Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Wynająłem mały domek w dzielnicy Kanału Królewskiego, umeblowałem go i mieszkałem tam samotnie i bardzo spokojnie, a po dwóch latach stwierdziłem, że mam już dziesięć tysięcy liwrów ponad kapitał, choć niczego sobie nie żałując wydawałem dwa tysiące na własne potrzeby. Kontynuując ten sam proceder znalazłem się na dobrej drodze do zdobycia z czasem uczciwej fortuny, aliści pewnego dnia, pożyczywszy jednemu Żydowi dwa cekiny pod zastaw sporej ilości książek, znalazłem między innymi jedną zatytułowaną „Mądrość” Charona. Wówczas to przekonałem się, jak dobrze jest umieć czytać, bo ta książka, której być może pan nie znasz, sama jedna warta jest wszystkich innych, skoro zawiera w sobie bez wyjątku wszystko to, co człowiek wiedzieć powinien. Uwalnia go od przesądów nabytych w dzieciństwie. Przy Charonie – żegnaj piekło i te wszystkie próżne okropności przyszłego życia; otwieramy oczy, poznajemy drogę do szczęścia, stajemy się mędrcami. Niech pan zdobędzie księgę, o której mówię, i kpi sobie z głupców, co panu zakazują owego skarbu. Ta niezwykła przemowa zdradziła mi, z kim mam do czynienia. Jeśli idzie o Charona, czytałem go, ale nie wiedziałem, że został przełożony na włoski. Charon, wielki admirator Montaigne’a, chciał prześcignąć mistrza, lecz daremnie się trudził. Mój nowy towarzysz ciągnął dalej: – Uwolniony przez Charona od reszty fałszywych skrupułów i niepotrzebnych wpływów, których tak trudno się wyzbyć, uwijałem się raźno, toteż po sześciu latach byłem już w posiadaniu dziesięciu tysięcy cekinów. Niechże się pan temu nie dziwi, albowiem w tym bogatym mieście hazard, próżniactwo i hulanki zdemoralizowały wszystkich, wywołując stałą gonitwę za pieniędzmi, a mądrzy zarabiają tam, gdzie głupi tracą. Trzy lata temu hrabia Sériman zaproponował mi, abym wziął od niego pięćset cekinów i puścił je w obieg za połowę zysku, jaki przyniosą. Zażądał tylko zwykłego kwitu, mocą którego zobowiązałem się zwrócić ową kwotę na pierwsze żądanie. Przy końcu roku dałem mu siedemdziesiąt pięć cekinów, co stanowiło piętnaście procent zysku. Pokwitował mi je, ale nie był zadowolony, bez najmniejszego powodu, bo miałem dość własnych pieniędzy i nie korzystałem z jego wkładu w moim interesie. Następnego roku z czystej szlachetności postąpiłem podobnie, jednakże doszło przy tym do obraźliwych słów i hrabia zażądał zwrotu pięciuset cekinów. 105 „Chętnie – odparłem – ale potrącę sobie owe sto pięćdziesiąt, które już pan dostał.” Wpadł w gniew i przez sąd zażądał zwrotu całości. Sprytny jurysta podjął się mojej obrony i ciągnął sprawę aż dwa lata. Trzy miesiące temu zaczęto mi napomykać o ugodzie, której odmówiłem. Ale lękając się jakowegoś gwałtu zwróciłem się do księdza Justiniani, powiernika markiza de Montalegre, ambasadora Hiszpanii, a ów za niewielką kwotę wynajął mi domeczek na Listę, gdzie człowiek jest bezpieczny przed niespodziankami. Chciałem zwrócić hrabiemu pieniądze, ale uważałem, że wolno mi zatrzymać sto cekinów, które z jego winy wydałem na proces. Tydzień temu odwiedzili mnie dwaj juryści, jego i mój; pokazawszy im dwieście pięćdziesiąt cekinów w sakiewce, oznajmiłem, że mogą je dostać, lecz ani grosza więcej. Odeszli bez słowa, choć obaj z minami wielce niezadowolonymi, z czego sobie zresztą nic nie robiłem. Otóż trzy dni temu ksiądz Justiniani zawiadomił mnie, że ambasador uważał za stosowne zezwolić inkwizytorom stanu na przeprowadzenie u mnie rewizji. Będąc pod opieką ambasadora obcego państwa uważałem to za rzecz niemożliwą, toteż zamiast zwykle przyjętych w takowych wypadkach środków ostrożności, ukryłem jedynie pieniądze w zupełnie pewnym miejscu i spokojnie czekałem zapowiedzianej wizyty zbirów. O świcie zjawił się u mnie Messer Grande i zażądał trzystu pięćdziesięciu cekinów, a gdy odpowiedziałem, że nie mam ani grosza, aresztował mnie i oto tu jestem. Zadrżałem nie dlatego, żem się znalazł w towarzystwie łajdaka, lecz bardziej dlatego, że sądził mnie równym mu, bo gdyby inaczej mniemał, z pewnością nie zaszczyciłby mnie tak długą opowieścią, licząc przy tym niewątpliwie na moją aprobatę. Owe głupstwa, którymi mnie częstował przez trzy dni pobytu w celi, bez przerwy gadając o Charonie, pozwoliły mi sprawdzić słuszność włoskiego przysłowia: Guardati da colui che non ha letto che un libro solo17. Lektura owej książki, dzieła zdrożnego księdza, uczyniła zeń zupełnie ateistę, czym się bez ustanku przechwalał. Po południu zjawił się Wawrzyniec i kazał mu zejść z sobą do sekretarza. Ubrał się więc szybko i w pośpiechu wciągnął moje buciki miast swoich, czego nawet nie zauważyłem. Wrócił w pół godziny potem płacząc, wyciągnął ze swoich bucików dwie sakiewki, w których miał trzysta pięćdziesiąt cekinów, i poprzedzany przez klucznika poszedł je zanieść sekretarzowi. Niebawem znów wrócił i wziąwszy płaszcz, wyszedł. Wawrzyniec powiedział mi, że go wypuszczono na wolność. Myślę, i nie bez podstaw, że sekretarz pod groźbą tortur zmusił go do uznania i zapłaty długu, a gdyby tortury miały służyć tylko do takich celów, to choć brzydzę się nimi i tym, co je wynalazł, pierwszy głosiłbym ich przydatność. Dnia l stycznia 1756 roku dostałem noworoczne upominki. Wawrzyniec przyniósł mi szlafrok na lisim futrze, jedwabną, watowaną kołdrę i worek na nogi z niedźwiedziej skóry. Przyjąłem to z radością, bo zimno dawało mi się równie dotkliwie we znaki, jak upał w sierpniu. Wawrzyniec oznajmił mi także z polecenia sekretarza, że mogę dysponować sześciu cekinami co miesiąc, za które wolno mi kupić takie książki, jakie zechcę, i otrzymywać gazetę, i że ten podarunek zawdzięczam panu de Bragadin