Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Czy kto go ukradł, czy zabrał właściciel? Nad tym rozmyślał Bazyli po odejściu pana, siedząc ha ławeczce koło budy i paląc nieodłączną fajkę. Pytanie to nie dawało mu spokoju. Hieronim powróciwszy znalazł wprawdzie obiad, ale Bazylego nie było wbrew obyczajom; na wieczerzę nie wrócił także, aż się inżynier zaniepokoił. O północy przyszedł zmęczony, chmurny i trochę jakby pijany. To się zdarzyło po raz pierwszy. - Gdzieżeś to był? - zagadnął młody człowiek, odrywając na chwilę oczy od jakichś pla- nów. - W barakach - odparł lakonicznie. . - To widać - zamruczał Hieronim. . - Zaglądałeś w kieliszek, stary! - I panu warto to zrobić zamiast pisać po całych nocach! Czy się pan dziś nie położy? - Nie, , mam dużo roboty. Możesz spać, stary. Bazyli zamruczał coś niewyraźnie, nie usłuchał pozwolenia, po staremu zapalił fajkę, siadł w kącie i korzystając ze swych zasług, napełniał pokój dymem. Coś sumował, nie spuszczając oka z pracującego; był teraz już zupełnie trzeźwy, ale posęp- ny. I tak spędzili noc, nie odzywając się do siebie. O brzasku inżynier wziął czapkę i do bara- ków poszedł, budząc po drodze pomocników i dozorców. Bazyli przeprowadził go do progu. - Pan nie chce śniadania? ? - spytał. - Dziękuję, , stary, nie mam czasu. - A na obiad pan wróci? ? - I to nie, bo mnie dziś czekają u kolegi. - To i ja sobie pójdę! ! Tak się rozstali. Wysmukła sylwetka młodzieńca znikła w gęstej, białej mgle wodnej, sługa przezornie zamknął budę, otulił się w szary szynel żołnierski i mrugając na wsze strony swym jednym okiem, ruszył w przeciwnym kierunku, ku warsztatom. Ze ślusarzami to, najgorszą hałastrą robotniczą, zaprzyjaźnił się sługa Hieronima; trafił na śniadanie, usiadł u kotła i wdał się w żywą dyskusję z samymi hersztami tej wiecznie pijanej, dzikiej, a w gruncie dobrodusznej zgrai. Jedli jednak cicho, pochylając ku sobie olbrzymie jasne czupryny i błyskając białkami oczu; czasem wznosiła się nad głowy pięść twarda, ciemna, obrosła i groziła komuś. Bazyli mrugał oczkiem, mitygował niby, ale co chwila jakimś słówkiem dolewał oliwy do ognia. Gotowało się coś strasznego w barakach. Dzwon, wzywający do roboty, rozproszył zgromadzenie. Bazyli poszedł dalej, przez nasyp, ku wsi, gdzie stały baraki Eljasmana. Rotszyld powiatowy miał tam swe magazyny, był dostawcą żywności dla robotników. 56 Wkoło składów roiło się pełno podrzędnych figur, furami rozwożono mięso i krupy, z piw- nicy wytaczano kufy wódki. Wśród tego zamętu Bazyli dobił do drzwi mieszkania kupca, oparł się niedbale o sztachety, obserwował fizjognomię wchodzących i wychodzących z całą cierpliwością próżniaka z profe- sji. Dopiero o południu poruszył się nieco. Przed dom zajechała furmanka chłopska, widocznie obstalowana, bo zaraz Żydek służący zaniósł na nią walizkę i coś powiedział woźnicy, który ruszył ku wsi. Bazyli wyszedł na drogę, zatrzymał chłopa. - Zawieźcie mnie do Olszowa. . Dam rubla - rzekł, , pokazując asygnatę. - Nie można. . Pojadę z kupcem do Żarnej. - A gdzie twój kupiec? ? - Poszedł przodem. . Woźnica zaciął konie, ale Bazyli miał rącze nogi, szedł za nim w odległości kilkunastu kro- ków przez całą wieś. Za wsią, w lesie, chłop stanął i Bazyli stanął. Spod krzaka wyszedł pasażer, obejrzał się trwożnie i wskoczył na wóz, ruchem ręki wskazując pośpiech. I Bazyli się zawrócił z powrotem ku barakom. Znał tłomoczek, znał płaszcz i widział rękę podróżnego. Wiedział, co wiedzieć pragnął. Tymczasem koło kantoru Eljasmana panował sądny dzień. Hieronim znalazł czas na obejrzenie prowiantów. Fury z nieświeżym mięsem i stęchłymi krupami wracały do kuchni, eskortowane przez tuzin klnących robotników wraz z kartką Bia- łopiotrowicza, że dostawca za oszustwo podlega kilkutysięcznej karze. Nie dbał o skarby Rotszylda hardy chłopak i ani przeczuwał, co za burza zbierała się nad je- go głową. On się nigdy nie troszczył o następstwa, gdy spełniał swój obowiązek. Dokonawszy z doktorem rewizji produktów i wymierzywszy sprawiedliwość, wrócił do mostu, rozmawiając swobodnie z medykiem. Był to człek niemłody, odludek, opryskliwy, nielubiany ogólnie