Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

..wielki Amerykanin podpisał deklarację o równouprawnieniu. Był to promyk światła dla milionów czarnych gnębionych nietolerancją. Ale w sto lat później nadal nie jesteśmy wolni". "Czarny prezydent" twardo osądza swych białych współobywateli, wylicza grzechy przeszłości i teraźniejszości. Mimo to nie będzie rozliczenia się z białym człowiekiem. Na sam koniec King zachował posłanie nadziei. "Miałem dzisiaj sen. Śniłem, że któregoś dnia w Alabamie (sercu rasistowskiego Południa) małe czarne dziewczynki i mali czarni chłopcy wezmą za ręce białe dziewczynki i chłopców i będą razem spacerować." King zawiesza głos. "Śnij dalej" - krzyczy do niego tłum. I pastor kontynuuje. "Śniłem, że któregoś dnia niziny zrównają się z wyżynami. Szorstkie miejsca zostaną wygładzone, a krzywe drogi wyprostowane. Że objawi się chwała Boża. W tym cała nasza nadzieja. W tej wierze powrócę na Południe. W tej wierze z góry zwątpienia wydobędę kamyczek nadziei. W tej wierze możemy razem pracować, modlić się i walczyć. Ze świadomością, że któregoś dnia będziemy wolni." Owacja nie ustaje, mimo że King już dawno skończył. Wyraźnie poruszony opuszcza mównicę, obejmując swoich współpracowników. Bierze pod rękę swą żonę, Corettę i oboje znikają z trybuny. Aplauz trwa dalej. A popularne hasło "Miałem taki sen" będzie służyło za ewangelię ruchowi obrony praw obywatelskich. Nikt z obecnych nie wątpi, że słowa Kinga płyną prosto z serca. Podczas gdy dla innych czarnych przywódców - przed i po Kingu - walka o prawa obywatelskie stanowi sprawę polityczną, dla niego jest to wyznanie wiary. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy było to, że King urodził się dla Kościoła i jednocześnie potrafił całe swoje otoczenie przemienić w kościół. Jego ojciec, Martin Luther King senior wżenił się w małą parafię w Atlancie, stolicy Georgii i w końcu odziedziczył urząd pastora po swym teściu. A Martin junior, którego w młodości zwano Michael lub M. L., miał kontynuować tę profesję. Jednak junior ma inne zamiary. Staromodny tradycjonalizm ojca - w domu zadeklarowanego, choć kochającego syna, tyrana - odstręcza go. W wieku piętnastu lat ucząc się w "czarnym" Morehouse College jest bardziej zainteresowany filozofią i naukami przyrodniczymi niż religią. Jeden z profesorów ukazuje mu poglądy nowego, liberalnego chrześcijaństwa i King odnajduje swe powołanie. Jeszcze podczas studiów w college'u, niespełna osiemnastoletni chłopak zostaje mianowany przez swego ojca pastorem pomocniczym. Z okazji swego "nawrócenia" Martin King postanawia zdobyć wszelkie kwalifikacje, by godnie reprezentować duchowny stan. Po zakończeniu studiów w Morehouse College przenosi się natychmiast na Crozier Seminar w stanie Pensylwania - więc teoretycznie na asymilanckiej Północy. Dla "Daddy Kinga" jest to zupełnie niepotrzebna fanaberia. Przecież Martin junior już otrzymał święcenia kapłańskie. Czegóż potrzebuje więcej, by wstąpić w jego ślady? O wiele ważniejszą sprawą jest znalezienie dla juniora odpowiedniej małżonki. I choć stary King dysponuje dużym autorytetem, tym razem nie potrafi przeforsować swej woli. Po raz pierwszy młodszy ukazuje swą niezależność, która tak bardzo będzie go wyróżniała z tłumu innych duchownych i polityków. W seminarium młody student uzupełnia nie tylko religijną, ale i filozoficzną wiedzę. Odkrywa amerykańskiego filozofa Thoreau, a poprzez niego Mahatmę Gandhiego i jego zasadę biernego oporu, która towarzyszyć mu będzie aż do końca życia. Również bakalarat seminarium Crozier nie wystarcza mu. Jego celem jest teraz "prawdziwy" doktorat z teologii - przenosi się więc jeszcze dalej na północ, na Boston University, nie tak prestiżowego sąsiada Harvardu. Wielkim teologiem nie zostaje jednak nigdy. W Bostonie dosięga go przeznaczenie - w osobie Coretty, jego późniejszej żony. Nie jest to szybki romans. Coretta wychowała się na Północy i początkowo nie ma ochoty powędrować na Południe w charakterze żony pastora. Nie podoba jej się tradycjonalizm Murzynów z Południa