytku rzeczy bałamutne, bałwochwalczo przywiązaną była do pewnych drobnostek, znamionujących, według niej, dobre wychowanie, cechujących towarzystwo wybrane. W wychowaniu dziecka ta obawa naruszenia form stała na pierwszym planie — i przed nią ustępować musiały daleko ważniejsze względy. Sama może niezupełnie sobie z tego zdając sprawę, więcej niż człowieka, z syna chciała uczynić — pana. Ideał, jaki sobie stworzyła po kobiecemu, składał się z zewnętrznych znamion, z barw i foremek, a nie wchodziła w wykształcenie duszy i serca, z których się rodzić powinny wszystkie te przymioty, jako owoce. W salonie postaci wspanialszej, majestatyczniejszej nad hrabinę Annę trudno sobie było wystawić. Dawna jej, zimna i marmurowa piękność, zmieniła się z wiekiem w uroczystą jakąś powagę. Obudzała poszanowanie i trwogę. Na ludzi patrzyła zgóry, nie poufaląc się prawie z nikim, nie zwierzając nigdy całkowicie, trzymając się na wodzy: ale dla wszystkich była nadzwyczaj grzeczną, uprzejmą zarazem i trzymającą ich w pewnem oddaleniu, którego przestąpić nie dozwalała. Cała jej baczność i staranie zdawały się skierowane ku temu, aby zawsze i wszędzie okazać się panią i królową. Nie cierpiała, aby jej kto śmiał narzucać swą wolę w najmniejszej rzeczy. Dom hrabiostwa był pański, w całem słowa tego znaczeniu, miał wszystko co stanowiło atrybut stanu, chociażby wcale tego nie potrzebował. Rachunkowość była prowadzona ściśle, oszczę- dność surowa, ale nie żałowano na to, co dom na stopie wysokiej mogło postawić. Z żelaznych form raz nadanych tu życiu, nic nie mogło wyzwolić się; reguła była zachowywaną jak w klasztorze, musieli się do niej stosować wszyscy. Etykieta była niemal hiszpańska; służba miała na piśmie wydane instrukcye, określenie swych obowiązków, przepisane ruchy, stanowisko, ubranie i zajęcia. Niewoli tej poddawała się ta i co ją stworzyła, ale też dla innych była nieubłaganą. Począwszy od kamerdynera w białym krawacie, ubranego czarno, aż do umundurowanych lokajów, niepokazujących się nigdy bez rękawiczek, każdy do dworu należący miał miejsce oznaczone, w którem go można było znaleźć, godziny służbowe, których pilnować musiał, a przyniesienie listu na prostym talerzu, zamiast srebrnej tacki, mogło służby pozbawić. Porządek był wzorowy, wszystko szło cicho, spokojnie, jak w zegarku, a wielka ta karność domowa tak zalecała tych co się jej poddawali, że najlepszą rekomendacyą służącego było świadectwo, iż lat kilka wytrwał pod surową kontrolą hrabiny. Przyszły wychowaniec Bojarskiego dochodził lat dwunastu. Po bonach, trzymano do niego ksie- dza Francuza i drugiego nauczyciela pomocniczego. Chłopiec źle bardzo mówił po polsku i rzadko mógł tego języka używać. Dotąd, co poprzedzało, było tylko niejako przygotowaniem do wychowania, które się dopiero naseryo rozpocząć miało. Dziecię, dosyć rozwinięte, nie było bez zdolności. Bojarski miał objąć, pod nadzorem matki, główny kierunek naukami, nie potrzebując wykładać nad jeden przedmiot, który sam mógł wybrać sobie. Do innych przychodzić mieli specyalni profesorowie