Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Barman z obojętną twarzą skinął głową, popchnął dwa piwa w stronę czekających klientów, schował pieniądze, które zostawili na kontuarze i poczłapał na koniec baru. - Daj mu drinka, ja płacę. - Zimne, Roy. - Vince wyciągnął zmięty dwudziestodolarowy banknot z kieszeni. - I chcę mieć jedno piwo za drugim, póki sam nie powiem „stop". - Popchnął pieniądze w stronę Roya, a następnie odwrócił się do Starr. - No, opowiedz mi, jak sobie radzi moja szczęśliwa gwiazdka ostatnimi czasy. - Lepiej niż kiedykolwiek - odparła mierząc go badawczym spojrzeniem. - 0 tobie trudno powiedzieć coś podobnego. Wyglądasz, jakby cię ktoś zajeździł 1 zostawił na deszczu. - Bo tak było. - Wziął do ręki oszroniony kufel piwa, który postawił przed nim Roy, uniósł go w górę i zasalutował nim Starr. - Zdrowie szczodrych dam! -Jednym haustem wypił połowę, potem opuścił kufel i zawołał do Roya: - Rzuć dla mnie na grilla najgrubszy, najsoczystszy stek, jaki tylko macie! - Przypal mu tam jeden - wrzasnął Roy w kierunku kuchni. - Czeka cię dziś miła niespodzianka, Vince. Mamy kogoś nowego w kuchni. - Ładna? - spytał Vince, a oczy mu zabłysły. - To nie ona, a on. - Mam pecha, jak zawsze! - stwierdził z ironicznym skrzywieniem ust. Uniósł znowu kufel i wypił resztę piwa. 92 Roy czekał już z następnym, gdy Rossiter odstawił opróżnione naczynie. Vince pociągnął łyk, oparł łokcie na barze i odwrócił się, by rozejrzeć się po zatłoczonej sali. - Gdzie dzieciak? Jakoś go nie widzę. - Jest u kumpla i oglądają razem horrory, które wypożyczyli. - Ja bym tam wolał co innego - stwierdził Vince. - Rick nie jest do ciebie podobny. Na szczęście - mruknęła Starr. - Tym lepiej. Nie życzyłbym nikomu, żeby miał takiego pecha jak ja ostatnimi czasy. Stanowczo za długo się koło mnie plącze! Najwyższy czas, żeby karta się odwróciła. Mam nadziej ę, że już od dziś. - Rozejrzał się po tłumie obecnych. - Wygląda mi to na najazd wszystkich chłopaków z Diamond D. Jest DePard? - Tam w kącie, gra w pokera. - Skinieniem blond główki Starr wskazała stół w odległym kącie sali, przy którym siedziało kilku mężczyzn. - Jak stoją sprawy między tobą i DePardem? - Widujemy się, ilekroć uda się to jakoś zaaranżować - odparła Starr enigmatycznie. Dawno się już przekonała, że Duke DePard nie życzy sobie, by jego sprawy osobiste były przedmiotem publicznej dyskusji. - Bardzo polubił Ricka. Vince odwrócił się twarzą do baru i oparł na nim łokcie. - Chłopakowi potrzebna jest męska opieka. Ktoś, kogo mógłby naśladować i podziwiać. Życiowy wzór. Nie taki jak mój dziadek - dorzucił z nutką goryczy. - To był poganiacz niewolników! - Obejrzał się na stół w kącie sali. - Łap DePar-da, jeśli potrafisz. - Mam taki zamiar. Przyjrzał się jej badawczo. - Na pewno ci się uda. - Kąciki ust na sekundę uniosły się w uśmiechu, potem Vince spuścił wzrok na piwo. - Czy dzieciak nadal dopytuje się o ojca? - Już nie. Rossiter skinął głową, wyprostował się i rzucił Starr jeden ze swoich niezawodnych uśmiechów, które topiły najtwardsze serca. - Mówisz, że grają w pokera, co? - Vince dosłownie olśniewał czarem. -Zainwestujesz we mnie pięćdziesiąt dolarów w żetonach? Słowo honoru, że oddam. - Bez obawy. Wyduszę je z ciebie. - Hej, Starr! - ryknął ktoś z gości. - Chcemy zagrać w oko! - Już idę - odparła i szybko odeszła od baru. Rossiter odprowadził ją roześmianym wzrokiem. Potem jego spojrzenie poszybowało do stołu na tyłach sali, przy którym grano w pokera. Gdy dostrzegł DeParda, uśmiech znikł mu z twarzy. Vince pociągnął jeszcze łyk piwa. - Jakoś zwalniasz tempo - zauważył Roy stawiając przed nim trzeci kufel. - Nie na długo, Roy - odparł Vince z szerokim uśmiechem. - Nie na długo! Zabiał ze sobą trzecie piwo i zaniósł je do stolika. Zaczepił stopą o spód krzesła i podsunął je ku sobie, po czym usiadł i postawił kufel na stole. 93 Sierść spienionego konia Rossitera połyskiwała wilgotno w świetle płynącym z okien „Lucky Starr". Zwierzę stało z głową zwieszoną niemal do ziemi; zastrzygło uchem, gdy Kincade uwiązał obok swojego mustanga. Zesztywniały i obolały zsunął się powoli z siodła. Gdy już obiema nogami stanął pewnie na gruncie, napiął muskuły ramion i pleców, które gwałtownie zaprotestowały. Podniósł strzemiona, poluzował popręg, potem zaś ściągnął chustkę z szyi i zmoczył ją wodą z manierki. Otarł wilgotną szmatką pył z nozdrzy bułanka i zwilżył mu pysk, tak wyżymając chustkę, by krople pociekły do gardła zwierzęcia. Skończywszy te obrządki, przywiązał wodze do słupa, a potem sprawdził, jak się miewa koń Rossitera: przejechał dłonią po jego piersi, czując gorączkę pod wilgotną sierścią. Manierka przy siodle Rossitera była pusta. - Coś mi mówi, żeś ty nie wypił z niej ani kropli - mruknął Kincade do konia. Znowu zwilżył chustkę wodą ze swojej manierki i powtórzył poprzednie zabiegi. Zakręcił wieczko i przytroczył manierkę do siodła wraz z mokrą chustką na szyję. Odwracając się do konia Rossitera dostrzegł, że popręg także nie został poluzowany. Kincade naprawił to niedopatrzenie i skierował się w stronę kasyna