Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Nie mógB si skupi, bo te| nie byBo tu dla niego niczego wartego skupienia. Spacerowanie, wychodzenie z domu, by powaBsa si tu i tam dla samego waBsania si, zawsze wydawaBo mu si czym[ najbli|szym dobrowolnej nudzie, jak 328 oferowaBo |ycie. ZerknB ponownie na listy od Kordelii i Hal-letta, po czym zmieniB krawat i ruszyB do odlegBej o póBtorej mili wioski. Maszerujc, tBumaczyB sobie, |e jego obecne umiarkowane przera|enie perspektyw tolerowania w nieskoDczono[ poezji Anny wyrastaBo z bardziej zatrwa|ajcej perspektywy, jak byBo to, |e nie miaB si gdzie podzia, pracowa, by. Domek na wsi pozostawaB do ich dyspozycji do koDca miesica jako darmowa, ma si rozumie, przysBuga jednego ze znajomych Kryspina. Pózniej, dopóki nie znajd sobie czego[ innego, mog przypuszczalnie liczy na schronienie pod niezbyt odpowiednim do tego celu dachem profesora Leona. Znalez co[ innego. Ale co innego? Gdzie? I jakiego rodzaju? W ka|dym razie na pewno bdzie to co[ zabójczo, niewypowiedzianie taniego. Jak bardzo jednak taniego  w funtach i pensach  o tym Ryszard miaB zaledwie blade pojcie. Wcze[niej wszystkimi sprawami zwizanymi z pienidzmi zajmowaBa si Kor-delia. Do tej pory jego wysiBek, majcy na celu stawienie czoBa nowej sytuacji finansowej, ograniczyB si do przyjcia od Kryspina po|yczki oraz zakoDczonej fiaskiem próby zapamitania nazwiska ksigowego, który zajmowaB si wspólnymi dobrami rodziny Vaiseyów. Kryspin je odszuka. Stanie równie| przed innymi zadaniami. Oczywi[cie, przebywaB on, Kryspin, gdzie[ niedaleko i miaB wpa[ do nich w porze lunchu na drinka, przypuszczalnie w towarzystwie Freddie. Kiedy oboje si zjawili, okazaBo si, |e przyprowadzili Godfreya w towarzystwie Nancy.  Widzicie, nie wyjechaB na ksi|yc  rzekB Kryspin, a po chwili dodaB, |e opowiedziaB bratu co nieco, ale chyba nie do[ wyczerpujco, o kBopotach, których Ryszard do[wiadczyB najprawdopodobniej ze strony Kordelii. Ledwie pozostaBa trójka wyszBa na przechadzk po okolicy, zaraz Godfrey przystpiB do Ryszarda. DaB mu do zrozumienia, |e interesuje si spraw z |yczliwych pobudek, lecz |e wróc do tego pózniej. Nawiasem mówic, ubrany byB w zapinan na zamek bByskawiczny kurtk w orientalne wzory i nie dalej jak przed paroma dniami zafundowaB sobie do[ radykalne strzy|enie.  Hm  zaczB Ryszard  kiedy si dowiedziaBem...  Nie  przerwaB Godfrey stanowczo.  Od pocztku, po kolei i szczegóBowo. 329  ...ale cigle nie mam absolutnej pewno[ci, |e to koBo nie byBo jej sprawk  mówiB Ryszard dwadzie[cia minut pózniej.  I nigdy mie nie bdziesz.  Wielkie dziki za sBowo otuchy. I co o tym sdzisz?  Có|, zachodzi spore prawdopodobieDstwo, |e maczaBa w tym palce. Ale zgadzam si, |e nigdy si nie dowiemy, jak si to jej udaBo.  Tak. Tylko |e kto[ mógB zgin. WBa[ciwie byB od tego o wBos!  To prawda.  Godfrey skinB sw krótko ostrzy|on gBow na znak, |e pojB sens sBów Ryszarda.  Wic w koDcu, jak sdzisz? Czy to koBo to jej robota?  Mog powiedzie tylko tyle, |e to pasowaBoby do niej, do jej charakteru.  Powiedz to, Godfreyu